piątek, 28 października 2011

O różnicach... cd. Kamerun okiem Julki

O różnicach pomiędzy Doume a moim rodzinnym miastem, mogłabym pisać w nieskończoność (albo tak mi się wydaje). Ale jest pewna kwestia, która mnie zastanawia szczególnie w tym nowo poznanym świecie. Od kilku tygodni bacznie obserwuję jak zachowują się dzieci na zajęciach i na przerwach w obrębie szkoły. Jestem zaskoczona jak bardzo to, co widzę, różni się od tego, co sama wyniosłam z podstawówki.


Oczywiście dzieci w Kamerunie mają inne warunki nauki, niż europejczycy. Klasy są dwukrotnie lub trzykrotnie bardziej liczne, a ich przystosowanie do zajęć zapewne nie spełnia polskich norm sanepid-owskich. Niemniej jednak, dzieci chętnie tłoczą się w salach lekcyjnych (od zawsze żyją w tłoku: w rodzinie, na podwórku czy na polu) i z zapałem godnym pionierów obu Ameryk powtarzają za nauczycielem wszystko, słowo w słowo, od 7 rano aż do 3 popołudniu. Została tutaj przyjęta odmienna od naszej konwencja edukowania dzieci. Nikt ich nie uczy ciekawości wobec świata /oprócz Sióstr, ale te walczą chyba z ... wiatrakami/, one mają wkuć na pamięć słowa, sformułowania, a nawet dialogi!


Moje podejście do zajęć dziwi nauczycieli niczym moja karnacja dziwi dzieci. I tak jak dzieci sprawdzają czy oby na pewno jestem biała głaszcząc mnie co chwilę, tak i nauczyciele starają się wzrokiem nawrócić mnie na jedyny słuszny, reprezentowany przez nich, system.
Na szczęście, przestali traktować mnie jak anomalię. Już drugiego dnia w ostatnich ławkach nauczyciele jednej z klas drzemali w trakcie, gdy ja animowałam całą klasę. W Afryce plotka niesie się szybko i teraz mało który nauczyciel nie odpoczywa gdzieś w rogu sali.


Różni nas nie tylko sposób uczenia, ale także "materiał", który  nauczyciele otrzymują, w postaci uczniów. Wszystkie dzieciaki są mniej lub bardziej chętne uczestniczyć w zajęciach. Niestety, z przykrością stwierdzam, że zaobserwowałam znaczną różnicę w bystrości pomiędzy dziewczynkami a chłopcami i to na korzyść tych ostatnich. Uczniowie, w przeciwieństwie do uczennic, są odważni w udzielaniu odpowiedzi i to oni prędzej się uczą. Niezależnie od płci, dzieci skłonne są do zapowietrzania się ilekroć mają odpowiedzieć na osobiste pytanie przed klasą ( n.p. "jak ma na imię twoja mama?", czy "gdzie mieszkasz?") a także do kilkukrotnego upewniania się, czy oby na pewno to ono ma udzielić odpowiedzi.

Jestem przekonana, że różnice wynikają z zachowania ich rodziców, gdzie ojciec podejmuje decyzje i to jego zdanie jest najważniejsze. W Kamerunie patriarchat narzuca kobiecie i mężczyźnie miejsca w społeczeństwie uzależnione od ich przystosowania fizycznego. Tak więc, tradycyjnie, kobieta rodzi, rodzi i jeszcze raz rodzi, a w międzyczasie chodzi na pole. Mężczyzna zaś, został stworzony przez naturę tak, by w domu musiał przebywać jak najmniej, gdyż zajęty jest zdobywaniem zawodu, zarabianiem pieniędzy i właśnie nauką. Płeć piękna, wciąż uznawana jest za niewartą posyłania do placówek edukacyjnych. Na szczęście obowiązek szkolny nałożony przez państwo powoli zmienia ten obyczaj.

Ciekawostką pozostaje jednak motywacja wielu rodziców, którzy łaskawie decydują się zainwestować czas w doprowadzenie dziecka do szkoły. Edukacja w Kamerunie jest płatna, jednak gdy rodziców nie stać na taki wydatek to mogą starać się o dofinansowanie, m.in. poprzez "parenage", czyli adopcję na odległość. Pozyskanie czynszu za pierwszy rok kształcenia pociechy od przybranych rodziców z Europy wymaga zawiadomienia odpowiedniej osoby lub instytucji (najczęściej przedstawiciela Kościoła.) Gdy rodzic przedstawi w miarę opłakaną sytuację finansową, o co w tym kraju bananami i maniokiem płynącym nie trudno, dodatkowo otrzyma dla dziecka przybory szkole, książki, zeszyty i plecak. O dziwo, ten "wysiłek" wciąż nie wydaje się wielu matkom i ojcom wart zachodu, ponieważ dziecko wysłane do szkoły, nie ma czasu pomagać na polu… Tak więc, aby zdopingować rodziców w dbaniu o przyszłość narodu, dzieci w szkołach poza edukacją otrzymują także mundurek i posiłek trzy razy w tygodniu. Pewnym utrudnieniem w otrzymaniu kolejnych "transz" na naukę jest dostarczenie świadectwa otrzymania promocji do następnej klasy, na wypadek, gdyby adopcyjni rodzice pragnęli poznać postępy w nauce ich Murzynka. Niemniej, i bez tego można ubiegać się o opłacenie szkoły. Zastanawiające jest więc, dlaczego tak wielu rodziców przypomina sobie o zapisaniu dziecka do szkoły w połowie września lub później…

Świadectwo szkolne jest także podstawą do przyjęcia dziecka do kolejnej klasy. I tu pojawia się konsternacja. Otóż świadectwa przez wakacje łatwo się gubią i rodzicom trzeba uświadamiać, że przezorni nauczyciele zazwyczaj pamiętają kto zdał do następnej klasy, a kto stara się ich przechytrzyć. W rodzinach jest zazwyczaj tyle potomstwa, że nie każde dziecko dostaje szansę pochwalenia się rodzicom laurką, dlatego gdy nie otrzyma promocji, po prostu przemilcza ten smutny fakt i cieszy się z nadejścia wakacji. Niczym nadzwyczajnym jest także posyłanie dziecka do szkolnej ławki bez poinformowania o tym władz szkoły. A nuż się uda! I tym razem, system nie zawodzi. Co roku obowiązują nowe mundurki, więc łatwo można poznać kto kombinuje.

W krajach rozwiniętych, ze względu na niski wskaźnik urodzeń, dzieci otrzymują więcej uwagi po lekcjach, niż ma to miejsce w krajach dopiero się rozwijających. Po pierwsze, w skład domu przeciętnego Kameruńczyka zazwyczaj wchodzi klepisko, łóżko i jeżeli jest prąd, także telewizor. W niektórych domach są stoły, ale nikt nie zaprząta sobie głowy przystosowaniem miejsca do nauki. Na jednej z misji w Rwandzie, powszechnym było, że po zapadnięciu zmroku, młodzież szkolna zbierała się wokół lamp ulicznych, by móc się uczyć. W zasadzie, po lekcjach dzieci nie mają jak odrobić lekcji. Wiem z autopsji, że powrót ze szkoły do domu na północnej części kuli ziemskiej, bardzo często skutkuje pytaniem rodziców: "jak było w szkole?", zaś w przeddzień zajęć lekcyjnych pojawia się znienawidzone: "lekcje odrobiłeś/aś?" W Kamerunie sprawa ma się zgoła inaczej. Po ośmiu godzinach lekcji, niezłomne dziecko bierze na głowę miskę lub kanister i biegnie do źródła po wodę albo pomaga rodzicom zbierać makabo. Rodzice nie czują potrzeby zainteresowania się postępami w nauce ich syna czy córki. Oczywiście troszczą się o potomstwo, jednak odniosłam wrażenie, że szkoła to dla dorosłych wybryk europejskich kolonizatorów, którzy pomimo zaakceptowania niepodległości swoich byłych terenów zamorskich, wciąż mają tu swoje wpływy. Oby było to mylne odczucie.


Zapewne upłynie jeszcze wiele lat, zanim mieszkańcy Kamerunu docenią potrzebę kształcenia w przedszkolach i szkołach i zauważą pozytywny wpływ oświaty. Aby zrozumieć cel działania, trzeba go najpierw zaakceptować, a do tego potrzeba czasu. Na szczęście, nauczycieli przybywa i buduje się coraz więcej szkół, co bez wątpienia jest symptomem zdrowia narodu. Nie dziwię się, że ludzie, którzy przez długie lata nie mieli styczności z edukacją powszechną gubią się w tym, jakże niepasującym do ich trybu życia "bez zegarków", systemie. Wydaje mi się, że gdyby latanie w kosmos stałoby się od dzisiaj dostępne dla każdego przeciętnego człowieka, również nie odczuwałabym nieodpartej potrzeby spędzania kilkudziesięciu godzin tygodniowo spacerując po Księżycu.

niedziela, 23 października 2011

O maczecie...

A u nas leje, nic nowego pora deszczowa, kolejna i nie ostatnia zapewne! Deszcz wystukuje swoje rytmy o nasz metalowy dach i gęsto, i często przy ulewie, jakby ktoś wylewał wiadrami wodę z nieba, trzeba się przekrzykiwać, aby coś powiedzieć czy usłyszeć! Błoto po kostki lepi się do wszystkiego. W takie deszczowe dni zmieniam buty /japonki za 900 franków/ jak przysłowiowe rękawiczki... i potem wszystkie pary „lądują” do dużej miski... niech się moczą i odmoczą z tej gliny.


 Ranek dzisiejszy był dla mnie kolejną małą afrykańską katastrofą! Deszcz zmył moją nowo posianą trawę, naniósł ziemi wokół furtek i bram... i na nowo będę siać... może wreszcie kiedyś urośnie ta trawa, oczywiście!

A miało być o maczecie... będzie, bo pora deszczowa to szczególny czas dla maczety! Bez maczety nie ma co robić w afrykańskim buszu, na polu czy w domu przygotowując posiłki, bo maczeta zastępuje: motykę, siekierę, scyzoryk, nóż, kosiarkę do trawy, nożyczki... Maczeta jest dla Afrykańczyka tym, czym dla niejednego Europejczyka szwajcarski scyzoryk, czyli jest narzędziem do wszystkiego... z jedną małą różnicą: wielkość nie ta sama!


 Trzeba jeszcze od urodzenia mieszkać tutaj, aby TYM /jak dla mnie gruboskórnym narzędziem/ umieć się posługiwać! Każdy afrykański dom może poszczycić się kilkoma maczetami różnej wielkości i przydatności!

 Żyjemy w XXI wieku, ale na Wschodzie Kamerunu podstawowym narzędziem rolniczym, jak kilka wieków temu... jest maczeta! Nasz Wschód jest regionem zacofanym gospodarczo, nie ma tutaj żadnej fabryki, zakładów pracy, a rolnictwo... pozostaje na bardzo prymitywnym poziomie. Spulchnianie ziemi przez orkę, pług czy nawożenie ziemi praktycznie nie istnieje. Wielu nazywa nasz region „krajem goryli”.

I choć dla wielu Kameruńczyków i nie tylko to koniec świata, gdzie żyją tylko i wyłącznie /w mniemaniu niedouczonych i niedoczytanych/ Pigmeje, którzy nie są uważani za ludzi, region ten jest źródłem dostawy dla całego niemal kraju i nie tylko - bananów, orzeszków ziemnych, pomidorów, makabo, manioku czy pikantnej papryczki...


A wszystko to rośnie dzięki pracy ludzkich rąk oraz maczety! Nasza Agnieszka gdyby mogła obierałaby ziemniaki maczetą... Obiera nożem, ale trzyma go tak i obiera, a właściwie obcina skórkę ziemniaka, jakby trzymała w dłoniach maczetę. Ja się dziwię, jak tak można pracować i ona się dziwi, jak ja dziwnie obieram wszelkie jarzyny...

Na odległe pole idzie się pieszo z wielkim pustym koszem, w którym jest maczeta, a wraca się z pełnym wypełnionym po brzegi  różnymi płodami ziemi. Kosz jest  bardzo ciężki o czym sama się przekonałam. Nasza Melisa /chce być  siostrą Pallotynką/, która uczęszcza do ostatniej klasy Collegu, w tym roku ma maturę, każda wolną sobotę spędza na polu. Jest najstarszą z rodzeństwa i to właśnie ona jest odpowiedzialna za prowadzenie gospodarstwa domowego. Pomagają jej siostry, a ma ich trzy. Mama pracuje na zmiany w naszym szpitalu, jest pielęgniarka.

 Podziwiam Melisę i nie tylko ją. Skąd te dziewczyny mają tyle siły, samozaparcia, wytwałości, a do tego są dobrymi uczennicami! 

 Tak mi dzisiaj o tej maczecie wyszło, bo przydała się nam do ubicia kolejnego węża. Dzięki mojej spostrzegawczości nikt nie został pokąsany przez czarną mambę. Na własne oczy widziałam jak ten stwór potrafi „skakać”! Na kobiecy krzyk, w którym  słyszysz słowo "wąż"  wszyscy reagują... maczeta poszła w ruch... i po czarnej mambie!

 A skąd się wzięła maczeta? Ten rodzaj długiego, bardzo szerokiego noża podobny do tasaka, którym bardzo dobrze wyrąbuje się ścieżki w tropikalnej dżungli pochodzi w prostej linii od rapierów, czyli szabli, z którą na Czarny Ląd i nie tylko przybyli w zamierzchłych czasach konkwistadorzy..., którzy „odkrywali” Afrykę i inne części świata. Z rapierem w dłoni!

 Cóż! ten dziki i nieznany świat szybko ich przekonał do tego, że rapier jest przydatny i to bardzo do poruszania się przez dżunglę, karczowania jej, uprawy roli i innych prac gospodarskich! Szabla nie tylko służy do zabijania ludzi... I tak powoli rapier, kosztowna broń, której ostrze skróciło się i poszerzyło „stało się" maczetą.
 Można powiedzieć, że maczeta powstała na drodze ewolucji /śmiech/.

 Wracając myślami do Europy i naszej Polski... maczeta ma zastosowanie także u nas w cywilizowanym świecie; w leśnictwie, do robienia przecinki oraz w ogrodnictwie. Widzicie, że coś z Afryki przybyło do naszego świata! W naszym afrykańskim świecie dobrze mieć przy sobie maczetę i ... refleks jak błyskawica!

Niestety wszystkiego nie da się dobrze opowiedzieć, napisać – trzeba pojechać i zobaczyć, przeżyć, jak to mówią na własnej skórze i ta skóra gęsto i często jest po prostu gęsia ze strachu i nie tylko...


Widząc maczetę w jakiejkolwiek dłoni kojarzy mi się ona z przelewem krwi, zabijaniem. Może nasłuchałam się za dużo opowieści  z Rwandy, gdzie podczas wojny maczeta była głównym narzędziem zabijania  ludzi...

środa, 19 października 2011

O takim jednym...

 który ciężko pracował nosząc krzesła! Tata pracował więc syn nie chciał być gorszy...

A do tego nasz mały pracownik powiedział, a właściwie się uparł, że podczas Liturgii Słowa nie będzie nigdzie z kościoła wychodzić, bo tam gdzie każą iść dzieciom Pana Jezusa nie ma...

Pomyślałam sobie: skąd ta mądrość u niego. 

 A inny dzieciak, na podstępne stwierdzenie: „Podobno ludzie Pana Boga nie szukają!”, krótko i konkretnie odpowiedział: „Widocznie już Go znaleźli.”

 Noel po powrocie z kościoła oświadczyła: „Nie pójdę więcej na Mszę Świętą!” Dlaczego? „Bo ksiądz gada i gada... ja nie nadążam, ale kto dziecko zrozumie?”

 Claire przysłuchuje się rozmowie dorosłych i po pewnym czasie mówi: „Nie chcę być dorosłą!” A to dlaczego? „bo dorośli mają tylko same problemy”


Chłopak na zdjęciu z naszej stolicy Yaounde, dziewczynki z Doume... I jak to jest z mądrością... nabywa się ją z wiekiem czy po prostu jest dana za darmo w każdym wieku?

sobota, 15 października 2011

Niewidoczne szczęście... Kamerun okiem Julki...

Starożytne religie czciły słońce, które jako dawca życia, było ich nadzieją na przetrwanie. Współczesny człowiek postanowił okiełznać naturę i pokusił się przedłużyć dzień, tak, aby i po zapadnięciu zmroku móc cieszyć się dniem. W ten sposób została wynaleziona elektryczność. Ten postęp ludzkości oczywiście dotarł i do Kamerunu, ale dopiero tutaj dowiedziałam się jak wiele zawdzięczamy THOMASOWI EDISSONOWI.

Sonel, czyli miejscowe zakłady energetyczne, to prawdopodobnie najbardziej szanowana i jednocześnie znienawidzona instytucja kraju. Jest niczym niekoronowany król.
 Monopol sprawia, że się nie rozwija. Stara się jedynie na tyle gorliwie naprawiać skutki nawałnic i błędów konstrukcyjnych, by nie odstraszyć potencjalnych klientów (większość chatynek na wschodzie wciąż nie ma prądu) i swoją opieszałością nie zasugerować im, że czas powrócić do epoki kamienia łupanego. Na co dzień, Sonel daje Kameruńczykom względne poczucie luksusu, ale nie bezpieczeństwa. Do prądu nie należy się tutaj nazbyt przyzwyczajać.


Po przyjeździe to właśnie ogólnodostępny prąd zaskoczył mnie najbardziej. Jednak co pewien czas, nasz niewidoczny władca, Sonel, przypomina o sobie znikając z gniazdek elektrycznych i pojawiając się w plotkach, niczym celebryta. Bez skrupułów pozostawia nas na łaskę świeczek i latarek, a sam udaje się na chwilowy odpoczynek. Abstynencja jedynie wzmaga apetyt w tym rozwijającym się społeczeństwie, tak więc Sonel balansując po liniach wysokiego napięcia zachowuje odpowiednią ilość prądu w ciągu dnia, aby go zauważać i cenić.

Przez kilka ostatnich dni, stosował metodę "romantycznej kolacji". Prądu nie było przez cały dzień, aż do momentu zmywania naczyń po kolacji. Jak już się nacieszyliśmy, to Sonel ponownie ulatniał się niczym kamfora, aby mile nas zaskoczyć kolejnego wieczoru...i tak przez tydzień!  Ponoć jedząc po ciemku zwraca się większą uwagę na walory smakowe. Osobiście wolałabym mieć możliwość wyboru, pomiędzy wspomnianą romantyczną kolacją po ciemku, a jedzeniem przy świetle, tym bardziej, że mini muszki lubią znienacka pojawiać się nad talerzem.

Bez wątpienia, ten efekt działalności Sonelu, a raczej jej braku, jest tym najmniej kłopotliwym. Europejczycy tym różnią się od Kameruńczyków, że oprócz "dzisiaj" znają też słowo "jutro". Aby zaspokoić tkwiący w nas zmysł planowania, z którego jesteśmy tacy dumni, przywykliśmy do magazynowania. Niestety, lodówki są tak samo przystosowane do egzystowania w Kamerunie, jak biały człowiek do noszenia balii z praniem na głowie.

 Bardzo często są jedynie ekskluzywnymi szafkami na suchy prowiant. Trudno jest nam zrozumieć ich sposób życia, który jest nastawiony na teraźniejszość. Na szczęście ziemia w Kamerunie jest na tyle urodzajna, że ogórki można kisić trzy razy w ciągu tygodnia, jak stwierdziła jedna z sióstr Karmelitanek.

Postępowanie energetyki kameruńskiej uświadomiło mi, jak wygodnie jest mieć prąd- takie niewidoczne szczęście, szczególnie gdy ma się go pod dostatkiem. Niestety, i tym razem, okazało się prawdą powszechnie znane zdanie wieszcza polskiego "kochane zdrowie ileż cię trzeba cenić ten tylko się dowie co cię straci". Życie bez prądu potrafi dokuczyć...

Niektórych spraw nie okiełznamy nawet tak wielkim skokiem cywilizacyjnym, jakim było wynalezienie prądu.

 Oczywiście przezorny zawsze ubezpieczony, w związku z czym biali wyposażają się w tak zwane "groupe electrogene", czyli instalacje elektryczne napędzane benzyną, żeby nie odbierać porodu przy świetle lamp naftowych, nie odprawiać mszy przy świecach i nie wyrzucać żywności w kraju, gdzie wciąż żyją głodni.


Kameruńczycy po cichu się śmieją z tych mozolnych prób wprowadzenia europejskich standardów w afrykańskich warunkach i z pobłażliwością przyglądają się co też nowego biali wymyślą, aby skomplikować swoje życie.

 Afrykanie nie uzależniają się od czegoś tak niewiadomego jak prąd ofiarowany niczym łaska przez Sonel.

wtorek, 11 października 2011

O pewnym zakonniku i Jego ksiażkach...

Zawsze czytałam, można powiedzieć, sporo. Tutaj w Afryce, przynajmniej do nas Pallotynek… bez książki nie przyjeżdżaj w odwiedziny, a jak nie możesz przyjechać, to najlepiej coś dobrego przyślij, co jakiś czas..., bo na stres i jakąkolwiek głupotę swoją czy innych najlepiej coś ciekawego przeczytać. I tak się zaczytasz, że mija ci niejedno, co było, jak kula u nogi, albo jeszcze gorzej.
  Więc ostatnimi czasy czytam miedzy innymi pobożne książki ....Posłuchajcie!

 "Opowiadałem kiedyś takiej jednej kobiecinie w Hermanicach, że miałem wizję. Oooo, wizję ojciec miał, rzecze pani. Tak, widziałem wielką złotą bramę do nieba. Pani zaczęła słuchać z uwagą.

 Przed bramą stoi Archanioł, bardzo groźny – ciągnę dalej. Obok niego święty Piotr, potulny, wesolutki z kluczami sobie chodzi. Nagle zza horyzontu wychodzą biskupi parami. Idzie procesja prosto do nieba – mitry, pastorały błyszczą! Zatrzymuje ich nagle święty Piotr: Prosimy tutaj mitry zdjąć. Aniołek da numerek i do szatni z tym pójdzie. Pastorały też do szatni proszę. Jeden z biskupów miał taki nowoczesny posoborowy pastorał z trzech części skręcany. Rozkręca, rozkręca... nie udało się. Aniołek zabrał go bez rozkręcania i do szatni zaniósł.


 Biskupi idą dalej śmiało bez mitr, bez pastorałów... Nagle święty  Piotr blednie. Biskupi tylko słyszą słowa Rybaka: - Słucham, słucham... Przecież nie pisałem Ewangelii, nie pisałem, ale znam Ewangelię. Święty Marek, Mateusz, Łukasz i Jan, oni pisali, mnie nie kazano... – O co chodzi? – myślą biskupi. Do kogo on mówi?

Apostoł dostał reprymendę od  Najwyższej Instancji. Podnosi się z kolan i zaczyna ustawiać procesję biskupów: - Proszę, proszę zrobić tu wolne miejsce, wolne miejsce. Tam jest rower, niech ksiądz biskup na niego nie wpadnie... i murek. Proszę ksiądz biskup tutaj stanie. Wszyscy biskupi stoją. Zza horyzontu widać wielką czerwoną latarnię. A spod niej wszystkie panny: tup, tup, tup, tup...prosto do nieba idą! Święty Piotr wita je i mówi: - No, cieszę się, że panie dały radę! Były pewne trudności z zarobkowaniem. Oczywiście, to nie było dobre, ale trudno...Bardzo proszę, panie przodem". 


 Ta anegdota opowiedziana przez nieżyjącego już Ojca Joachima Badeni /Dominikanin/. Nie będę wchodziła w szczegóły kto to był... powiem tylko, że hrabia, który został księdzem, a reszty dowiedzcie się sami, zapewniam, że warto... Przytoczę słowa pani Judyty Syrek /współautorka jego książek/, że słynął z ostrego dowcipu. Swoim poczuciem humoru znosił dystans do świętości, Ewangelii i nauki Kościoła Katolickiego. Po rozmowach z nim wielu ludzi nabierało pewności, że oni też mogą iść prosto do nieba, ale jego humor nie wszystkim służył... Ojciec Joachim nie powiedział nigdy, co się stało z ową panią. Czy się zgorszyła, czy uwierzyła? Badeni zabrał sekret do nieba. Ale opowiadając ten dowcip współbraciom, dodał istotny komentarz: 
 Z niebem jest bardzo dziwnie. Z tej historii wynika, że Syn Boży jest miłosierny i dlatego panny poszły pierwsze. Biskup, który żył, dysponując wszelkimi wygodami, głosił Słowo Boże, jak umiał i był bardzo solidny, nie doświadczył tego rodzaju osobistej tragedii jak owe prostytutki. Ale czy z tego wynika, że panna, która się puszcza, jest lepsza od biskupa? Nie. Ale tam, gdzie jest większa nędza, jest większe miłosierdzie. 

 Ów dowcip nie był jednak tylko wytworem bujnej wyobraźni sędziwego zakonnika. Historia z prostytutkami zdarzyła się naprawdę, ale w trochę innych okolicznościach. Badeni wspominał to wydarzenie przy różnych okazjach:
 Pojechaliśmy kiedyś z przeorem do Radoń. Siedzimy w samochodzie w habitach, ciepło nam i przyjemnie, jedziemy do siostrzyczek na kolację i rozmowę duchową. Przejeżdżamy autostradą. Na pewnym odcinku patrzę, chodzą panie rozebrane – towar trzeba pokazać, bez tego się nie zarobi. Czekają na klientów. Jest zimno, wieczór, deszcz pada. My jedziemy otuleni w kapy, a one stoją. Siostry dla nas szykują ciasto, kawę... A one, jeśli  zarobią na tych tirowcach tak zwanych, to dostaną kolację od szefa, jeśli nie, to je skopie jeszcze i głodne będą. Zadałem współbraciom pytanie: Jak myślicie, kto z nas pierwszy będzie w niebie? My czy te panie?
Ostatnimi czasy w naszej kameruńskiej stolicy takich pań można spotkać wielość, a w naszym Doume nie mniej... sprzedają się za kostkę mydła, kolację... Nasz ks. Biskup na nasze och! ach! itp. mówi: nie wiadomo, co byście robiły gdybyście się urodziły i wychowały na naszym Wschodzie Kamerunu... Właśnie... nie wiadomo!
 A w niebie, to zapewne zdziwimy się tym, że nie będzie tam tych, których spodziewaliśmy się spotkać i tym, że będą tam ci, których nie spodziewaliśmy się w żaden sposób spotkać! Pismo Święte mówi, że w niebie jest mieszkań wiele więc może nie będziemy musieli się dziwić... "bo ani oko nie widziało, ani ucho człowieka nie słyszało, jak wielkie rzeczy Pan przygotował tym, którzy go kochają!!!!"
Jak do tej pory "wpadły" mi pocztową drogą: „Wyjdź do światła! Przesłanie świętego grzesznika”, „Uwierzcie w koniec świata! Współczesne proroctwo o powtórnym przyjściu Chrystusa”, "O kapłaństwie, celibacie i małżeństwie z rozsądku" no i książka o księżniczce czyli o kobiecie „ Kobieta boska tajemnica”.

„Żeby dojść do Światła, trzeba wszystkie
Ciemności porozbijać. Taka to robota.
Co chwilę coś się staje ciemne i trzeba
Znów tę ciemność rozświetlić. Nie usunąć,
Bo się nie da, tylko rozświetlić. Rzucić na nią
Światło  Słowa, światło wiary!       
                            Joachim Badeni  OP

piątek, 7 października 2011

Jak statki na niebie...

Poranne słońce budzi mieszkańców sawanny… Słońce koloru czerwieni, unosząca się mgła, śpiew ptaków... wszystko zapowiada upalny i przepiękny afrykański dzień! Wysmukłe akacje górują nad unoszącą się mgłą i jeśli ktoś ma dobry wzrok może wypatrzeć wśród wysokich akacji „statki na niebie”, czyli  ujrzeć przepiękną żyrafę! Ona po prostu płynie ponad trawami sawanny! 5 metrów wysokości, gracji i elegancji!


 Cóż... jest to największe zwierzę świata! Jak na poranek we mgle przystało, zobaczysz tylko jej głowę z malutkimi różkami, ogromne oczy otoczone długimi rzęsami, których mogą im pozazdrościć prawie wszystkie kobiety świata /żyrafy nie używają żadnych przedłużaczy, wszystko mają naturalne, -uśmiecham się oczywiście/. Ze wstającym słońcem przepiękne żyrafy, jak dla mnie najpiękniejsze zwierzęta Afryki, rozpoczynają „myszkowanie” pomiędzy wyniosłymi akacjami szukając smacznych, soczystych liści.  I tak zaczyna się pierwsze śniadanie naszych elegantek. Nie tylko ludzie spędzają wiele czasu na przyrządzaniu jedzenia a potem na  degustowaniu i smakowaniu.

 Nasze żyrafy spędzają na jedzeniu od 16 do 20 godzin dziennie i większość tego czasu to przeżuwanie tego, co zjadły, czyli krótko pisząc, jak na afrykańskie klimaty przystało: sjestują!
 Jedzą pierwsze śniadanie między 6 a 9 rano a drugi posiłek zaczynają pomiędzy 15 a 18. Tylko brać przykład z żyraf: nie objadać się na noc! 

 Nie straszne dla niej kolce akacji, bo ma doskonały język /najdłuższy na świecie/, który ma... 40 cm długości i jest bardzo ruchliwy, giętki i zjada liście, gałązki, korę, kwiaty, owoce i przy okazji gniazda z pisklętami!

 Jesteśmy przy jedzeniu więc wypada wspomnieć także coś niecoś o piciu, bo jak wiadomo wszystko co żyje na naszej pięknej planecie nie obchodzi się bez wody! Nasza "żywa Wieża" obserwacyjna sawanny pije raz w tygodniu 30 – 50 litrów wody na raz i dlatego bardzo trudno spotkać ją przy wodopoju.
 Podczas suszy potrafi obejść się bez wody przez kilka miesięcy jeśli ma pod dostatkiem świeżego pożywienia. Soki z liści skutecznie zastępują wodę. Moja piękność tylko raz wygląda, oględnie pisząc, nieporadnie - gdy musi się napić lub wyskubać trawę. W tym przypadku musi szeroko rozstawić swoje przednie dwumetrowe wysokie nogi. Wygląda wyjątkowo niezdarnie i jest to najlepszy moment dla ataku przez lwy!

 Myślałam, że wszystkie żyrafy są takie same, a okazało się, że wielkość żyraf jest różna, a przede wszystkim "ubranie" każdej jest zupełnie inne. Każda żyrafa ma inny deseń, układ linii, unikalny zestaw plam. Tak jak u ludzi linie papilarne na naszych palcach są niepowtarzalne, tak samo ma się rzecz z żyrafami! 
 Unikalne wzory złożone z ciemnobrązowych plam na tle złoto-pomarańczowym zapewnia im świetny kamuflaż no i najpiękniejsze ubranie... no może w rachubę wejść lampart ze swoim pięknym futerkiem!

 Większość Europejczyków myśli, że Afryka na każdym kroku pełna jest dzikich zwierząt, które każdego ranka zaglądają na dzień dobry do okna /jeśli ma się okno, oczywiście/. Do mojego okna do tej pory nie włożyła głowy wielkooka piękna żyrafa i nie zapowiada się na takie codzienne budzenie... chyba, że zmienię Wschód na Północ Kamerunu, ale nie jestem na 100% pewna, że co rano będzie do mnie zaglądać!
 Nigdy nie mów nigdy... świat jest pełen niespodzianek!

 Ciało żyrafy jest swoistym wybrykiem natury! Nie będę się wgłębiać w jej układ krwionośny i jej wysokie ciśnienie... to tylko sam Pan Bóg wie dlaczego to stworzenie żyje i ma się dobrze!
 Charakterystyczną cechą żyrafy jest jej niezwykle długa szyja, która waży 272 kg i jest długa na 2 metry. Wydłużone kręgi szyi zachodzą na siebie w specjalny sposób co nadaje jej nadzwyczajną giętkość... dowolnie wygina i skręca swoją długą szyjkę. Dzięki temu może czyścić sobie wszystkie części ciała używając do tego największego języka świata no i z gracją /nie wspinając się na czubki kopytek/, dosięga wysokich gałęzi akacji!

 A dla ciekawości powiem, że kopytka naszej żyrafy mają wielkość talerza obiadowego i dostać przysłowiowego kopa takim kopytkiem... nie radzę!
 O dostojnych żyrafach mówi się, że są ciche, co wcale nie oznacza, że nie mówią: małe, jak na małe przystało po prostu beczą; samice ryczą na swoje małe; a samce pokaszlują na ten cały rozgardiasz!

 Większość żyraf nie żyje w wielkich stadach. Można spotkać stada do 12 żyraf plus inne zwierzęta, jak zebry i antylopy. W tych stadach żyrafy pełnią rolę wartowników... taki układ należy do rzadkości. Żyrafy żyją rodzinnie i jak na Afrykę przystało on „żyraf” jest poligamem, bo ma dwie żony plus dzieci i swoje terytorium!
 Nie dziwi, że inne kopytne zwierzęta sawanny chętnie wchodzą w rodzinę żyraf, bo te największe zwierzęta Afryki obserwują kilometry przestrzeni i z daleka dostrzegają niebezpieczeństwo no i kto by chciał wchodzić w zaczepkę z mężem pani żyrafy, który waży 5 ton i ma co najmniej 6,5 metra wysokości?

 W języku arabskim słowo żyrafa to  "xirapho" i oznacza „coś, co chodzi bardzo szybko”! Nasza żyrafa nie biega kłusem, jak koń, lecz inochodem czyli jednocześnie podnosi raz lewą nogę przednią i tylną , a następnie obie prawe. Wierzono, że żyrafa to połączenie wielbłąda z lampartem... hmm dziwne... i nazwano ją „wielbłądopart”.

W kulturze afrykańskiej od tysięcy lat żyrafy otaczane są czcią i szacunkiem, bo długo żyją /od 20 do 30 lat/ i ich wzrok pada dalej niż innych zwierząt. Człowiek posługujący się „językiem żyrafy” widzi dalej niż to, co się pozornie wydaje, spogląda ponad to, co przyziemne i mało ważne!
 Miałam to szczęście widzieć żywe żyrafy i naprawdę wyglądały, jak statki na niebie... I jeszcze jedno, jak czytam czy słucham opowieści o zwierzętach Afryki, to prawie wszystkie zwierzaki mają coś, co Afrykańczycy otaczają szacunkiem... to chyba oznacza, że są /jeszcze/ częścią i to bardzo bliską ich świata!!! Tak było przy stworzeniu świata... i co my z tym światem robimy, do czego dojdziemy? 

 „Strzeż nasz Panie  jak źrenicy oka i ukryj nas w cieniu Twych skrzydeł...” werset jednego z psalmów.

Miało być kilka zdjęć, ale internet za słabo "chodzi"!

wtorek, 4 października 2011

I bądź tu mądry...


Zdarzyło się kiedyś pewnemu Księdzu nie powiązać formy z szerokością geograficzną... a było to tak... Na początku lat 80 pojechał ów kapłan z Papieżem do Kamerunu i stamtąd przywiózł ciekawą książkę kameruńskiego dziennikarza.

 Dziennikarz zrobił wywiady z lokalnymi biskupami na temat tego, kim jest Jan Paweł II. Po dwudziestu paru latach, kiedy Papież był już bardzo starym, chorym człowiekiem nasz ksiądz postanowił odnaleźć owych biskupów i ponownie zadać im to samo pytanie. Podczas spotkania z jednym z nich zadał mu, według niego oczywiste pytanie – czy nie sądzi, że przyszłym papieżem mógłby być Afrykańczyk... Rozmówca chwilę milczał, a potem z wyrzutem w głosie odpowiedział: „ Ale przecież  Papież żyje!” To był koniec ich rozmowy.

 Ksiądz nie wiedział, o co chodzi, co się stało. I dopiero po jakimś czasie ktoś mu powiedział, że popełnił straszliwe faux pas – za życia wodza nie mówi się o jego następcy w kulturze afrykańskiej. Cóż, powiedział ów ksiądz:  „zachowałem się jak człowiek bez elementarnej kultury... choćby nie wiem jak bardzo człowiek się starał, takie sytuacje są nieuniknione, kiedy przemieszczamy się po świecie”.

 Innym razem, też w Afryce, w Rwandzie, trafił do niewielkiej chałupiny, gdzie poczęstowano go piwem własnej roboty. Wyglądało mniej więcej jak woda, w której płukało się ścierkę – brunatna ciecz z lekką pianką na wierzchu.

 Nie powiem, powiedział nasz bohater, że zjadała mnie ciekawość, jak ten trunek smakuje, ale nie chciałem odmawiać sympatycznemu gospodarzowi. Na wszelki wypadek, przez grzeczność właśnie.

 Potem powiedziano mu, że przy wyrobie tego piwa plują do niego, żeby lepiej fermentowało, i że nie należało go pić i można było spokojnie odmówić. A dało się to chociaż wypić? Ksiądz odpowiedział: kiedy byłem mały, u mnie w domu robiono tak zwany podpiwek. To miało podobny smak. Całkiem dobre!
Historia ta opowiedziana i przeżyta przez ks. Adama Bonieckiego, który  odwiedził kilka razy nasz Kamerun i mogę powiedzieć, że pomimo wieku jest człowiekiem błyskotliwym, dowcipnym, bezkompromisowym... po prostu trudny „przeciwnik” z klasą , wspaniały „opowiadacz” jak ja to nazywam.


 Człowiek, których jak On niewielu pośród nas. Przeżył wojnę, czasy komunistyczne i te nowe, które przyszłe pokolenia opiszą, powiedzą jakie były... Jego Współbracia z zakonu Księży Marianów pracują w naszej diecezji.
Jaki morał z tej opowieści? Nie wszystko jest zawsze oczywiste. Co kraj, to obyczaj!