poniedziałek, 27 maja 2013

O podróżowaniu odsłona druga…

Tym razem będzie o rowerze, motocyklu i taksówce.
 Rower, owszem można spotkać na afrykańskich drogach, ale tylko tam gdzie można nim jeździć… Nie ma takiej mody, jak w Polsce, że trzeba mieć koniecznie rower! Pochwalam ten przymus, konieczność, modę itp. ,  to naprawdę dobra rzecz mieć taki srodek lokomocji.
 Na Północy Kamerunu chłopcy robią rowerowy "trafik".  Jadą do pobliskiego Czadu i kupują tam benzynę, która potem sprzedają z zyskiem /u nas jest droższa/, z tego żyją. Policja i inne służby na granicy także z tej profesji coś dostają! Więc owca cała i wilk syty dzięki rowerowi.
 Nie spotkałam, jak do tej pory Kameruńczyka, który jeździłby rowerem dla przyjemności czy dla zdrowotności.
 Rowery, które pracują są stare, ale jak zauważyłam spełniają swoją bagażową i zarobkowa funkcję!


 Mieć motocykl, to jest spory luksus. Jeśli ktoś ma motocykl, to używa go do zarabiania pieniędzy. Profesja taksówki motocyklowej nie jest starą formą podróżowania. Kilka lat temu Nigeria zasypała nas motocyklami różnego gatunki i tak powstał zawód taxi-moto.
 Mało kto nie podjeżdża taką taxi na rynek, na pocztę, albo trochę dalej. Można zobaczyć na takim motocyklu czterech pasażerów plus kierowca. Jak ta maszyna wytrzymuje? Nie wytrzymuje! Mamy takie składy motocykli, że starczą na długie lata.




Nie masz roweru, motoru – nie szkodzi, możesz wybrać taksówkę.
 Żółtą taksówkę spotkasz w każdym większym mieście w Kamerunie.
 Jako kierowca powiem, że żółte taksówki, to istna plaga dla innych kierowców! Kto wymusza pierwszeństwo przejazdu, kto ma najwięcej stłuczek, a przy tym najwięcej krzyczy, że to twoja wina…!
 Kierowca żółtej taksówki. Trzeba jednak przyznać rację, że "żółta" zawiezie cię wszędzie, zna każdy rejon miasta i ten znany,
 i ten mniej przez ciebie znany, i ten gdzie niechętnie się udajesz,
 bo strach, a trzeba pojechać. W korkach, które nękają Yaounde ten srodek lokomocji przeciśnie się wszędzie i dojedzie w każde miejsce!
 Miałam tę przyjemność podróżowania żółta taksówka. Czas naglił więc wynajęłam taksówkę na dwie godziny i pół. Pan chętnie się zgodził.
 Auto, oględnie pisząc czystością nie grzeszyło, drzwi nie specjalnie chciały się zamknąć, dodawałam sobie animuszu rozmową z kierowcą, zamykając oczy, co pewien czas, aby nie widzieć, co mój kierowca osobistej taksówki robi. Ja do sklepu, pan na mnie czeka. Tylne siedzenia, potem i bagażnik zapełniały się, a ja zostawiałam pana z całym tym majdanem! Pan w pewnym momencie mówi:
 - Musimy wracać!
- Jak to, pytam, zostało jeszcze trochę mojego czasu! 
- Siostro, ja nie mam prawa jazdy!
 - Nie ma pan prawa jazdy?!
- Dzisiaj rano mi zabrali, bo nie opłaciłem odpowiednich opłat!
- Pan bez dokumentów jeździł… ,a policja?  Ile kosztuje odzyskanie pańskich dokumentów?
 Dodałam trochę do tego, co powinnam zapłacić. Taksówkarz z tego szczęścia wyładował wszystkie zakupy i polecił się na przyszłość. Jak do tej pory nie skorzystałam! Dziwiono się bardzo, że mój osobisty kierowca nie odjechał z zakupionymi rzeczami.
 Hm, nawet ta myśl czy opcja nie przyszła mi do głowy! Stwierdzono, że jestem naiwna. Myślę, że jeszcze wierzę w uczciwość taksówkarza z żółtej taksówki i nie tylko…



Mamy jeszcze tzw. Calando. Calando, to osobowy samochód, całkiem prywatny, który zajmuje się nielegalnym przewozem osób, rzeczy, zwierząt i czego tylko chcesz, jeśli masz pieniądze, oczywiście!



 Wygodny nie jest, a o stanie technicznym lepiej nie wspominać. Do takiej niby taksówki upycha się 9 osób plus kilka do bagażnika! Mówią, że to auto przejedzie przez wszystkie możliwe przeszkody, a jak nie przejedzie,
 to pasażerowie Calando przeniosą!




P.S
Aktualnie podróżuję miejskim autobusem. Powoli zaczyna mnie nudzić, to podróżowanie codzienne! Gdybym wsiadała w autobus i jechała każdego dnia w miejsce, które lubię, byłaby to podróż wyczekiwana... Już nie liczę pobrań krwi, spotkań z lekarzami, zastrzyków, które mają pobudzić do pracy wydzielanie leukocytów czyli białych krwinek, codziennego naświetlania, zmęczenia i czekania na korytarzach.
Cóż, liczę jednak: zostały jeszcze cztery naświetlania… Byle do piątku! Mam nadzieję, że wytrwam i gdzieś po drodze nie padnę na nos…
Hm, najważniejsze jest, żeby życ, a nie tylko być i liczyć…
Dobrze, że widzę życie w kawałeczkach i fragmentach, ale zdarzają się chwile, gdy otwiera się nagle jakaś całość... 

piątek, 24 maja 2013

O dniach...

Po co są dni?
To w dniach mieści się nasze życie.
Jeden po drugim nastają
 I budzą nas ze snu.
To w nich ma nam być dobrze:
Gdzie żyć, jeśli nie w dniach?
                         Ach, znaleźć na to odpowiedź… 
                                                                                       /P. Larkin/

"W moim odczuciu dni, czas jest tym, co nas rzeźbi, zmienia światła i cienie na naszych twarzach, przekształca w coraz to inne formy, oddala od siebie ludzi i zbliża, i znów oddala. Lubie patrzeć, jak to robi, lubię podglądać przemijanie…” /Anna Janko/





P.S
W życiu każdego człowieka jest taki dzień, który wprowadza w dotychczasowe życie wielkie zmiany. Tylko jeden dzień, może tylko chwila, a zaważyła na całym życiu… Był taki dzień w Twoim życiu?
"… I pomyśl o długim łańcuchu złotych czy żelaznych ogniw, cierni czy kwiatów, które by Ciebie nigdy nie oplątały, gdyby nie było jakiegoś jednego ważnego i pamiętnego dnia w Twoim życiu”. /Ch. Dickens, Wielkie nadzieje/
Mój dzień, który zmienił moje życie…?
Między wielością dni, które były ważne mogę wymienić ten ostatni ważny dzień: wiadomość o mojej chorobie, która pokazuje każdego dnia, że życie jest PIĘKNE, że w tym świecie, w którym przyszło mi żyć potrzeba się zatrzymać, wrócić do Źródła, którym jest Bóg w Słowie Bożym, w Eucharystii, być świadkiem, być solą… Uczę się akceptować własna niemoc, uczę się po prostu TRWAĆ. Wszelkie prace, które do tej pory wykonywałam może zrobić każdy, ale w kochaniu Boga i Człowieka nikt mnie nie zastąpi… Mam dla kogo żyć, ale mam także za kogo umierać i nie chciałabym, aby cokolwiek, co mnie spotyka zmarnowało się…
I mam przeświadczenie, że dzisiaj jest pierwszym dniem reszty mojego życia, który ma szansę stać się najpiękniejszym dniem tego życia…

                            I ja zaczynam podglądać przemijanie, czas co nas rzeźbi, zmienia światła na naszych twarzach, oddala od siebie ludzi i zbliża…

                            Więc po co są dni… ?

Życie jest krótkie. Honory, bogactwo kończy się, przemijają uroki życia… Zostaje tylko Wieczna Miłość. Ona przeżywa nas, nasze nadzieje, religie, bo Miłość to Bóg.

Dni są po to, aby kochać Boga i Człowieka. Gdy zabraknie nam  Miłości, o której mówi Ewangelia, nic nie będzie miało sensu, wszystko się rozsypie… 

                            Więc po co są Twoje dni…?


wtorek, 21 maja 2013

O butach...

Sławek, mąż mojej chrześnicy Magdy, powiedział kilka dni temu:
 - Judyta, Magda ma tyle butów, że w szafie się nie mieszczą!
 Prawie każdy wyjazd w ważnej sprawie kończy się zakupem
 nowej pary...
 Popatrzyłam na niego i nie zamierzałam utwierdzać pana Męża, że ma rację z wielością butów swojej Żony. Widać, jak na dłoni, że nie rozumie miłości do butów. 
– Sławku, ja... mam także słabość do butów...
 – No, tak! Teraz już wiem i wszystko rozumie!
 Ta miłość do butów to rodzinne! Wszystkie Ciotki z Teściową na czele mają tę samą chorobę: BUTY!!! Myślałem, że chociaż ty jesteś inna i powiesz coś mojej Madzi...

 Ta miłość do butów zaczyna się bardzo wcześnie....













P.S
Mówią, że nie szata zdobi człowieka...
Nie tylko szata, ale też BUTY, buty na obcasach szczególnie...
William Rossi powiedział o nich: „nie diamenty, ale obcasy są najlepszym przyjacielem kobiety”.
Wiadomo, że nie wszystkie kobiety lubują się w butach, ale...
Ile macie par butów, w których chodzicie? A ile takich, które tylko stoją, bo za małe, a bardzo się podobały i nie mogłyście wyjść ze sklepu bez tej pary butów /śmiech/!!! Ile takich, które kosztowały fortunę, a były założone tylko raz...
Z jednej strony rozumie Męża Magdy, a z drugiej strony... szkoda, ze On nie chce zrozumieć naszej rodzinnej miłości /śmiech/!!! Zapomniałam, marudził także coś o torebkach...

niedziela, 19 maja 2013

O Nieznajomym...


Mieszkam w Bydgoszczy u Sióstr Klarysek /zakon kontemplacyjny/, które mają wieczystą Adorację Najświętszego Sakramentu czyli Adoracja Najświętszego Sakramentu trwa dzień i noc.
  Kaplica jest otwarta dla ludzi. Codziennie jest tutaj Msza Święta. Kiedykolwiek zaglądam do kaplicy zawsze jest Ktoś, kto modli się, lub po prostu jest...


 Wczoraj siedzę sobie w tym miejscu ciszy i patrzę na Jezusa w Najświętszym Sakramencie. Adoracja, to słuchanie serca Boga, a być przy sercu, to być jak najbliżej, poza słowami... Ktoś dotyka mojego ramienia. Odwracam twarz i widzę mężczyznę, który pyta mnie:
 - Jak pani ma na imię?
 – Judyta, odpowiadam. 
– Ja, jestem tutaj przejazdem, wczoraj widziałem panią... Proszę zaufać i nie martwić się, wszystko będzie dobrze, będę się modlić za panią...

 Zdążyłam zdziwić się, wzruszyć i zobaczyłam tylko plecy wychodzącego Pana...



P.S
„... ale ja widzę więcej; potrafię dostrzec serce, nawet jeśli jest ukryte. Widzę więcej, a powietrze za nim aż migotało tęczami”.

czwartek, 16 maja 2013

O polnym mleczu...

Wystarczy wyjechać trochę za miasto, a oczom ukazują się łaki, pobocza dróg porośnięte mleczami. Nazywam je niepospolicie pięknymi i wspominam czasy, w których nosiłam wianek z mleczy, leżałam w nieprzyzwoicie zielonej i pachnącej świeżością trawie, a wkoło mnie było także nieprzyzwoicie żółto, a nad głową błękitne niebo i w końcu brudne dłonie od robienia wianków...




 Co tam dłonie! Głowa była wystrojona w mleczowe kwiaty, i w głowie kolor żółty, który oznaczał tylko jedno: kocham cię ŻYCIE! Mlecze zaczynają zmieniać się w dmuchawce, to takie dziwne uczucie przemijania, a przecież wiosna dopiero co się zaczęła...
 Mlecze w większości wydały już nasiona, dlatego powietrze wypełniają leciutkie jasne drobinki. Śpieszą się bardzo... 


Ktos powiedział: „Nie wolno dopuścić do wysiania się mleczy, gdyż w następnym roku wyrosną dosłownie wszędzie - na poboczu dróg, na rabatkach, w winnicach, na dziedzińcach kościołów, w ogrodach, nawet w szczelinie muru i bruku – tak więc w ciągu zaledwie roku, może dwóch, trzech lat, nie będzie już nic poza mleczami, które zaleją wiejskie i miejskie okolice...” /J.Harris/
 Od zawsze lubiłam okrągłe i postrzępione kwiaty mleczy i jakoś nie ma ich aż tak wiele, jak na mój gust!

 Póki co zabierajcie się za robienie winka z mleczy!
 Wino rozwesela serce człowiek...
 Więc trzeba przygotować:
 3 litry kwiatu mlecza, 3 cytryny, 3 pomarańcze, 300 dkg rodzynek, 1 łyżeczka drożdży winiarskich, 1 łyżeczka pożywki winiarskiej 1,5 kg cukru,  4,5 litra przegotowanej zimnej wody.


Kwiaty włożyć do garnka zalać 3 litrami gorącej wody, przykryć ściereczką i pozostawić w chłodnym miejscu. Trzeciego dnia wieczorem przelewamy płatki z wodą do garnka z grubym dnem, dodajemy 1,5 litra zimnej, przegotowanej wody. Dodajemy startą skórkę z cytryny i pomarańczy, sok z cytryny, pomarańczy oraz miąższ pomarańczowy. Wsypujemy do naszej mleczowej mikstury cukier i podgrzewamy na małym ogniu aż się rozpuści. Odstawiamy, aby schłodziło się do temperatury pokojowej. Dodajemy następnie łyżeczkę pożywki winiarskiej lub wcześniej przygotowane drożdże wg.instrukcji. Przelewamy miksturę do gąsiorka lub innego odpowiedniego naczynia gdzie winko będzie dojrzewać! Czwarty, piąty dzień drożdże pracują za nas, a dnia szóstego wieczorem lub siódmego rano przecedzamy naszą nalewkę /powinna mieć piękny, złoty kolor/ i wlewamy do uprzedni przygotowanych butelek, w których znajdują się wsypane rodzynki. Butelki dobrze zakręcamy i odstawiamy w ciemne miejsce, niech wino dojrzewa. Według książki powinno dojrzewać od 6 do 12 miesięcy... Podobno po trzech miesiące jest już niezłe! Warto jednak poczekać te 6 miesięcy...  Wino, aby dojrzeć potrzebuje czasu, nieprawdaż? 

 Dla tych, co czekać nie lubią proponuję przyrządzić sałatkę wiosenną z młodych, surowych liści mniszka. 
Może, to nie to samo, co winko, ale ku zdrowotności także/śmiech/!  Pamiętać należy, aby kwiaty i liście mleczy zbierać na łąkach daleko od jakiejkolwiek drogi asfaltowej...


P.S
”Korzenie mleczy są silne, muszą być takie, żeby znaleźć pożywienie. Kwitną tylko przez jeden sezon, a potem, kiedy wydadzą nasiona, przenoszą się dalej z wiatrem, aby przeżyć. Ile nasion wsialiśmy w swym życiu? Ciekawe co z nich wyrosło pod nasza nieobecność. Ciekawe, czy nasz przemarsz pozostawił ślad, choćby niewielki, na tej ziemi.
Jak ludzie nas wspominają? Z czułością? Obojętnie? Czy w ogóle nas pamiętają, czy może czas zatarł nas całkowicie w ich umysłach i sercach...?” /J.Harris/
Lubię ten sen, kiedy śni mi się łąka pełna kwiatów, a który ma możność stać się prawdziwy: pośrodku siedzę ja i plotę wianek z postrzępionych żółtych kwiatów mleczy, jak mój żółty kubek, a nade mną błękitne niebo i żółte słońce...

poniedziałek, 13 maja 2013

O fontannie w deszczu…


Od dwóch dni pada deszcz, wiosenny, bo jak inaczej nazwać ten deszcz? Opowiada swoje historie, słyszę ten szept, czuję deszcz na mojej głowie, na moich policzkach i dłoniach, i jak bardzo pachnie majowy deszcz... Bzem, kasztanami, zieloną trawą...
 A można i tak:
 i przyszedł deszcz, szaro, buro i mokro, i pada, i pada, wieje wiatr, i można płakać, bo w deszczu przy fontannie nikt tego nie zauważy...












P.S
Nic dwa razy się nie zdarza /nawet deszcz/ i nie zdarzy... Niech pada, ja mam czas, poczekam jeszcze i nauczę się przechodzić między kroplami, kiedy przyjdą następne deszczowe i płaczliwe dni...

sobota, 11 maja 2013

O miejscu z mocą...

Każdy ma takie miejsce, a może kilka miejsc, gdzie nabiera mocy,
 gdzie go ciągnie i pojedzie w to miejsce choć na chwilę, aby spojrzeć, powdychać  zapachy, które są jedyne w swoim rodzaju, bo nigdzie indziej nie spotykane... 
Do jednego z moich magicznych miejsc wiedzie przepiękna kasztanowa aleja... Hm, o tej porze roku kasztany już kwitną, dookoła łaki i pola, które z biegiem letnich dni będą pełne maków i chabrów. Aleja kasztanowa wchodzi jakby od niechcenia do dębowego gaju, który znajduje się na niewielkim wzniesieniu stąd nazwa mojego magicznego miejsca Górka.


 Nazywano  to miejsce Gajem, Górką pod Łobżenicą lub Górką na Krajnie.
 Górka leżała na prastarym trakcie bursztynowym, który biegł między innymi przez Nakło do Kołobrzegu. Ziemia Krajeńska była niegdyś porośnięta nieprzebytą puszczą. Gaj Górecki to stara nazwa sięgająca czasów pogańskich. Dzisiaj jest to skrawek ongiś potężnej puszczy krajeńskiej, z której do dzisiaj, jako niemi świadkowie, przetrwało około 40 prastarych dębów szacowanych na 600 do 900 lat. Podobne im wiekiem i urodą są jedynie znane wszystkim bo utrwalone pędzlem przez Leona Wyczółkowkiego  - dęby rogalińskie. Obecnie są to pomniki przyrody, które są pod ochroną.






 Lubię, to mało powiedziane, uwielbiam spacery pod tymi ogromnymi dębami. W każdej porze roku są piękne, tajemnicze, skrywają wiedzę, której nie chcą nikomu zdradzić... Jest to miejsce, które  przypomina, że przemija postać tego świata,  nastraja do słuchania siebie w takt szumu gałęzi i liści, które porusza wiatr. Wiatr zawsze wieje inaczej, nigdy nie tak jak ostatnio... 
Puszcza ta niegdyś była zamieszkała przez liczne plemiona pogańskie, które oddawały cześć swoim bożkom. W prastarej puszczy istniał kamienny krąg, który był miejscem kultu pogańskiego największego bóstwa krajeńskiego zwanego Swarożyc, zwany inaczej Światowidem. W centrum kręgu rósł dąb zwany „Słowian”, który uległ zniszczeniu w 1956 roku. Obok niego palił się wieczny ogień w granitowym kamieniu.
 Obecnie znajduje się on w kruchcie kościoła i służy jako granitowa kropielnica. W kręgu tym czczono posąg boga Światowita i składano mu na ołtarzu ofiary. Zbierano się w tym miejscu na narady i podejmowano ważne dla plemienia decyzje.


 Jest rok 1079. Z dala od różnorakich burz politycznych i religijnych, w Górce na Krajnie, w dębowym gaju pasterz strzegł swego bydła.
 Był dzień jak każdy inny,  i nic nie zapowiadało niezwykłego zjawiska. Nagle ujrzał nad pobliską studzienką, z której pojono bydło,  Matkę Boską z Dzieciątkiem na ręku. Wieść o cudzie szybko rozniosła się po okolicy. Zewsząd do świętego miejsca przybywali chłopi i szlachta, by modlić się, prosić o wstawiennictwo i doznawać łask, a cudowna woda ze studzienki, nad którą ukazała się Matka Boska, uzdrawiała chorych i kalekich.




 Górka Klasztorna od prawie tysiąca lat jest najstarszym ośrodkiem kultu maryjnego  w Polsce. Pierwszy kościół zbudowano w 1111 roku z dębowych bali... Opiekunami na przestrzeni dziejów byli ojcowie Cystersi, Augustianie, Bernardyni. Od 1923 roku opiekunami Sanktuarium są Misjonarze Świętej Rodziny. Pomimo zawirowań dziejowych, licznych wojen, prób germanizacji i wykorzenienia katolicyzmu, oparła się przeciwnością i przetrwała, jak prastare dęby... Niszczona / np. Hitlerowcy podczas wojny urządzili w Górce Klasztornej obóz koncentracyjny/, odradzała się silniejsza, dając tym samym nadzieję i umacniając wiarę. Dzisiaj Górka Klasztorna sławna jest nie tylko z obrazu i uzdrawiającej wody /woda ma właściwości lecznicze, potwierdzone przez Wydział Farmaceutyczny Zakładów Chemii Nieorganicznej i Analitycznej Akademii Medycznej w Poznaniu/. Corocznie odbywają się tutaj Misteria Męki Pańskiej, Festiwal Piosenki Religijnej. O pielgrzymach i  o tych ukrytych łask, które otrzymują nie można przeczytać...
 Liczne uzdrowienia ciała i ducha są  dowodem na to, że to miejsce ma MOC... Nad Górką dalej szumią dęby i daj Boże, aby szumiały jak najdłużej...



P.S
Święte miejsce to świadomość i przekonanie człowieka, że w tym miejscu ktoś rozmawiał z Bogiem, widział Go, słyszał i jest pewien mocy, która napełnia tego, kto o nią prosi.  Wszyscy chcemy miec moc i mądrość, ale aby mieć te dwa cenne dary, człowiek najpierw musi mieć na to wszystko miejsce...  „I na co komu przyda się szukanie świętych miejsc, szukanie Boga w tych miejscach, jeśli zgubiliśmy Go w swoim sercu... „ /A de Mello/ Moje ulubione święte miejsce to Górka Klasztorna z Matką Boską Górecka na Krajnie.







środa, 8 maja 2013

O podróżowaniu odsłona pierwsza…

Jest już wiosna, a właściwie lato więc wakacje tuż, tuż...
 Przed nami czas podróżowania na wszelkie możliwe sposoby! Dwoje ludzi mówiąc o podróży i podróżowaniu, patrząc na to samo może widzieć coś zupełnie różnego. Hm, mam wspomnienia z afrykanskiegi podrożowania, ale jak wspomnę moje podróżowanie po afrykańskich drogach „carem”, to mówię sobie: nigdy więcej! Afrykanin zrobi duże oczy i ze zdziwienia nie będzie mógł wyjść, jak można powiedzieć o podróżowaniu „carem”  - „plus jamais”!!! 
 Mają prawo robić duże oczy na moje zniesacznienie, bo ja się dziwię, a oni wiedzą, że w podróżowaniu po Afryce wszystko jest proste jak drut i jasne, jak słońce dla... Afrykańczyka!  



Broń, Panie Boże, nie chcę dramatyzować podróżowania w Afryce, chcę opisać podróżowania, jakim go widzą moje oczy...
 czyli z przymrużonym okiem... 
Jak potrzeba przynagli i przydusi, to człowiek będzie podróżował czym się da, aby tylko do przodu, nieprawdaż?
 Cóż, Kamerun nie jest gorszy od innych części świata w bogactwie kontrastów społecznych i... podróżniczych!
 I tak, jeden Kameruńczyk wsiada dzisiaj o godzinie 23 z minutami do samolotu /business clasa/ i za 7 godzin jest w Europie. Kilka tysięcy kilometrów w kilka godzin i zmienia kontynent, klimat, świat wokół niego jest całkiem inny niż ten kilka godzin temu... Są i tacy, którzy pokonują afrykańskie ASFALTOWE /takie także mamy/ drogi mercedesami najnowszego typu. W stolicy na porządku dziennym widzi się Hamera, Jaguara... Skąd moja rozległa wiedza marek samochodowych /śmiech/?



 Nauczyłam się w Kamerunie, bo takie cuda same „rzucają się na oczy”.
 I na początku nie chodziło o markę, ale o... kolor!
 Bywa i tak, że potrzebujesz 7 godzin, aby przejechać 75 km i po takiej podróży jesteś skonany i marzysz tylko o jednym: umyć się i oddać się w ramiona Morfeusza... Podróżowanie podróżowaniu nie równe!
 Zależy od gustu, statutu społecznego, naszego wyboru, albo przymusu koniecznego... Dookoła świata można na rowerze i na pieszo także!
 W Afryce, ogólnie pisząc, jedzie się tym, czym się da!



 Najpewniejsze w tych stronach świata czyli w buszu są własne nogi, byle zdrowe! Ta część naszego ciała na kameruńskich Wschodzie jest najpowszechniejszym środkiem lokomocji! Nie musisz czekać, aż coś przyjedzie, nie płacisz, świeże powietrze, śpiew ptaków...
 Problem zaczyna się wtedy gdy leje deszcz... Jednak problem deszczu nie istnieje dla Afrykańczyka. Pada? Cóż stoi na przeszkodzie, aby odpocząć, pogawędzić, napić się matango, podróżowanie nie zając, nie ucieknie, nieprawdaż?



 Ludzie wędrują na swoje odległe pola, w odwiedziny, do ośrodka zdrowia... Na głowie zamiast w ręku znajduje się wszystko, co na czas podróżowania potrzebne. Na swoich nogach przejdziesz przez największe błoto, wąską ścieżyna i na skróty, którym nawet Hamer nie podoła... c.d.n






P.S
Na dzisiaj używam codziennie moich nóg, które mnie niosą tam gdzie chcę lub tam gdzie mogę. Spacery codzienne ku zdrowotności, aby mieć  dobrą kondycję fizyczną i psychiczną, bo ptaki, rosnąca trawa i cała reszta zwana wiosną dobrze na psychikę działa, nieprawdaż?  Martwię się, że z nastaniem lata wolne miasto Gdańsk będzie tak śmierdziało spalinami, że odechce się człowiekowi spacerów po gdańskiej starówce, parkach, lasach i odwiedzania naszych bałtyckich plaż, na których będzie tłok i ścisk wielki! Na czas wakacji przydałoby się zmienić miejsce zamieszkania... Muszę się zastanowić... A może będę mogła pojechać do Kamerunu na krótkie wakacje, pooddychac świeżym powietrzem i posprzątać cały ten bałagan, który zostawiłam, aby godnie zakończyć „na teraz” rozdział mojego życia nazwany „misja w Kamerunie”?
Lekarz się uparł, że w żadnym wypadku... Póki co zmieniłam otoczeni i miasto czyli wybrałam się  w podróż! Nie jest to podróż, o której marzy Judyta, taka za jeden uśmiech! To podróż całkiem przyziemna, wręcz przymusowa /bo jak zrobiłam jeden krok, to trzeba zrobić następny/, pozbawiona radości prawie wszelkiej.

W poniedziałek rozpoczęłam radioterapię. Zaliczyłam trzy. Zostało jeszcze siedemnaści... Pięć razy w tygodniu przez cztery tygodnie. Dzisiaj zaliczyłam ostatnią chemię czyli ósmą, co będzie dalej? Miałam nadzieję, że mnie oświecą /oświecili/ i dadzą choć trochę odpocząć /nie dali/. Przez skórę czułam, że odpoczynku nie będzie chyba, że wszystkich zaskoczę i przejdę  /w międzyczasie/ na drugą stronę,  bo w życiu wszystko jest możliwe! Szczęście prawdziwe rozwija się powoli i zaczyna się już teraz, i to samo można powiedzieć o chorobie i nie zostaje nic innego tylko przyjąć, zaakceptować i robić wszystko co w ludzkiej mocy, aby sobie pomóc. Pomoc, to nie tylko leczenie... Życie, jak zwykle przyniesie zaskakujące rozwiązania."Tak jest z życiem: to, co przez jakiś czas jest banalne, nie warte uwagi, nagle nas pociąga i skupia naszą uwagę i trzeba dać się pociągnąć, a nie tkwić w schemacie, który nie pozwala poznać nowych przestrzeni" I co by o życiu nie napisać jest ono ciągłym wkraczaniem w to, co nieznane, albo zamieraniem w tym, co już doskonale się zna! „Lepiej być myszą polną na polu, szukająca ciągle nowych przestrzeni, niż laboratoryjny szczurem, który biega w kołowrotku, lepiej mieć żywe pragnienia niż pocieszać się martwymi zdjęciami. Lepiej żyć TU I TERAZ, niż KIEDYŚ i GDZIEŚ. Raz jeszcze napiszę: śmierć jest kwestią czasu i nikt z nas nie wie, kiedy ten czas jest dla nas najwłaściwszy... Póki mamy jeszcze CZAS żyjmy tym co dzisiaj i nie zamartwiajmy się zanadto, ale zróbmy wszystko co od nas jest zależne...
I czym dostać się do Kamerunu? Samolotem, statkiem, a może samochodem przez pół Afryki, to byłaby podróż! Hm, tylko kto by chciał mi towarzyszyć w tej samochodowej podróży przez piaski pustyni, no kto?


niedziela, 5 maja 2013

O naszym sercu…

Bóg ma serce jak rodzinny dom, pełne ciepła i pragnienia przytulenia nas – chce też, byśmy przeszli przez życie z sercem nie tylko dla Niego i dla innych, ale nade wszystko dla siebie samych.
 Większość z nas jest bezdomna, nawet posiadając dom rodzinny lub własny. Bez relacji z Bogiem jesteśmy osieroceni, bezdomni, zagubieni i rozpaczliwie rzucamy się na innych ludzi, szukając w nich spełnienia tej fundamentalnej potrzeby: powierzenia się komuś tak intensywnie, że można to jedynie porównać z zadomowieniem się w kimś. Zamieszkać w czyimś sercu jest tęsknotą milionów – ale czy dwa puste serca mogą stać się wybawczą pełnią dla siebie, czy też staną się jeszcze większą próżnią? Nasze serce jest swoistym tabernakulum, domem, namiotem zamieszkania Ducha Świętego. Z pustką wewnątrz nie da się żyć.
 Pusty żołądek potrzebuje pokarmu, ludzie z głodu dopuszczają się strasznych rzeczy… Czy głód serca nie powoduje, że nawzajem się pożeramy?

                                                             / Augustyn Pelanowski OSPPE/



P.S
Sami nie dojdziemy do domu… Błądzimy, gubimy drogę, sens i cel życia i potrzebujemy kogoś, kto by nam pomógł odnaleźć drogę, ale bez przymusu… Anioła albo człowieka o jego usposobieniu. Aniołem dla człowieka w danym czasie  może być inny człowiek. Bywa i tak, że prowadzi nas Anioł dany nam z nieba. Jakże często potrzebujemy odnaleźć swoje miejsce, potrzebujemy przypomnieć sobie, dokąd właściwie zmierzamy. "Oto Ja posyłam anioła przed tobą… mój anioł poprzedzi cię". Bóg dał nam anioła, trzeba nauczyć się go słyszeć i tego z nieba, i tego co obok nas w postaci drugiego człowieka.
Nie nosi on skrzydeł, ale uskrzydla nasze pragnienia, motywuje nas i akurat wie to, czego pragniemy się dowiedzieć, albo zmierza w tym samym kierunku, w którym i my zamierzamy się udać. Nie zwalnia nas z trudu drogi, lecz pomaga ja przebyć…
… A wszystko po to, aby odnaleźć siebie, odkryć nasze najgłębsze pragnienie i dojść do drogi naszego powołania /małżeństwo, kapłaństwo, zakon, życie w samotności/ a później odnaleźć cel. Raz po raz trzeba najpierw dotrzeć do samego siebie, zanim dotrze się do kogokolwiek.
To nie moje mysli.
Jestem pod wrażeniem książki, którą i Wam polecam "Dom w Bogu"
A. Pelanowskiego, który przeprowadził medytację na temat księgi Tobiasza. A tak przy okazji dziękuję Aniołom w ludzkiej postaci, którzy mnie wspierają. Pan daje ci łaskę i człowieka, zanim o nią poprosisz, daje ją nawet wtedy, gdy mówisz: jest już za późno!
U mnie zimno, wiosna chyba u fryzjera, zakwitły w naszym ogrodzie magnolie…


piątek, 3 maja 2013

O pewnym życiu...

Któż z nas może powiedzieć, że przegrał swoje życie, bo nie zrealizował tego czego bardzo pragnął? Każde życie nawet to po ludzku patrząc przegrane ma swoją wartość! Jaką dać odpowiedź człowiekowi, który mówi, że zmarnował swoje życie…?

W ubogiej wiosce, których wiele na afrykańskiej ziemi, na świat przyszedł chłopiec. Gdy dorósł, spędzał swoje dni bezmyślnie, jak wielu jego kolegów w tej okolicy. Zupełnie nie wiedział, co z własnym życiem począć. Pewnej nocy przyśniło mu się morze, bardzo dużo bezkresnej wody. Cóż to takiego, rozmyślał… Opowiedział swój sen kolegom, potem starszym z wioski, ale żaden z mieszkańców wioski nigdy morza nie widział, nikt nie mógł potwierdzić, że coś takiego istnieje. Odsyłali chłopca nad rzekę i dość spore jezioro ukryte w dżungli. To jednak nie to, mówił chłopak. Sen nie dawał mu spokoju. Postanowił wyruszyć na poszukiwanie tej wielkiej wody, która we śnie mieniła się kolorami nieba i zielonej dżungli. Powziął decyzję. Oświadczył mieszkańcom wioski, że wyrusza w świat w poszukiwaniu wielkiej wody ze swego snu, wszyscy zgodnie uznali, że to szaleństwo! Starszyzna wioski powiedziała: nie!

 Co zatrzyma człowieka gdy czegoś bardzo pragnie, czyje NIE?

 Chłopak pod osłoną ciemności nocy ruszył w drogę. Wędrował długo, zanim dotarł na rozstaje afrykańskiej drogi w buszu. Przez chwile zastanawiał się, którą z nich wybrać, aż w końcu wybrał tę, która wiodła na wprost. Po kilku dniach marszu dotarł do wioski, gdzie wszyscy wiedli spokojne i dostatnie życie. Las dawał to, co potrzebne do życia, czego więcej trzeba, aby spokojnie żyć?! Na pytanie dokąd zmierza, odpowiedział, że wędruje w poszukiwaniu wielkiej, bezkresnej wody. Mieszkańcy zaczęli go przekonywać, że to strata czasu, zmarnujesz swoje życie na to, czego nie ma! Przecież nikt ze starszych nic takiego nie słyszał, a tym bardziej nie widział. "Chłopcze, zły duch zesłał na ciebie ten sen… zostań z nami".
 Młodzieniec zamieszkał w tej wiosce, żył pracując na polu wyrwanym dżungli i przez kilka lat cieszył się dostatkiem, i życzliwością plemienia, które przyjęło go pod swój dżunglowy dach. Ale pewnej nocy we śnie zobaczył wielką wodę  na nowo przypomniał sobie o swoim niespełnionym marzeniu. Postanowił opuścić życzliwych mu ludzi, miejsce, które pokochał, aby znaleźć ogromną wodę ze swojego snu, której istnienia był pewien! Pożegnał się ze wszystkimi i wyruszył na rozstajne drogi. Tym razem poszedł w przeciwnym kierunku. Wędrował długo, aż w końcu doszedł do osady większej niż te, które do tej pory spotkał w swoim życiu. Było to miasteczko. Zachwycił się jego gwarem, kolorami, wielością różnego rodzaju mieszkańców. Postanowił… zostać!
 Poznał wiele nowych rzeczy, uczył się, pracował, świetnie się bawił…
 Z biegiem czasu zapomniał o celu swojej podróży. KTOŚ jednak nie zapomniał o jego marzeniach… może Bóg, może Anioł, kto to wie?
 Po paru latach przyśniła mu się błękitna nieogarniona przestrzeń i usłyszał szum, nie wiedział czego, nie potrafił tego nazwać, ale wiedział, że ten szum, to głos ogromnej wody! Pomyślał: co ja robię! Jeśli porzucę swoje marzenia, to zmarnuję swoje życie! Tak jak stał, nie zabierając ze sobą nic, pobiegł na rozstaje dróg i wybrał kolejną drogę. Doszedł do niewielkiej polany w dżungli, gdzie stała chata, a przy niej niemłoda już, ale piękna kobieta, która przygtowywała maniok na posiłek. Opowiedział jej swój sen, a ona na to: - nie wiesz na pewno, że wielka woda istnieje, zostań ze mną, mój mąż nie żyje, źle żyje się samej, a z ciebie dobry człowiek, proszę zostań.  Został ze spotkaną kobietą dorosły już mężczyzna. Przez wiele lat wiedli szczęśliwe życie, wychowali gromadkę dzieci, wszystko wskazywało na to, że właśnie tutaj znalazł wielką wodę ze swojego snu. Pewnej nocy mężczyznę, który był już starym człowiekiem, znowu nawiedził sen o wielkiej wodzie!
 Postanowił raz jeszcze pójść na rozstajne drogi. Zostawił więc z żalem wszystko z czym związał się przez lata i poszedł przed siebie. Zaczął wędrować ostatnią, nieznaną mu jeszcze ścieżką, która okazała się bardzo stroma i kamienista. Szedł z trudem, aż zaczął się obawiać, że wkrótce całkiem opadnie z sił. Znalazł się u podnóża wielkiej góry, postanowił wspiąć się na nią, w nadziei, że choć z oddali zobaczy wyśnioną wielką wodę. Po wielu godzinach dotarł na szczyt.
 Był bardzo zmęczony, ale to co zobaczył zapierało dech w piersiach!

 Przed nim rozpościerał się widok tak szeroki, że ujrzał rozstajne drogi, wioskę, i miasto, i chatę kobiety, z którą spędził tak wiele szczęśliwych lat. A gdy spojrzał dalej, na horyzoncie zobaczył błękitną wielką wodę ze swojego snu. Zapłakał.
 Zanim zatrzymało się jego zmęczone serce, przez łzy żalu i wzruszenia dostrzegł jeszcze, że każda z dróg, którą podążał, prowadziła do wielkiej wody… tylko żadną z nich nie poszedł do końca.



Jaką dać odpowiedź? Dopóki żyjemy zawsze mamy czas, aby zacząć od nowa…”Życie jest ważną, jedyną w swoim rodzaju lekcją. Chcemy uczyć się na własnych doświadczeniach, na własnych błędach? Życie jest cierpliwym nauczycielem i nawet jeśli nie chcemy słuchać, i tak próbuje nas uczyć. Sensem życia jest po prostu samo życie, moje życie, po cóż kogoś oceniać, starać się naśladować, po cóż komuś czegoś zazdrościć… W ostatecznym rachunku liczy się tylko odwaga, siła ducha w odkryciu własnego powołania, własnej drogi i kroczenie tą drogą…, bo życie trwa tyle, ile moment pomiędzy wdechem i wydechem… Nikt nie zna nas lepiej od nas samych, nikt nie przeżyje za nas naszego życia”.

                                 /wg. zasłyszanej opowieści przez W.Eichelbergera/



P.S
Przyglądam się mojemu życiu… Hmm, wiele po ludzku zrobiłam, poznałam wielu ludzi… I co? I nic! Po prostu wielkie NIC! Jeśli nie masz Miłości, nie kochałeś i nie kochasz to, to co było i jest nie ma żadnej wartości, po prostu żadnej, jest martwe… chociaż inni się zachwycają…, bo widzą tylko to, co widoczne dla oczu, pozory mylą i to bardzo! To tak, jak z wiarą; jedni ją mają, a inni nie… To samo można powiedzieć o Miłości.
Trzeba często postarać się, zadać sobie wiele trudu, aby wierzyć i kochać. Niektórzy bardzo się starają, pragną wierzyć, kochać, a jednak nie potrafią, a
inni bez trudu i kłopotu dostają te wielkie dary...
Świadomość braku miłości jest jak czarna dziura, która nie ma końca, a życie jest przecież po to, aby żyć miłością, kochać to, co się robi i ludzi wokół…  Nie wszystkim jest to dane, aby odnaleźć ten ukryty skarb…, a życie bez niego, po ludzku patrząc, nie jest nic warte, to przegrane życie. Jednak wciąż wierzę, że każde życie ma sens, nawet wtedy, gdy sami tego nie widzimy i uważamy, że nic dobrego nie zrobiliśmy, nie poszliśmy za swoimi marzeniami…