sobota, 26 lutego 2011

Komary i ... malaria

Komary, któż ich nie zna! Dają się we znaki wszystkim ludziom pod wszystkimi możliwymi szerokościami geograficznymi, oczywiście wykluczamy Antarktydę i wszelkie inne mroźne rejony naszego świata. Myślę sobie, że przy dzisiejszych zmianach klimatycznych wszystko jest możliwe, że komary zawitają i tam, gdzie najmniej się ich spodziewamy!
Z komarami nierozłączna jest MALARIA. Postrach dla większości ludzi.  Jest czego się bać, ale idzie z malaria żyć. Malaria to problem niemal całej Afryki. Największe ryzyko zachorowań jest w pobliżu płytkich zbiorników wody stojącej jak bagna, których na naszym Wschodzie mamy pod dostatkiem. Gdyby była taka możliwość, można byłoby podzielić się tym bogactwem /śmiech/. Dużo moskitów pojawia się zwłaszcza pod koniec pory deszczowej. Najmniej ich jest na pustyniach i w górach, choć w sprzyjających warunkach może występować aż do 3000 m. Więc Kamerun jest także bogaty w... komary!
Malaria jest obecnie jedną z trzech najważniejszych chorób zakaźnych na świecie obok AIDS i gruźlicy. Ocenia się, że obecnie 40-45% ludności kuli ziemskiej żyje na terenach zakażonych malarią, 85% przypada na rejony Afryki, na południe od Sahary. W ponad 100 krajach strefy tropikalnej i subtropikalnej, narażonych na malarię jest około 1 miliarda ludzi. Co roku umiera na malarię okolo 2,5 miliona ludzi, głównie dzieci poniżej 5 roku życia.

Malaria, paludyzm, zimnica, febra jak kto woli nazywać tę chorobę, wywoływana jest przez 4 rodzaje pierwotniaków - zarodka malarycznego tzw. plasmodium: vivax, ovale, malariae i falciparum. Ten ostatni, to najgroźniejsza odmiana malarii - malaria mózgowa, najbardziej rozpowszechniony rodzaj malarii na południe od Sahary.
Zarodzce /w medycynie naprawdę wymyślają przedziwne nazwy/ malarii wymagają dwóch nosicieli: komara i człowieka.
Komara?
Komary, to on i ona. On żywi się tylko nektarem kwiatów, a ona - komarzyca, kąsa i żywi się krwią człowieka, który jest jej niezbędny do złożenia jaj.
Samice komara Anopheles można rozpoznać:
siada w specjalny sposób, trzyma odwłok pod kątem 45 stopni do powierzchni, podczas gdy pozostałe nie roznoszące malarii, trzymają dół swego ciała równolegle.
No cóż, chyba będzie trzeba zacząć nosić przy sobie kątomierz i mierzyć te komary... ale, czy zdążę zmierzyć przed ukąszeniem? Komarzyce rozpoznają człowieka nawet z odległości kilkudziesięciu metrów, jako obiekt o temperaturze wyższej od otoczenia, a także po wydychaniu przez nas dwutlenku węgla /dobrze, że kąsa jednakowo kobiety i mężczyzn... co byłoby, gdyby "gryzła" tylko mężczyzn?/

Po 30 minutach od ukąszenia przez samice wraz ze ślina komara zarodźce malarii przedostają się wraz z krwią do wątroby, gdzie zaczynają się reprodukować. Zanim pojawią się pierwsze symptomy choroby mija co najmniej 7 dni, po tym czasie zarodźce zostają uwolnione do krwobiegu i rozpoczynają zmasowany atak na krwinki czerwone... i malaria ujawnia się w sposób widoczny, a jej przebieg może być gwałtowny. Malaria może się ujawnić do trzech miesięcy po ukąszeniu przez komara. Idę spać  zdrowa, jak przysłowiowa ryba, w nocy budzę się, jest mi zimno, idę po koc jeden, potem drugi, ale dalej mi zimno, zaczynam mieć dreszcze, czuję, że temparatura wzrasta, jest mi gorąco, potem znów zimno... budzę s. Mariettę, bo do rana nie wytrzymam. Mamy w domu zapas lekarstw; dla mnie zawsze chinina i kroplówka, nic innego na moją malarię nie działa. Wiadomość z ostatniej chwili. Marietta ma malarię. Jeszcze w południe była "w skowronkach" i nagle temperatura, dreszcze... i także kroplóweczka z chininą poszła w ruch... i zdjęcie jeszcze ciepłe, proszę bardzo!

Kilka dni przymusowego leżenia, tracisz czasami kontakt ze światem, ból głowy, nudności, prześcieradła mokre... Zawroty głowy, zaczyna szumieć w głowie, jakby było się nad oceanem, słabo słyszysz - tak działa chinina i do tego ten zapach... brrr, ale dobrze, że jest! Niejednej osobie uratowała życie i jeszcze uratuje. Chce się bardzo pić, o jedzeniu nie ma mowy. Specjaliści od picia kawy, którzy nie wyobrażają sobie początku dnia bez "małej czarnej" na kawę patrzeć nie mogą! W moim przypadku - na malarię choruję raz lub dwa razy do roku, ale "hucznie". Mamy takich misjonarzy, którzy chorują bardzo często i byli tacy, którzy musieli wyjechać z Afryki, bo organizm nie był w stanie walczyć z tą chorobą pomimo brania leków. Wszyscy, którzy mieli malarię są jej nosicielami do końca życia. W Europie nikt nie chce naszej krwi... cóż, dobrze, że nie wszyscy żyją w Afryce! Nie ma szczepionki przeciw malarii. To choroba, która nęka tzw. Trzeci świat, więc nikt specjalnie się nie spieszy albo nie urodził się jeszcze ktoś, komu w udziale przypadnie wynalezienie tej oczekiwanej przez nas szczepionki. Powiem jedno: jak ukąsi komar - nie panikuj, bo statystycznie jeden na 300 komarów roznosi malarię, ale i to się różni w zależności od regionu świata. A co do przyjeżdżających do dzikiej Afryki - po pierwsze - można w ogóle nie brać lekarstw i nie zachorować. 
Po prostu mieliście szczęście i po drugie - można brać leki i... zachorować, po prostu nie mieliście szczęścia! A poważnie pisząc: gdy jesteś lub byłeś w Afryce to ból głowy, kości, gorączka, biegunka... wzywają Cię, byś koniecznie zbadał się czy przypadkiem nie masz np. malarii. To podstępna i bardzo groźna choroba. 



środa, 23 lutego 2011

Baobaby

Drzewo, które mnie zachwyciło od pierwszego wejrzenia, to baobab. Na pierwszy rzut oka wysmukłe, z koroną gałęzi rozłożystych, jak korzenie... ma coś w sobie, pomyślałam. Teraz już wiem, co to jest! Więc zapraszam na baobawowa opowieść. Usiądźmy sobie w cieniu jego pnia...
Każde drzewo ma w sobie coś z biblijnego raju. Ma w sobie wiele piękna, mocy i tajemniczości. To takie nieużyteczne drzewo... można często usłyszeć! Może i nieużyteczne  /tylko dla tych, co nic o nim nie wiedzą/, ale cieszy i to bardzo moje niewieście serce.
Co za majestat, wysokie po same chmury, ogromny pień,
 w którym po prostu można zamieszkać, schronić się. Z tuzina ogromnych pni można by stworzyć cały las. Baobab to czysty romantyzm! Jest jednym z największych i długowiecznych drzew liściastych na świecie. Dla niego 100, 200 czy 300 lat to nic! Baobab znaczy "mający tysiąc lat". Wiele ludów Afryki wierzy, że drzewo jest źródłem życia i świadkiem narodzin pierwszego człowieka. Tubylcy nazywają baobab "diabelskim drzewem", ponieważ wierzą, że kiedyś diabeł zaplątał się w jego gałęzie i trwało trochę czasu gdy się z nich wyplątał. Ze złości ukarał drzewo odwracając je do góry korzeniami. W świecie istnieje 7 gatunków tego drzewa. W Afryce spotykać można baobaby w 30 krajach. Otacza je mit szczególnej tajemniczości. Wierzy się, że wewnątrz tych drzew przebywają dusze umarłych przodków, dlatego wielu uważa je za święte drzewa.
W porze suchej baobaby gubią liście i wyglądają tak, jakby  ich korzenie opalały się na słońcu. Wyglądają, jak martwe. Mogą tak trwać aż do pół roku, ponieważ wewnątrz magazynują przeszło 120 litrów wody, żeby przetrwać ostrą suszę.
Ich miękkie drewno wewnątrz pnia gnije. Kiedy baobab przekroczy 1000 lat zaczyna być pusty w środku. Nie można zatem liczyć ilości słoi pokazujących roczne przyrosty drzewa.
Pomimo tak dużego wewnętrznego okaleczenia drzewo żyje dalej i rozrasta się tak, jakby było pełne w środku.
Inna opowieść o baobabie."Kiedyś wszystkie drzewa miały podobne
korony. Nawet baobaby były podobne do dębów, cedrów i akacji. Tylko baobaby miały małe"ale". Mówiły, że jest im za ciasno, że potrzebują więcej przestrzeni. Nie chciały być tylko drzewami. Wędrowały z miejsca na miejsce i ciągle marudziły... i tak znużyły swym narzekaniem bez końca Pana Boga, że posadził je do góry korzeniami". Dzięki ci baobabie za twoje "chimery", bo dzisiaj nie masz sobie podobnego drzewa i jak dla mnie jesteś piękne. Na naszym Wschodzie baobaby są bardzo wysmukłe, ale pień i konary mają ogromne. Zanim pojawią się liście baobaby kwitną białym puchem podobnym do bawełny. Pojawiają się także kwiaty przypominające z wyglądu chińską różę.

Wszystkie gatunki baobabów zapylane są przez nietoperze i zapach tych kwiatów przypomina woń zepsutego mięsa. Gatunek australijskiego baobabu zapylany jest przez nocne ćmy i aby je przyciągnąć natura nadała ich kwiatom niezwykle przyjemny, perfumowany zapach. Mój baobab nie jest bezużyteczny! Cieszy oko - to pierwsza sprawa! Czarne nasiona baobabu są bardzo smaczne. Po lekkim ich przypieczeniu na patelni można je jeść lub przygotować napar zalewając nasiona gorącą wodą. Napar pije się trzy razy dziennie. Podobno pomaga na żołądek, działa przeciwbólowo i wzmacniająco. Z nasion wyciskany jest na prasie olej, który jest następnie oczyszczany i przerabiany. Ma szerokie zastosowanie w kosmetyce. Z liści i kwiatów można przyrządzić smaczna salatkę /nie smakowałam, ale mówią,że dobra....ale co z tym zapachem?/ 
  



Owoc baobabu






Z kory, która obdarta z baobabu szybko odrasta, robi się liny, plecie koszyki. W twardym, trudnym do rozłupania owocu wielkości kokosowego orzecha, otacza je bogaty w witaminę C biały miąższ. Z niego po rozpuszczeniu w wodzie można przygotować smaczny, rześki napój. Z twardej skorupy w afrykańskiej kuchni przygotowuje się naczynia do przechowania żywności. Co jeszcze? Dzięki baobabom słonie w okresie suszy żują korę, wysysając z niej krople wody, aby ugasić pragnienie. Wyczytałam z "Ciekawostki z RPA", że w tym kraju można zobaczyć największego baobaba. Wielki "Big Baobab" oszacowano metodą izotopów węgla na 6 tysięcy lat. Obwód tego okazu to 47 metrów, a wysokość 22 metry. W 1993 roku właściciel farmy, na której rośnie olbrzym, powiększył
i wyrownal wejscie do baobabu. Zagospodarował wnętrze drzewa na bar..., który może pomieścić 60 osób, które znajdą miejsce siedzące! W drugim pomieszczeniu przechowywane jest wino. Dzięki naturalnym kanałom wentylacyjnym panuje tam przez cały czas temperatura 22°C. Az trudno uwierzyc! Zdjecie nie jest najlepszej jakosci, ale oddaje choc troche wielkosc tego drzewa.
"To bardzo wazne, by dostrzegac w zyciu nie tylko anonimowe drzewo, kwiaty, ale umiec te rosliny nazywac, bo wtedy swiat, ktory nas otacza staje sie oswojony i o wiele blizszy" /Ks. Jan Twardowski/
Pozdrawiam baobabowo i na koniec zdjecie baobaba... nie z naszych stron.

sobota, 19 lutego 2011

Kolejny raz pieszo do Nguelemendouka

W niedziele 13 lutego z różnych zakątków naszej diecezji na pielgrzymi szlak wyruszyli młodzi i wszyscy ci, którzy czuli się młodo i mieli siły, aby w spiekocie dnia, w deszczu, pod górkę i z górki, z radością, z cierpieniem, z tym co w sercu dojść do naszego Sanktuarium Maryjnego w Nka, gdzie czekała na nas Maryja Matka Nadziei. Nasze pielgrzymowanie miało w tym roku mały jubileusz, to po raz 20- ty spotkaliśmy się razem na wspólnej modlitwie i daliśmy świadectwo naszej wiary. Inicjatorem pielgrzymki był ks. Biskup Jan Ozga,  pracujący na początku swego misjonarzowania w Nka jako wikary, a potem proboszcz. Najpierw powstała grota, a w niej znalazła swoje miejsce statua Matki Bożej Biednych, która przybyła z Sanktuarium Maryjnego w Baneaux/Belgia/. Potem myśl i potrzeba zorganizowania podczas roku szkolnego wspólnego spotkania młodych, które byłoby momentem refleksji nad swoim życiem. Wiadomo, wszelkie sanktuaria, pielgrzymki mają swojego inicjatora, ale czy się zakorzenia, zależy od wiernych, od ich zaangażowania, potrzeb duchowych. Kościół Kameruński jest bardzo młody, nie ma w nim tak wielkiego kultu Matki Bożej jak np. w Polsce. Polak, który był wychowany w maryjnej pobożności wiedział co robi i jestem pewna, że Maryja chciała być na naszym Wschodzie... a Pan Bóg zawsze posługuje się ludźmi w swoim działaniu. Pierwsze pielgrzymki to kilka osób, które przybywały do Nka, aby wylać przed Matką swoje troski i radości. Wierni prosili także o zmianę nazwy Matki Bożej.  Mówili: "my jesteśmy biedni, a nasza Matka musi być Matką Nadziei". Od chwili rozpoczęcia swojej biskupiej posługi Ks. Biskup postanowił przejść pieszo całą swoją diecezję.
 Najdłuższa pielgrzymka trwała 16 dni. Wyruszyliśmy z Ngoyla /parafia blisko granicy z Kongo. Jedną grupą wędrowaliśmy przez wsie i osiedla ludzkie, do których mało kto zagląda. Każdy pielgrzymkowy dzień rozpoczyna się Eucharystią. Po drodze są przewidziane dwie konferencje w wybranych wioskach. W każdej wsi, gdzie znajduje się kaplica - wchodzimy i modlimy się z mieszkańcami. Ks. Biskup wszędzie udziela błogosławieństwa. W czasie drogi jest różaniec, droga krzyżowa, śpiewy, tańce, rozmowy. Ks. Biskup zawsze idzie na końcu grupy i jest do "dyspozycji" pielgrzymów. Kapłani słuchają spowiedzi, odpowiadają na trudne pytania... Dla mnie w pierwszych latach pielgrzymowania najtrudniejsze było spanie w domach, gdzie pełno dziur, kazano nam palić całą noc lampę naftową. Ja oczywiście zgasiłam, bo jak spać z zapalonym światłem. Za chwilę ktoś przychodzi i mówi: "zapalcie lampę, ona chroni przed wężem, pająkiem, szczurem." No to nocka z głowy, pomyślałem,  można nie spać jedną noc, może drugą,
potem zmęczenie robi swoje i śpisz jak suseł! Mycie oczywiście na świeżym powietrzu, często trzeba przynieść wodę ze studni czy źródła, bo tej przyniesionej nie jest za dużo. Mamy okazję zobaczyć, jak to jest "łatwo" z przynoszeniem wody! Toaleta, to wyznaczone miejsce, ogrodzone liśćmi z palmy, tak samo wygląda łazienka. Stwierdzamy, że można tak żyć i do wszystkiego można się przyzwyczaić i jeśli masz intencje, z którą idziesz... cóż innego potrzeba, aby dobrze pielgrzymować? Idziemy i marzy się, aby powiał wiatr... ale on jest gorący.  Wszyscy zmęczeni i jak dobrze, że za chwilę przystanek... dochodzimy i  oczom, i uszom nie wierzymy! Pielgrzymi, którzy byli tak zmęczni, zamiast odpoczywać zaczynają tańczyć i śpiewać! Co to znaczy być młodym! Od kilku lat pielgrzymki idą promieniście, a więc każda "zona", czyli dekanat organizuje swoją pielgrzymkę. Temat przewodni jest wspólny, w tym roku "Pojednaj się z Bogiem i bliźnim TERAZ". Do ostatnich dni nie wiemy, z którą grupą będzie w tym roku szedł ks.Biskup. W 2011 r. los padł na "zone" Doume. Wchodzimy wszyscy jednego dnia do Nka, w tym roku 17 lutego. Było nas 1150 osób. Przyjechali wszyscy księża pracujący w diecezji / tego jeszcze nie było/. Po południu przywitanie wszystkich grup, które szły pieszo i wszystkich tych, którzy przyjechali różnymi środkami lokomocji. Wieczorem różaniec przy grocie. Piątek rano "message" na rozpoczęcie 20-tej pielgrzymki. Potem Eucharystia. Po południu adoracja Najświętszego Sakramentu i spowiedź. Piękną tradycją naszych pielgrzymek jest moment spowiedzi, zaczynają spowiadać się kapłani, a potem wszyscy inni. O 18. 00 rozpoczyna się Droga Krzyżowa. Jest to niesamowite przeżycie... ciemno, idziemy od stacji do stacji /stacje rozmieszczone są w lesie misyjnym/ z zapalonymi świecami, przy każdej stacji zapalona pochodnia. Jest nas przeszło 1000 osób, a cisza, jak "makiem zasiał", słyszysz cykady, gdzieś odzywa się nocny ptak i... bije czyjeś serce. Nad nami miliony gwiazd... "...musimy w każdym razie próbować z jednej strony żyć wielkością naszej wiary i ją w żywy sposób przedstawiać, z drugiej zaś - rozumieć dziedzictwo innych. Ważne jest, aby znaleźć to, co wspólne i tam gdzie to możliwe, wspólnie służyć światu" /Benedykt XVI/. Modlitwa trwała przeszło 2 godz.
Sobotni poranek to dzień rozesłania: "idźcie i nieście pokój i przebaczenie!" Nasza "czerwona grupa"- czerwone chusty i czapki to cztery parafie: Doume, Nkoum, Dimako i Doumentang. Było nas w tym roku 164 w tym kilku najmniejszych ze swoimi mamami. Hymnem pielgrzymki 2011 została wybrana jednogłośnie pieśń ułożona przez młodych parafii Lomie, dla których modlitwa o pokój św Franciszka z Asyżu stała się inspiracją do napisania tekstu. "Razem trzymając się za ręce nieśmy przebaczenie i pokój..."
Okrzyk, którym pozdrawiali się młodzi: "Kościół jest młody", a w odpowiedzi słyszało się "Kościół jest żyjący". Myślę, że starczy nam tego zapału do naszego następnego spotkania. Zapraszam do galerii zdjęć z pielgrzymki.

czwartek, 17 lutego 2011

Święto Młodości czyli ... defilada.

To nie takie proste (jakby się komuś wydawało) iść w zwartej grupie, równym krokiem, śpiewać, salutować i patrzeć w jedną stronę! 11 lutego, jak co roku, w Kamerunie obchodzi się hucznie święto młodości. Po raz 45 w tym roku pod hasłem "Jeunesse - vous etes le fer de lance de la nation" czyli: młodzi jesteście siłą narodu! Miesiąc luty tradycyjnie poświęcony jest dzieciom i młodzieży kameruńskiej. We wszystkich szkołach przez tydzień trwa tzw. tydzień kulturalny.
W oficjalnych pismach podanych przez ministerstwo, temat tegorocznego święta miał być okazją do dyskusji, spotkań, na których omawiane miały być problemy edukacji dzieci. Cóż, kończy się na dyskusjach, a problemy edukacji zostają! Bardzo wiele dzieci nie uczęszcza do szkoły, brak nauczycieli, budynki szkolne w opłakanym stanie! Pomimo trudności trzeba robić, co się da i mieć nadzieję, że będzie lepiej, a właściwie mamy nadzieję i widzimy, że jest lepiej! Tydzień kulturalny sprowadza się do tego, że dzieci ćwiczą! Ćwiczą? Zapyta ktoś: co? Odpowiem bardzo chętnie: krok defiladowy! I dodam, że robią to z radością! Wszystkie szkoły po pierwsze szykują stroje, a po drugie program artystyczny, po trzecie - przez tydzień nie ma lekcji! Cóż więcej do szczęścia potrzeba naszym dzieciom!
 Skoro świt 11 lutego w każdej wsi, miasteczku i mieście na głównym placu, gdzie znajdują się trybuny dla władz i zaproszonych gości panuje świąteczna atmosfera. Ruch uliczny zostaje zatrzymany tam, gdzie uczniowskie"wojsko" ma przejść przez główną ulicę. Okoliczne szkoły, czyli dzieci od przedszkola do szkół średnich z nauczycielami oraz ci, którzy uważają się za młodych, zdążają na plac defiladowy. Oczywiście jest wyznaczona godzina rozpoczęcia uroczystości. W Doume o godz.10, ale tutaj czasu prawie nikt nie liczy, a tym bardziej wielcy tego świata. Do dobrego tonu zalicza się spóźnienie godzinne i większe. Nikogo nie obchodzi, że dzieci stoją dwie, trzy godziny w słońcu czy w deszczu oczekując przybycia jakiegoś pana.
Jak zwykle, co niektórzy misjonarze mają problemy, bo dzieci, nauczyciele nie widzą w tym czekaniu żadnego problemu! Przecież mamy czas! "Takie tutaj zwyczaje proszę siostry misjonarki!" Mamy święto i mamy czas - zgoda! Jak to w życiu bywa, jest czas na wszystko... więc i defilada wreszcie się rozpoczyna. Mówiąc szczerze - zdolne mamy dzieci! Tańce, śpiewy, teatr... wszystko można znaleźć na kameruńskiej defiladzie młodych... i to jest właśnie TO!  Wszystkie dzieci i nie tylko lubią pokazać to, co potrafią, a jeśli wiedzą, że najlepsi dostaną nagrody! W strojach biało-czarnych przedszkolaki z Doume, a pomarańczowe - to dzieci z naszej podstawówki z Doume. Moja szkoła defilowała w Bonando wraz z dwiema innymi szkołami publicznymi, z którymi jesteśmy w jednym okręgu szkolnym. Uczniowie z Bonando byli najlepsi, potem Nkoum, a na końcu, czyli na trzecim miejscu uczniowie z Djaglassi. U nas nie było problemu, bo tylko trzy szkoły i trzy miejsca, więc wszyscy coś otrzymali. Dyrektorka naszej szkoły powiedziała: "naprawdę Bonando przygotowało wspaniały program artystyczny i po królewsku ugościło dwie przybyłe szkoły, które musiały pokonać na pieszo 10 km w jedna stronę! Cieszy mnie bardzo nasza współpraca i podciąganie się wzajemne dla
wspólnego dobra, którym są dzieci. Nie byłam obecna "przy kroku defiladowym" dzieci z Nkoum, bo z rana pojechałam z s. Mariettą i dwiema s. Katechistakami do Bosquet (z noclegiem w Lomie) na coroczne spotkanie księży i sióstr zakonnych pracujących w naszej diecezji z racji święta osób konsekrowanych. W Bosquet pracują siostry Spirytynki.  A tam jest prawdziwy busz z mieszkającymi tu Pigmejami.  Droga fatalna, ale różnymi drogami już podróżowało się... ja byłam szczęśliwa, że nie muszę brać udziału w defiladzie... ale

"Bóg musi jeszcze nad nami popracować"/Benedykt XVI/ i pracuje! I trzeba było zatrzymać się w Abong-Mbangu i oto proszę - dzieci z przedszkola z tegoż miasta, a potem krętymi drogami po "kocich łbach" trzeba było trafić na drogę do Lomie /drogi główne zamknięte, bo defilada/. Szczęśliwe wszystkie cztery, że dojedziemy bez przeszkód do samego Lomie i pogawędzimy z siostrami Katarzynkami..., ale pomyliły mi się strony: lewa z prawą i chcąc nie chcąc znalazłyśmy się w centrum defiladowego szaleństwa w Mindourou. Stwierdziłam, że może i dobrze, że tak się stało... napiszę posta o defiladzie! Siostry Katechistki Estera i Epifania /Togijki/ miały okazję popatrzeć i stwierdziły: "dobrze, że u nas w Togo nie ma takiej tradycji!" W Mindourou znajduje się nasza parafia, która ma także szkołę.
 Swoją siedzibę ma tutaj jedna z największych fabryk przerobu drzewa w Kamerunie. Prowadzona jest przez Francuzów. Można zobaczyć tysiące ściętych drzew, które czekają na przeróbkę a potem wywózkę do wszystkich części świata.







czwartek, 10 lutego 2011

Bogactwo Diecezji Doume Abong-Mbang...

Liturgia trwała 4 godziny... to u nas normalna sprawa, bo trzeba Wam wiedzieć: Afrykańczycy mają czas, a Europejczycy... zegarki /z mądrości misjonarskich/. Żywiołowość solistów i wspierających się na przemian chórów diecezjalnych udzieliła się wszystkim bez wyjątku, tak że już po chwili cała katedra poruszała się w tanecznym rytmie balafonów i bębnów. Komentatorem uroczystości był ks. Gustaw. Oj! Powinnam napisać, jaka uroczystość i o jakim bogactwie diecezji chce pisać. Bogactwem diecezji są... KAPŁANI, a uroczystość, którą obchodziliśmy 5 lutego to święcenia Kapłańskie dwóch diakonów, dwóch Sylwanów, bo tak właśnie mają na imię. Nazywamy ich bliźniakami, bo mają ten sam wzrost, wagę /śmiech/, są z jednego kursu. Formacja kandydatów do kapłaństwa trwa w naszej
diecezji 9 lat /w tym 1 rok stażu/. Przez kilka miesięcy nasi diakoni odbywali staż, jeden Sylwen w parafii, a drugi przy  naszej diecezji, przy boku ks.Biskupa, jako sekretarz. Bezpośrednie przygotowanie do święceń kapłańskich diakoni odbywali w naszym Centrum Formacji w NKA. Rekolekcje prowadził ks. Axel, który przyjechał z Francji na formację katechistów, a przy okazji przeprowadził rekolekcje dla naszych diakonów. Ks. Axel jest biblistą. Pierwszy raz dane mu było uczestniczyć i towarzyszyć w bezpośrednim przygotowaniu diakonów do święceń kapłańskich.
 Na uroczystość przybyli goście z północy i południa, ze wschodu i z zachodu Kamerunu. Szczególnie radowała serce obecność wszystkich kapłanów naszej diecezji, niektórzy pokonali 600 km w jedna stronę, aby być obecnymi modlitwą, sercem obok tych, którzy zasilą szeregi grona kapłańskiego. Nie zabrakło także naszych seminarzystów. Uroczystości przewodniczył i święceń kapłańskich udzielił ks. Biskup Jan Ozga. W Polsce nie spotkałam się na święceniach kapłańskich z rytem przekazania przez rodzinę syna do posługi w Kościele. Jest to bardzo
wzruszający moment dla rodziny i wspólnoty wiernych obecnych na uroczystości. Wybrana Ewangelia /ofiarowanie Pana Jezusa w świątyni/ i homilia wygłoszona przez ks. Biskupa w sposób szczególny była skierowana do rodziny. W kulturze afrykańskiej nie jest łatwą sprawą odejść od rodziny i zaangażować swoje siły i serce w sprawy ludzi, do których jest się posłanym. W mocno zakorzenionych zwyczajach afrykańskich najstarszy syn jest głową rodziny, jest odpowiedzialny za młodsze rodzeństwo, kuzynów, krewnych... trudno się w tym rozeznać, ale tak jest
i nie jest to proste w codziennym życiu dla afrykańskiego kapłana. Każdy diakon wybiera sobie tzw. ojca chrzestnego spośród kapłanów. Po modlitwie konsekracyjnej i włożeniu rąk przez ks. Biskupa i obecnych kapłanów diakoni udają się z wybranym kapłanem do zakrystii, aby pierwszy raz założyć ornat. Wracają do kościoła pośród śpiewu i okrzyków radości na dalszą część uroczystości. To co nie spotykane jest w naszych europejskich stronach - rodzina jest ubrana w jednakowe stroje: różne fasony, ale ten sam kolor lub kolory! Nie do pomyślenia w Europie, aby np. kilkanaście kobiet wystąpiło w jednakowych sukienkach!
Nasze Siostry Małgorzata i Barbara miały dużo szczęścia, bo w tak
krótkim czasie miały okazję uczestniczyć w udzielaniu sakramentu chrztu, święceń kapłańskich i małżeństwa. Na żadnej z tych uroczystości nie było im "za długo", choć w kościele spędziły przeszło 4 godziny. Mamy dwóch nowych kapłanów i trzeba im życzyć wytwałości i ODWAGI w dawaniu świadectwa przynależności do Jezusa i Jego Kościoła. Ks. Jan Twardowski będąc kiedyś na prymicji pomyślał sobie, jak trudno być księdzem. Jak ksiądz ma połataną sutannę mówią: - Jaki nieporządny! Jak ma piękną i nową zastanawiają się: - Za
co on ją kupił? Jak ksiądz jest przystojny mówią: - Zmarnuje się chłopaczysko! Jak jest brzydki: - Co?! To już takie łamagi święcą na księży? Jak mówi długie kazania, mówią: - Zamęczy nas! Jak mówi krótkie: - Nieprzygotowany! Jak jest młody, mówią: - Za młody! Nie ma doświadczenia! Grzech machnie ogonem i przewróci się. Jak jest stary: - No tak, święty, bo stary. Grzechy same od niego pouciekały. Trudno być księdzem, dlatego ksiądz odwraca się czasem do ludzi plecami, żeby nie widzieli jak płacze, kiedy podnosi ukrytego Pana Jezusa w swoich rękach.



 W naszej diecezji pracuje 30 księży diecezjalnych, 9 zakonników/ 3 Marianów, 4 Pallotynów, 2 Spirytynów/ 2 księży z Douala, 4 księży misjonarzy z Polski, czyli razem mamy 45 kapłanów. W diecezji pracują także siostry z różnych zgromadzeń. Jest nas 55. Mamy także ks. Biskupa, jak na razie tylko jednego. Przydałoby się nas więcej... ale póki co cieszymy się z tego co mamy, z tej naszej licznej gromady i pokładamy nadzieję, że nasze grono powiększy się, bo"każdy bowiem, kto prosi, otrzymuje"                                                                   


wtorek, 8 lutego 2011

Jeden mąż i 4 żony

Obyczaje, zwyczaje i prawo Afryki, jak wszędzie na świecie, są integralną częścią kultury. Jak cała kultura podlegają one przemianom, unowocześnieniom i postępowi... ale jeśli chodzi o poligamię w Kamerunie, prawo pozwala mężczyznom na zawarcie związku małżeńskiego z wieloma kobietami, ale tylko wtedy, kiedy mężczyzna podpisał z pierwszą żoną w urzędzie stanu cywilnego akt małżeński, w którym zdecydowali się na poligamię. Kobieta wyraża zgodę, że nie będzie jedyną wybranką i umiłowaną żoną. Trudno to zrozumieć, że kobieta bez przymusu godzi się na taki stan rzeczy. Trzeba powiedzieć, że wiele kobiet jest zmuszanych do życia w poligamii! Jeśli mężczyzna podpisał z pierwszą żoną akt małżeński, w którym zdecydowali się na monogamię, mężczyzna nie może oficjalnie związać się z żadną inną kobietą... ale różnie to bywa. Jednak to samo prawo, które powinno być sprawiedliwe dla wszystkich obywateli kraju, zabrania kobietom wyjścia za mąż za kilku mężczyzn! Praktykę poligamii akceptuje wiara islamu. Lepiej bowiem - mówią mieć pół tuzina żon i dochować im wierności, niż poślubić jedną i zdradzać ją. Hm! Jak się kocha, to chyba się nie zdradza? Ale co ja o tych sprawach mogę wiedzieć! Dawniej wodzowie plemienia, bogaci ludzie w wiosce mieli wiele żon. Czym więcej żon, tym bardziej mężczyzna czul się ważniejszy, silniejszy i miał większy autorytet. Uważano i uważa się, że dziecko to dar Boga. Często jednak zapomina się, że nie wystarczy dać dziecku życie, trzeba je po prostu wychować i kochać! Duża część dzieci nie uczęszczała do szkoły, tylko pracowała na roli, jako najtańsza siła robocza. Dzisiaj młodzi ludzie coraz częściej odrzucają poligamię na rzecz monogamii. Stosunki panujące w rodzinach poligamicznych często nie są najlepsze. Bijatyki, kłótnie to codzienność. Żony mają pretensje o to, że mąż daje więcej innej kobiecie, faworyzuje ją i jej dzieci... Pomimo,  że każda żona ma swój kawałek ziemi i wszystko co uprawi jest dla niej i dla jej dzieci. (nie jest to wystarczające, aby kształcić dzieci).W rodzinie poligamicznej relacje między dziećmi zależą od stosunków panujących między ich matkami. Jeden z księży, który pochodzi z rodziny poligamicznej powiedział: "czy jest możliwe znać swoje rodzeństwo gdy się jest 46 dzieckiem? Więc trzeba starać się być dobrym dla wszystkich, bo może się zdarzyć, że to brat lub siostra". Moje pierwsze spotkanie z kilkoma żonami i jednym mężem miało miejsce na "marche" czyli na naszym rynku. Rozmawiam od jakiegoś czasu z kilkoma kobietami, które prowadza mały sklepik, w którym często kupuję. Kobiety są bardzo sympatyczne, rozmowne. Pytam: "która z was jest właścicielką tego sklepu"? "Nasz mąż" - odpowiadają. Robię oczy jak złotówki i z podziwu wyjść nie mogę. Piękne kobiety... i mają jednego męża! One widząc moją minę zaczynają się śmiać ... i ja także. Mówię: "nie wierzę, to niemożliwe, zgódźcie się, jak można dzielić się jednym mężczyzną bez zazdrości!" Odpowiedziały z uśmiechem: "można". Dzisiaj, to moje przyjaciółki z "marche". Stwierdzam jednak, że nie zawsze u nich jest radośnie i bez zazdrości... przybyła kolejna żona i kolejne dzieci. Przeczytałam kiedyś i zgadzam się z tym zdaniem: "nie jest niemożliwe, by 6 żon kochało jednego męża. A ponieważ jest niemożliwe, by mężczyzna kochał jednakowo 6 żon, nie kocha żadnej, natomiast wszyscy kochają dzieci".

piątek, 4 lutego 2011

Goście w Nkoum

Dzisiaj naszą szkołę odwiedziły siostra Małgorzata i siostra Barbara. Siostry tydzień temu przyleciały z Polski, aby odwiedzić nasze wspólnoty pracujące w Kamerunie. Dzieci, nauczyciele i ja także lubimy przyjmować gości, a szczególnie tych z dalekich krajów, bo dla nas Kameruńczyków Polska to naprawdę daleki kraj, w którym o tej porze roku jest śnieg... co bardzo trudno wyobrazić sobie naszym dzieciom... jaki śnieg? A co to jest?   W poniedziałek, podczas mojego katechetycznego pobytu w Nkoum, powiedziałam, że będziemy mieli wizytę, a może i wizytację  /śmiech/, więc trzeba COŚ zrobić, aby godnie przyjąć zapowiedzianych gości, a szczególnie siostrę Barbarę, która w Afryce jest pierwszy raz. "Wszystko, co przygotujecie na powitanie Sióstr - będzie bardzo dobre, zapewniam was... i jak zwykle życzę wam ODWAGI!" Podpytałam najstarszą klasę CM II - "może powitałibyście Siostry w języku angielskim?" w odpowiedzi uslyszałam gromki śmiech! "Siostro, ale my nic nie umiemy!" Nie dziwi nic pomyślałam - ten angielski w naszej szkole to trudna sprawa. Dałam sobie spokój z witaniem Sióstr po angielsku. Ranek powitał nas deszczem a właściwie ulewą. Na ten deszcz czekaliśmy od końca grudnia. Może spadł specjalnie dla s. Barbary, aby mogła zobaczyć nasze błotko po kostki, obłocone buty, a nie tylko piasek wiejący znad pustyni.                      
Dzieci zrobiły piękne bukiety kwiatów i powitały szacownych Gości ... po francusku, a pani    
dyrektor po angielsku. Poproszono nas o zwiedzenie naszego szkolnego obejścia, szczególnie nowego domu nauczycieli, z którego nauczyciele są bardzo dumni. Poszłyśmy i podziwiałyśmy domy, ogrody, rozmawiałyśmy z żonami nauczycieli. Siostra Barbara fotografowała nawet nasze kameruńskie prosiaki, które mnie przyprawią kiedyś o zawał serca. Nie mamy płotu, więc prosiaki biegają po naszym obejściu a my je przepędzamy! Nadszedł czas, aby wejść do każdej klasy... były śpiewy, przemowy i ku mojemu zdziwieniu ... po angielsku. Wzruszył mnie do głębi i byłam dumna z mojego Fabiana (nauczyciel), który skomponował piosenkę z angielskim
tekstem na przywitanie Sióstr. Każda klasa ofiarowała słonia. Najmłodsza klasa najmniejszego słonika a najstarsza przewodnika stada - dużego słonia. Każda Siostra wyjechała z Nkoum ze stadem własnych słoni, tyle że drewnianych! Nawet najstarsza klasa, która utwierdzała mnie, że nie umie żadnego słowa po angielsku wydelegowała dwóch chłopców, którzy (aby klasa nie była ta najgorsza w szkole z angielskiego) nauczyli się kilku słów w tym nieszczęsnym dla nich języku i utwierdzili mnie w przekonaniu, że chcąc - to móc! Nauczyciele przygotowali mały
poczęstunek i coś od siebie, aby Siostry pamietały o nas! Nie wiem czy mam szczęście czy ewangelicznie mówiąc - "kto ma temu będzie dodane...", czy po prostu moi nauczyciele mają charyzmę do nauczania i wiedzą, że sa dla mnie ważni, że bez nich prawie nic nie zrobię w szkole. A szkoła to nasze wspólne dzieło - nauczanie i wychowywanie dzieci. Staram się stworzyć, na miarę moich możliwości, dobre warunki pracy, bo wiem i tego jestem pewna, że szczęśliwi i zadowoleni nauczyciele to dobre i szczęśliwe dzieci.

środa, 2 lutego 2011

Dobry Samarytanin w Doume

czyli Ośrodek Zdrowia prowadzony przez siostrę Mariettę. Pierwszą pallotynką pielęgniarką w Doume była siostra Izabela. Zaczynała swoją misyjno-pielęgniarską pracę w małym budynku, który nadawał się tylko do rozbiórki więc postawiła nową przychodnię. Ośrodek Zdrowia w buszu to szpital, a pielęgniarka to lekarz. Pielęgniarki po kilkuletnim stażu pracy na afrykańskiej ziemi potrafią bezbłędnie rozpoznać wiele tutejszych chorób. Wyjeżdżający na misje misjonarze niemal zawsze spotykają się z problemami zdrowotnymi swoich podopiecznych. Nasza praca nie kończy się na opiece duchowej, ale musi zaradzić i objąć problemy życia codziennego, na które składa się także zdrowie. Nie ma misji, która nie miałaby przychodni zdrowia, a pracujący w niej ludzie nie przyczyniali się do poprawy warunków zdrowotnych populacji. Bolączką Afryki jest służba zdrowia, brak wystarczającej liczby przychodni, szpitali .


Podstawowym krokiem w kierunku rozwoju służby zdrowia w Afryce musi być kształcenie wykwalifikowanej kadry, która pracowałaby z oddaniem, powiedziałabym - miałaby powołanie do tej tak potrzebnej pracy. W naszej wiosce znajduje się szpital państwowy, który jest zaniedbany, po prostu brudny, brak w nim wszystkiego. W naszych europejskich warunkach nie miałby racji bytu, po prostu zostałby zamknięty. W szpitalu nie ma często podstawowych leków, ponieważ nie docierają na miejsce przeznaczenia, a także w samym szpitalu leki są rozkradane. Po wizycie w szpitalu pacjenci przychodzą do naszej przychodni po
leki. Zdarzają się przypadki, że w czasie operacji sanitariusze z miejskiego szpitala przybiegają do siostry Marietty po nici, środki znieczulające... Nasza przychodnia stała się za małą i nie była przystosowana do przyjęcia  coraz większej ilości pacjentów. W 2001 roku siostra Izabela po zgromadzeniu odpowiednich funduszy rozpoczęła budowę nowej przychodni z oddziałem położniczym. Budowie patronował św. Józef - zapewniam, że dobry z Niego budowniczy. Prośby kierowałyśmy także w stronę św. Antoniego z Padwy. Ośrodek otrzymał nazwę "Dobry Samarytanin". Od roku 2007 ośrodkiem kieruje s. Marietta. Pracę misyjną rozpoczęła w 1979 roku w Rwandzie, gdzie pracowała 20 lat. Przychodnia pracuje 24 godziny na dobę. Siostra wybudowała kuchnię dla chorych, odnowiła sale szpitalne i całą elewację budynku. Do ośrodka przychodzą ludzie  z odległych miejscowości pokonując dziesiątki kilometrów. Środki transportu są różne - motory, ciężko chorych przywozi się nawet na taczkach, przynosi na plecach czyli jak się da i czym się da. Głównym środkiem transportu pozostają własne nogi, jeśli oczywiście jest się zdolnym pokonać  dzielące kilometry od przychodni. Najgroźniejszą chorobą jest malaria, na którą co roku umiera przeszło milion osób. Większość ofiar tej choroby to dzieci. Ludzie mieszkający w Afryce nie są przystosowani do tej choroby, mimo  że żyją w tutejszym klimacie przez całe życie. Trzeba brać odpowiednie leki, chronić się pod moskitierą, która np. kobietom w ciąży rozdawana jest za darmo... i co się z niej robi? Sieci do połowy ryb! Inne choroby to: gruźlica, biegunki, różnego rodzaju pasożyty (ameby), bardzo dokucza fileria, która nieleczona doprowadza do utraty wzroku. Chorobom tym można zapobiec przez podawanie odpowiednich leków, przestrzeganiem higieny. Leki są bardzo drogie, często w hurtowniach brak podstawowych lekarstw. Misjonarze dokonują prawdziwych cudów, aby zdobyć leki, aby w ten sposób przyjść z pomocą potrzebującym. Choroba, która nas misjonarzy najbardziej przeraża to AIDS. Afryka staje się największym na świecie sierocińcem, a przyczynia się do tego właśnie AIDS, która nie ma litości, nie mają dla niej znaczenia granice państw, rasa czy wiek. Jest podstępna, zabija powoli. Jest najgorszą dżumą naszego wieku - to epidemia. Afryka przegrywa dzisiaj walkę z AIDS. Liczby, statystyki są zastraszające. Patrząc na zachorowania w naszym rejonie stwierdzamy, że wymierają wioski, wymiera młode pokolenie. Z choroby śmiertelnej AIDS stałą się chorobą przewlekłą, można ją leczyć, ale nie wyleczyć! Codziennie trzeba brać tabletki... a tysiące ludzi nie chce wiedzieć, że są chorzy, nie leczą się a tym samym choroba zatacza jeszcze większe kręgi. Zostają dzieci... jak zapewnić godne życie i przyszłość milionom sierot, które z dnia na dzień zmieniają się w dorosłych. Siostra Marietta przy wsparciu ruchu Maitri opiekuje i wspomaga grupę sierot. Ma ich przeszło 200. Cóż robimy? Zaczynamy od edukacji dzieci i młodzieży. W szkołach podstawowych są specjalne lekcje, których celem jest wytłumaczenie, jak działa i co jest przyczyną AIDS. Zmiana świadomości, że każdy z nas może zmieniać świat, dawać życie, zdrowie i ulgę w cierpieniu... to praca na długie lata . Dzisiaj przyniesiono do przychodni dziecko, które poparzyło się gotującą
woda. Ojciec niósł na rękach chłopczyka kilka kilometrów. Cały bok chłopca był w bąblach, s. Marietta zaczęła robić opatrunek. Cały zabieg był bardzo bolesny, ponieważ był robiony bez znieczulenia. Podczas opatrunku chłopczyk bardzo krzyczał, wierzgał nóżkami. Było bardzo trudno kontynuować prace. Siostra westchnęła do Pana Boga - "co robić, aby go uspokoić". Wówczas przyszła jej myśl, aby zaproponować dziecku kromkę chleba, więc powiedziała: "chcesz chleba?" w nadziei, że się uspokoi... chłopczyk przestał płakać. Zacisnął swoje wargi, łzy jak groch płynęły z dużych przestraszonych oczu. Uvimana ma 4 lata.