niedziela, 30 stycznia 2011

Każdy śpiewac i grać może...

na niedzielnej Mszy Świętej. Wierni z parafii św. Pawła z Nkoum. "Jak bardzo rozprzestrzeniony jest Kościół i jak duża jest ta wspólnota ras, ludów, kontynentów, kultur, jak wiele obejmuje ludzi różnego rodzaju" /Benedykt XVI/

sobota, 29 stycznia 2011

Szare mydło i .... pranie

Kto w Kamerunie nie zna szarego mydła? Kto? Tylko początkujący Misjonarze! Szybko dowiadują się, ze szare mydełko jest niezastąpione, niezawodne i dokonujące prawdziwych cudów w praniu wszelkiego rodzaju rzeczy z butami włącznie! Jest jedynym mydłem, które przy pomocy szczotki wymyje do czysta   nasze zabłocone czerwoną gliną lub okurzone ceglastym pyłem stopy. Szare mydło można kupić wszędzie: na naszym targu w Doume i w ekskluzywnym sklepie drogeryjnym w Yaounde. Nie ma domostwa gdzie nie byłoby "szarego cudu", który obok pimontu i oleju jest najbardziej używaną rzeczą w naszej okolicy! Jestem pewna, że w innych stronach Kamerunu także .

     Żeby zrobić pranie potrzebna jest woda... ale gdzie ją znaleźć? W wiosce znajduje się kilka głębinowych pomp, z których może dwie są sprawne.Wodę można pompować tylko w określonych godzinach... Od samego rana ustawia się kolejka misek, wiaderek i innych naczyń i gdy godzina nadejdzie pojawiają się ludzie i zaczyna się mozolna praca... potem miska z woda na głowę: hop! i do domu, do kolejnej pracy: do prania! Można inaczej radzić sobie z praniem... Tym razem brudne ubrania do miski i znowu na głowę - jak Oni to robią, że nic z głowy nie spadnie? I idzie się robić pranie do źródła. Wiele osób lubi to źródlane pranie, szczególnie kobiety... można dowiedzieć się różnych rzeczy, porozmawiać o życiu i śmierci, poplotkować także... Przy okazji prania umyć się i czystym i z upranymi rzeczami wrócić do domu. Największe pranie odbywa się w sobotę i ... w niedzielę!
Można prać i myć się w rzece lub stawie. W tych miejscach przygotowane są  pnie drzew, na których pierze się swoje rzeczy. A jak się suszy? Najczęściej na trawie, na plocie i... krotko mówiąc: gdzie się da! Zapewniam Was, że po naszych pięknie ubranych Paniach nie widać, że pranie robiły nad brzegiem rzeczki i suszyły na zakurzonej ziemi. Muszę jeszcze dodać, że w naszej stolicy mamy Pralnie Chemiczne, więc nie jest z nami tak źle!

czwartek, 27 stycznia 2011

Kolejna podróż...


tym razem do Essiengbotu i Messameny, na Misje oddalone od Doume ponad 200 km. W porze suchej potrzeba trzech godzin, aby dotrzeć do celu, a w porze deszczowej różnie to bywa... najdłuższa podróż trwała 7 godzin. Koniecznie trzeba zabrać ze sobą maczetę, latarkę, bo może zastać nas ciemna noc, a wokół bagna i las. Droga bardzo wąska, dużo dziur i rowów, i drewniane mosty..., i nie powiem, że ciekawie się jedzie! Strach! Oj, zapomniałam dodać, że można spotkać wielki kamion załadowany belami ogromnych drzew. Essiengbot i okolice to tereny plemienia Badjoue. Pracownik ośrodka zdrowia na misji na moje pytanie, co jest charakterystyczne dla jego plemienia odpowiedział:" no... myślimy, że jesteśmy przysłowiowym"pępkiem świata", nie  lubimy pracować, jesteśmy dumni, zazdrośni. Maria Teresa, żona Charliego, która od 14 lat mieszka w tych stronach dodała: "wszystkich przyjezdnych, którzy chcą się tutaj osiedlić, którzy widzieli trochę świata i robią coś więcej, Badjoue szybko sprowadzają "na ziemię". Wszyscy mają być równi! Wiadomo, że dzisiaj to już niemożliwe. Choćby nawet Charlie - został
pielęgniarzem. Humor pomaga żyć. Chroni przed patosem, jest dla człowieka ratunkiem. To bardzo ważne, by umieć rozweselać innych i czasami zaśmiać się także z samego siebie. Na misji w Essiengbocie pracują Siostry Opatrzności Bożej, które prowadza szkołę podstawową i przedszkole, ośrodek zdrowia, szkołę szycia i wyszywania. Istnieje także parafia, której proboszczem jest ks. Zenek Sala. Krótko mówiąc - wszystkie misje są do siebie podobne, a co je różni? LUDZIE, którzy tam pracują, którzy ubogacają sobą ten świat.
W Messamenie pracują Siostry od św. Tereski, które przyjechały do Kamerunu z Burundii. A co ja robiłam przez kilka dni na kolejnym "końcu świata"? Na końcu świata jest Lomie, Ngoyla, Messok, Mbegue... i także Essiengbot i Messamena... Ekipa SEDUC - Sekretariat Edukacji naszej diecezji przyjechała na wizytację pedagogiczną naszych szkół. SEDUC koordynuje prace naszych szkół. Mamy 112 nauczycieli, 23 szkoły i 4430 uczniów w szkołach podstawowych i przedszkolach. SEDUC to
5 osób: sekretarz, czyli główny szef naszej drużyny - pan Arno, druga osoba to pan Adrian, który prowadzi wszystkie sprawy personalne /kontrakty, ubezpieczenia itp. / i pani Cristianne odpowiedzialna za sprawy pedagogiczne. Do kompletu dodane zostały siostry Goretti /Michalitka/ i ja siostra Pallotynka. W ciągu roku szkolnego odwiedzamy 3 razy każdą szkołę, organizujemu sesje pedagogiczne dla naszych stażystów, nauczycieli, spotkania Sióstr i Dyrektorów odpowiedzialnych za prowadzenie szkół. Patrząc z perspektywy minionych 10 lat nasze szkoły są wizytówką dobrego nauczania. Wiele mamy jeszcze do zrobienia, szczególnie na polu pedagogicznym. W ostatnim czasie do diecezji przyjechały dwie nowe misjonarki: siostra Ida i siostra Anna. Obie skończyły studnia pedagogiczne o profilu nauczania przedszkolnego...
Pan Bóg przysłał nam kompetentne osoby, aby nasze dzieci miały dobrych nauczycieli. Ze smutkiem trzeba stwierdzić, że szkoły publiczne na naszym Wschodzie bardzo często "czynne" są dwa lub trzy razy w tygodniu. Rok szkolny rozpoczyna się z miesięcznym opóźnieniem z powodu braku nauczycieli, którzy na czas nie dotarli do swojej szkoły. Szkoła, w której jest sześć poziomów ma często tylko jednego nauczyciela. Mało kto chce uczyć w buszu,
gdzie nie ma prądu, po wodę trzeba chodzić do źródła, a przede wszystkim nikt nie troszczy się, aby nauczycielom zapewnić dobre warunki pracy. Szkoły bez ławek, tablic... to częsty obrazek! Problemy
                                                                  Kamerunu w większości będą rozwiązane poprzez edukacje
dzieci i młodzieży / nie ma w konstytucji obowiązku uczęszczania dzieci do szkoły/, bowiem im więcej ludzi wykształconych, tym lepiej dla kraju. Zwiększa się poczucie odpowiedzialności za ojczyznę i nie poddaje się łatwo manipulacjom. My w naszych szkołach zaczynamy edukacje dzieci... od nauczycieli i rodziców. 
Pewnego razu siostra Weronika opowiedziała nam historię z życia, opowiedzianą przez dziadka pewnej wnuczki. Dziewczynka z CP, czyli II klasy oglądała w domu program telewizyjny o szkolnictwie w naszej stolicy. Reporter zachwalał jedną ze szkół, która zdobyła palmę pierwszeństwa... w pewnym momencie dziewczynka z oburzeniem moi do pana z telewizji: "
proszę pana , pan kłamie! Nasza szkoła jest najlepsza, w waszej szkole nie ma jedzenia, a w naszej jest! Wiec nasza jest najlepsza!
Przy okazji mojego pisania o naszym diecezjalnym szkolnictwie pragnę podziękować Wszystkim, którzy wspomagają nasze dzieci i szkoły przez modlitwę i pomoc finansową.
Na załączonych zdjęciach : s. Suzanne z Messamenia, s. Regina z
Essiengbotu - odpowiedzialne za szkoły. Na misji  zawsze dwie szkoły: podstawowa i przedszkole. Inne zdjęcia to droga "na koniec świata" gdzie żyją i pracują Dobrzy Ludzie.
Na ostatniej fotce nasz sekretarz i odpowiedzialny za sprawy personalne. Obaj pracowali przez kilka lat
jako dyrektorzy w naszych szkołach.

sobota, 22 stycznia 2011

Bambusowa pracownia



 Najważniejsze mieć pomysł  jak zapracować w afrykańskim buszu na życie. W naszych stronach ludzie najczęściej pracują na swoich polach, które "wydarte" są dżungli. Mozolna to praca, zajmuje kilka długich tygodni, podczas których w upale dnia, w chmarach różnorodnych muszek karczuje się las. Pole zazwyczaj jest oddalone od miejsca zamieszkania kilka, kilkanaście kilometrów i jest głównym utrzymaniem rodziny. Ze sprzedaży ananasów, manioku, bananów, arachidów i innych płodów ziemi rodzina ma środki finansowe na zapłacenie leczenia, szkoły, zakup potrzebnych rzeczy do domu. Można tak jak Blaise - robić meble z bambusa. Nie każdego stać na fotel, krzesło drewniane. Drzewa rosnące w lesie mają swoich właścicieli, a bambusy, jak na razie, należą do wszystkich czyli do tych, którzy zdecydują się na wyprawę w tereny podmokłe i po wycięciu bambusa, przetransportują  /przeważnie na swojej głowie/ do miejsca zamieszkania. Odwiedzałam nieraz nasz busz i jak do tej pory widziałam tylko trzy rodzaje bambusa na naszych terenach. Piszę tylko trzy, bo na świecie jest ponad 1500 gatunków tej trawy i co roku, tak mówią, odkrywa się nowe rodzaje. Bambus nie jest drzewem, ale szybko rosnącą trawą, najszybciej rosnącą rośliną na świecie. Niektóre odmiany mogą dziennie urosnąć do 1 metra. Raz ścięty wypuszcza nowe pędy w następnej porze deszczowej. Jak wygląda? Bambusy można spotkać... od postaci cienkiej trawy długości 1 metra do olbrzymów średnicy 30 cm i wysokości 50 metrów. Występuje głównie w strefach tropikalnych. Jest bardzo twardy, twardszy od czerwonego dębu. Z tej trawy /nie wiem dlaczego mądrzy ludzie nazywają coś, co ma 50 metrów wysokości i trochę grubości trawą/ można zrobić prawie wszystko: meble, domy, naczynia do przechowywania wody i wina, ogrodzenia, instrumenty muzyczne. Nie zawsze bambus byl trawą... "W pośrodku pustyni król Aban mial wspaniały ogród. Przechadzał się po swoim ogrodzie każdego dnia, wypoczywał tam i układał życiowe
plany. Po środku ogrodu rosło wspaniałe drzewo bambusowe. Tu najczęściej zatrzymywał się, chronił się w jego wielkim cieniu i rozmawiał ze swoim drzewem. W cieniu drzewa bambusowego król czuł się szczęśliwy, bezpieczny i wolny. Nastała susza, ogród zaczął umierać... Któregoś dnia król szedł w kierunku drzewa wolnym krokiem. Jego pochylona nisko głowa mówiła o wielkiej trosce i ukazywała jego smutek. Podchodził do swojego drzewa, oddalał się i znów powracał. Po chwili zatrzymał się, spojrzał w górę i spytal:
"Moje drogie drzewo czy ty mnie kochasz?"
Drzewo rozłożyło szeroko gałęzie jakby chciało powiedzieć: "Abamie, wątpisz w moją miłość? Kocham cię miłością wielką, jak wielki jest mój pień i szeroką, jak szerokie są moje gałęzie". "Dziękuję za twoją miłość - szepnął król, ale czy zechcesz mi coś dać?" Zaszumiało drzewo powiewem wiatru i rzekło: "Jestem gotowe dać tobie wszystko!"
"Chcę, abyś dało mi swoje rozłożyste konary." Drzewo zachwiało się, zadygotało, skuliło w przestrachu, lecz po chwili rozłożyło w gotowości swoje konary. Król zamknął oczy, gdy zobaczył jak kilku jego sprytnych poddanych ostrymi maczetami pozbawia drzewo najpiękniejszej ozdoby. Po chwili stało smutne, zawstydzone.
Król kolejny raz spojrzał w górę. "Mam jeszcze jedną prośbę, czy ją spełnisz?" Drzewo przez chwilę stało nieruchome, ale po chwili powiedziało: "Tak, spełnię twoją prośbę." "Daj mi swój pień." Drzewo
zastygło w bezruchu. Król prosił o jego życie. Ostatni raz spojrzał w dół na swoje odcięte konary i na ręce przyjaciela, które były wyciągnięte w jego kierunku.
-" Czy dasz mi swój pień?" -  ponowił pytanie Aban.
- "Tak. Daję ci mój pień!"
Król zrozumiał słowa swego przyjaciela, spojrzał na poddanych i wskazał na drzewo. Dał się  słyszeć tupot bosych nóg, zadudniły maczety. Zakołysało się wielkie drzewo, zachwiało i runęło w dół. Król klęknął przy nim. Ucałował wielki pień, przytulił do niego stroskaną głowę.
- "To już koniec" - powiedziało drzewo.
- "Nie... szepnął król. Mam jeszcze jedną prośbę. Daj mi swoje serce! " Drzewo przechyliło się na bok zdziwione prośbą króla.
- "Czy dasz mi swoje serce?" Drzewo odpowiedziało: "Tobie oddaję wszystko, wiem, że potrzebujesz mojego serca". Znowu podeszli do niego zwinni ludzie. Rozcięli jego pień wzdłuż i wydrążyli. Następnie nieśli poza ogród dwie długie rynny. Złączyli je szybko i ustawili przy źródle. Wartko popłynęła woda w kierunku wysuszonego ogrodu. Podniosły głowy zdziwione kwiaty, zaszumiały liśćmi spragnione wody krzewy dające pożywienie ludziom. Król szedł w kierunku krystalicznej wody, zanurzył w niej swoje ręce. Obmył twarz i ucałował życiodajny pień drzewa bambusowego. Pochylił się przed nim nisko i wtedy zauważył, jak z ziemi wyrosly liczne male bambusy."
/wg O.Zdzislawa Grad SVP/
Ilu mamy Przyjaciół dzięki, którym wyrastają nam skrzydła, którzy dodają nam odwagi, oddają nam swoje serca... dzięki nim łatwiej nam żyć! Nie ma większej miłości nad tę, która oddaje siebie innym!

czwartek, 20 stycznia 2011

Ryby można łowić na różne sposoby...

W Kamerunie nie brakuje bagien, rzeczek, rzek, w których jest bardzo dużo ryb różnego rodzaju i krewetek. Można złowić rybę, która "parzy" prądem. Łowienie ryb to domena kobiet i dzieci. Używa się wiklinowych koszy. Robi się małą tamę, zakłada kosz i zostawia na kilka godzin. Ryby są bardzo smaczne, a krewetki to przysmak! Te ze słodkich wód mają inny smak niż te z oceanu. Musiałam przyjechać do Kamerunu, aby poznać smak krewetek... przypadły mi do smaku. Kameruńczycy jedzą bardzo dużo ryb i potrafią je przygotować na tysiące sposobów!  Palce lizać! Danie z wody to także krokodyl i kajmany /z rodziny krokodyli, ale ma inny kolor i jest znacznie mniejszy/. Wstyd się przyznać, ale nie smakowałam, choć inni mówią, że pyszne. Jedzenie tego samego, co jada ludność lokalna pozwala poznać lepiej ich kulturę. Chcesz uczestniczyć w życiu wioski, więc trzeba dzielić z nimi posiłek.
Nie zdobyłam się jednak na to, aby skosztować pieczonych larw, prażonych termitów, małpy, pancernika,jeżozwierza i wielu innych żyjących w naszych lasach zwierząt.
 Na wspólnych posiłkach, a okazji do wspólnego świętowania nie braknie, zawsze jest coś do zjedzenia oryginalnego: ryż, fasola, maniok, słodkie ziemniaki - pataty, obowiązkowo banany. Obfitość przygotowanego posiłku zależy od zamożności zapraszającego. Można zjeść także kameruńskie ciasto pieczone w gorącym piasku i oczywiście obowiązkowo na deser owoce - prawie prosto z drzewa.
ryby z naszej rzeczki


krewetki z długimi wąsami

zabieram się do skosztowania manioku

wtorek, 18 stycznia 2011

Kolejny misyjny dzien.....

Niektórzy budzą ptaki i czekają z filiżanką kawy na wschód słońca, a wschodzi o tej porze roku pomarańczowo-czerwone. Jest pięknie i chłodno, temperatura w nocy spada do 12°C, mgła unosi się nad naszymi palmami i baobabami. Cisza, gdzieś tam pieje kameruński kogut, nasze psy Fiona i Szrek jeszcze na "wolności" siedzą przy boku i patrzą na moją filiżankę kawy i w stronę naszej polowej kuchni, gdzie czeka na nie ranne jedzonko. Nasza misja położona jest na wzgórzu, więc widoki są śliczne o każdej porze dnia. Lubię te poranne, bo wszystko budzi się do życia... cały dzień przed nami... co przyniesie? Zwykłe obowiązki, ale i jest zawsze coś, co jest zaplanowane tylko przez Pana Boga, i zaskakuje nas swymi niespodziewanymi darami i poczuciem humory. Ptaki nie są bezrobotne. Chwalą swego Stwórcę i budzą tych, co nie mają zamiaru budzić słońca /niech śpi jak najdłużej powiadają, może wreszcie kiedyś zaśpi, a my pośpimy dłużej!/.
Mamy "dudusia" - ptaszka o pomarańczowym dzióbku i nóżkach, błękitnych skrzydełkach i szarym ogonku, który rozpoczyna swoje trele o 5. 55 i tak jak jest piękny, tak okropnie śpiewa - jak dla mnie.
Siostra Weronika o 5. 30 jest już w kuchni - przygotowuje śniadanie i kawę na obudzenie. O 6. 00 jesteśmy w naszej domowej kaplicy. Dzień rozpoczynamy - trzeba powiedzieć prawdę od kawy /niektórzy, bo lubią, a inni, aby się obudzić i nie spać przed Panem/. Jeśli ks. Biskup jest na miejscu to o 6. 30 Mszę św. mamy w domu, a jeśli jest nieobecny pędzimy do katedry. Na wprost kaplicy w naszym ogrodzie było drzewo, które rano było miejscem posiedzenia chyba wszystkich możliwych ptaków. Śpiewały tak głośno, że w kaplicy nie słychać naszych modlitw czy śpiewów. Drzewo zostało wycięte i ptaki zmieniły drzewo... i dalej śpiewają! Po Eucharystii brewiarz, potem śniadanie, przy którym zawsze jest "burzliwie", bo wszystkie lubimy mówić. Jest tyle spraw, że co niektórzy muszą prosić: "czy ja mogę coś powiedzieć"?  Chciałoby się rozwiązać wszystkie problemy! Trzeba zostawić coś na jutro i pojutrze... Siostra Weronika zastanawia się od czego ma zacząć: "komedia", /powiedzonko Weroniki/ mam iść do szkoły czy na budowę, zacząć rozwiązywać problemy małżeńskie Adriana, bo on już czeka... przed południem zapowiedział się ks. Biskup Jureczko i Biskup Kleda z Douala. Siostra Marietta, jak w szwajcarskim zegarku o 7. 34, w białym fartuchu i welonie maszeruje statecznym krokiem do ośrodka zdrowia, gdzie spędzi pracowicie cały dzień. Dzisiaj wyjazd do buszu na szczepienie dzieci, a w między czasie 210 dzieciom, które są sierotami, trzeba dać  jeść, przytulic, posłuchać, co mają do powiedzenia. Siostra Fabiana "królowa" w sekretariacie ks. Biskupa, mówi jak zwykle - mam miliony listów, miliony ludzi i miliony projektów do rozliczenia i napisania /miedzy nami mówiąc jest w tym bardzo dobra/. Oczko w głowie siostry Fabiany to przedszkole i nasi najmłodsi parafianie a problemów nie zabraknie. Siostra Judyta no cóż, nasza "biznes woman" z torebeczką i walizeczka pędzi jak wiatr, tylko tuman kurzu po niej został. Dzisiaj poniedziałek, więc odwiedza swoją szkołę, załatwia wszystkie możliwe szkolne sprawy i ma katechezę. Od jutra... choć nigdy nie wiadomo, powinna być w biurze i dbać, i pilnować finansów diecezjalnych, ale jak to na misjach bywa dzieje się wiele i robi się wiele "w między czasie". Zapewniam Was, że nasze obowiązki dobrze wykonujemy i te "w między czasie" także. Aby być pewnym tego, co napisałam, trzeba zapytać naszego Szefa ks. Biskupa.
Mam nadzieję i mocne postanowienie napisać Wam dokładnie o pracy każdej z nas. Wszystkim Wam życzę na początku tego tygodnia dobrego misjonarzowania gdziekolwiek jesteście!
Odwiedziłyśmy dzisiaj plac budowy naszego domu w Doume. Rośnie! Trzeba Wam wiedzieć, że wybudowałyśmy najpierw ośrodek zdrowia, przedszkole, 2 szkoły i nadszedł czas, aby postawić dom dla przyszłych Sióstr Pallotynek z Kamerunu. O budowie, o budowaniu też trzeba coś napisać!
Ostatnio jeden z księży, gość z Polski powiedział : "nie bądź tylko dobroczyńcą co daje, ale bądź z ludźmi, proś i otwieraj serca innych". Każdego wieczoru o 18. 00 rozpoczynamy Adoracją Najświętszego Sakramentu. Jesteśmy tutaj przede wszystkim, aby zanosić prośby, błagania i dziękczynienia za wszystkich, którzy są wokół nas i do których jesteśmy posłane i tych którzy wspomagają nasze misjonarzowanie na kameruńskiej ziemi.

niedziela, 16 stycznia 2011

Parasole jak tęcza i nie tylko...

Parasol, zwykła rzecz, prawie wszyscy go znają. Są małe, średnie, duże i ogromne, w kwiatki, w paski, w kratkę i ... tęczowe! Mówimy, że parasol chroni przed deszczem, ale prawdziwa nazwa parasola to"słońcochroń", więc jak znalazł, odpowiedni do tak gorącego kraju, w którym mieszkam. Znany jest już od 4 tysięcy lat. Jako pierwsi używali parasola Egipcjanie, czyli kontynent afrykański. Tutaj żar z nieba się leje! W tych odległych czasach był to przedmiot wyjątkowo luksusowy, był symbolem władzy, ochraniał koronowane głowy władców, a dzisiaj ochrania, jeśli ktoś chce każdą głowę! W naszych szerokościach geograficznych pogoda nas nie rozpieszcza! PARASOL  chroni nas przed niesprzyjającymi warunkami atmosferycznymi. Kiedy żar leje się z nieba - osłania przed słońcem. Kiedy pada deszcz, a często ma się wrażenie, że ktoś z nieba wylewa wiadra z wodą, spełnia funkcje przeciwdeszczową. Warto dodać, że u nas w Kamerunie, czyli prawie na równiku, sprawdza się najlepiej, prawie nigdy nie stoi w kącie. Na naszej misji, mamy kąt na parasole, który często jest pusty. Przychodzący ludzie, gdy pada deszcz, dostają parasol, no bo jak wypuścić kogoś z domu w taka ulewę bez parasola! Człowiek poszedł i z nim parasol. Człowiek wraca, a parasol bardzo rzadko! Więc zmieniamy parasole w naszym kącie jak przysłowiowe rękawiczki!

W każdym kameruńskim domu nie może zabraknąć parasola. Jaki kolor, jaki fason? Kolory przeróżne! W zależności od gustu i upodobania! Fason - parasol koniecznie musi być duży, aby pomieścił co najmniej trzy osoby. Mężczyźni bardzo rzadko noszą parasol, to domena kobiet. Chronią swoje dzieci i siebie przed promieniami słonecznymi i jak na kobietę przystało, jako ozdobę. Idąc na swoje pole nie zabiera się parasola, to dodatkowy ciężar. Ma się kosz na plecach, maczetę w reku, jedzenie, wodę...
  
Gdy zaskoczy cię ulewa - od czego są liście bananowca? Przed słońcem także ochronią. Nasz Emmanuel mówi, że czasy na parasole bananowe przeminęły, ale jak nie ma się czego innego pod ręką, a leje, to dziękuję Panu Bogu, że ma liście bananowca!
Każda z nas ma swój osobisty "słońcochroń" trzymany w kącie i zawsze gotowy do użytku! Kolory jak w tęczy, każda ma swój ulubiony... zielony, niebieski. Nie wiem czy wiecie, że pod żółtym parasolem nie ma brzydkiej pogody! Jest wielkie gorące słońce na błękitnym niebie, pod którym fruwają świergoczące kolibry koloru tęczy.
Nasz mały Jan także chciał mieć swój parasol... tak jak tata, więc dostał! Nie szkodzi, że duży, a jakim trzeba być silnym, aby mocno go trzymać!

piątek, 14 stycznia 2011

Czarownicy, Uzdrowiciele i Marabu...

Chłop jak drąg, patrząc na niego pomyślisz: taki to cię przed wszystkim obroni! Pozory mylą... Dzisiaj w naszym Ośrodku Zdrowia prowadzonym przez siostrę Mariettę od samego rana wielkie poruszenie, powiedziałabym - koniec świata! A to z jakiego powodu? Pielęgniarz, jak już wspomniałam, pokaźny, nic mu nie brak, a trzęsie się jak osika. Blady, oczy pełne łez... pewnie ktoś umarł z rodziny, żona uciekła... Nic z tych rzeczy. "Widziała Siostra?" - pyta ów mąż.  "Ale co miałam widzieć"? "No, przed przychodnią... wysypany popiół, pióra koguta, krew... przeszła Siostra? I nic Siostrze nie jest?  Ktoś był tutaj w nocy, rzucił na mnie czar, nie mogę przejść obok tego miejsca. umrę, ratuj mnie, przyprowadź Ks. Biskupa, niech pomodli się nade mną! "Paul, ks. Biskup jest w Garoua na Konferencji Episkopatu, nie martw się, ja to wszystko posprzątam, pomodlimy się i wierz mi wszystko będzie dobrze."
Kameruńczyk bez wzgledu na to czy jest wierzącym czy nie, wierzy w czarną magię!
 Rano idzie do kościoła, a wieczorem wybiera się do marabu. Afryka fascynuje pięknem krajobrazu,
egzotyką roślin i zwierząt, ale zaskakuje przede wszystkim różnicami kulturowymi. Mamy dostęp do telefonu, internetu..., ale tak jak przed wiekami Afrykańczyk wierzy w czary, uroki. Jest przesiąknięty strachem przed urokami i czarami! Ktoś powie - na waszym Wschodzie, w buszu biedota wierzy w takie bajki... Wykształcenie, pozycja społeczna nic nie znaczą! W kwestii czarów prawie wszyscy Kameruńczycy są równi. 80% zdeklarowało, że w razie choroby będzie szukać pomocy u znachora, czarownika czy marabu. Codziennie mamy przykłady z przynoszeniem ludzi do przychodni, którzy leczyli się w buszu i gdy jest już za późno, rodzina przynosi chorego  do Ośrodka z ranami ciętymi na ciele; w nosie, uszach liście, spalona skóra... a wystarczyło podać antybiotyk. W lesie znajduje się wiele roślin, które leczą, ale i takie, które mogą przyczynić się do choroby czy wręcz przyprawić o śmierć. Czarownicy mogą sprowadzić poważne kłopoty, z chorobą i śmiercią włącznie. Zawładnąć osobą, rzeczą, sprowadzić na kogoś nieszczęście, lęk, strach. To ludzie, którzy stanowią jakby oddzielny klan, są nietykalni i cieszą się ogromnym autorytetem. Czarownik jest w każdej wiosce, mieście. Zrobiłam wywiad odnośnie marabu w Doume. Powiedziano mi, że  "prawdziwego" nie ma, ale przyjezdnych nie brakuje. W Bertoua oddalonym od naszej wsi 55 km praktykuje kilkuset szamanów! Krew z kury, zmielone skorupki jajek, sproszkowane zioła, do tego zaklęcie, przywołanie złych mocy... i lekarstwo gotowe, i strach podany na tacy! Czarownicy sprowadzają nieszczęście. "Czarownictwo" przenika wszystkie sfery życia, łącznie z takimi jak zazdrość, nierówność społeczna czy bezwzględne dążenie do władzy.
Czarownikiem może stać się każdy. W Kamerunie działa szkoła czarowników, gdzie ojcowie poświęcają swych synów złu. Czarownik działa za pomocą złych duchów "mukuyu" /duchów zmarłych/ i "kundu", który uważany jest za główne źródło zła, które samo w sobie nie istnieje, lecz zawsze związane jest z jakaś osobą. Najbardziej niezrozumiałe dla mnie jest to, że Kameruńczyk zawsze szuka winnego swojej choroby, nieszczęścia, śmierci. Trzeba wykryć sprawcę, a sprawcą zostaje często stara babcia, sąsiad, znienawidzona żona, mąż, sąsiad, któremu dobrze się wiedzie. Wynajmuje się czarownika, który szuka winnego... i zawsze znajduje! Przypomina mi się relacja Kapuścińskiego, który z pomocą swojego muzułmańskiego przyjaciela odstraszył złodzieja. Przyjaciel kupił na rynku koguta /musiał to być specjalny kogut/ i jego pióra zawieszone na framudze w specjalny sposób odstraszyły złodzieja. Drzwi domu były otwarte, a nikt nie śmiał wejść do mieszkania. Myślę, że nie śmiał nawet spojrzeć w tę stronę. Ile razy mam ochotę zawiesić jakieś kogucie pióra, posypać trochę soli i pieprzu... może przestaliby kraść - to deski, to blachę, włamywać się do szkoły, wycinać posadzone drzewka. Poskutkowaloby zapewne, ale wiary by nie przymnożyło. Pomimo tych wszelkich dziwnych wierzeń i uzależnień widzą w nas, misjonarzach, ludzi, którzy posiadają coś, co jest bezpośrednim połączeniem z Bogiem - jedynym w swoim rodzaju, połączeniem czynnym przez 24 godziny na dobę. I co najważniejsze mówią, że nas te czary nie dosięgają. Zdjęcia, które widzicie zostały zrobione w Bertoua przez s. Nazariuszę. Szokujące, ale prawdziwe.




sobota, 8 stycznia 2011

Harmattan

nasze rondo w Doume
 Wczoraj uraczyłam Was odrobiną historii. Dzisiaj mówi się często o rodzinnych korzeniach, drzewach genealogicznych. Historia życia ludzi, którzy budowali ten świat, to fundament, na którym budujemy dzisiaj także i my, a żadne życie nie bylo na marne. Dumna jestem z moich Braci i Sióstr, ktorzy pojechali w nieznane, aby wypełnić swoje powołanie i misje. Pomimo trudności nieść Życie i Radość! Wszyscy dobrze wiedzą, że braci i sióstr się nie wybiera, oni są nam po prostu dani!  Jestem zauroczona ks. Vieter, a zwłaszcza jego dziennikami!  Myślę, że gdyby żył w dzisiejszych czasach miałby bloga i jego blog byłby bez dwóch zdań bardzo poczytny. Nie o blogu ks. Vietera chcę pisać, ale muszę jeszcze dodać, że został biskupem. Pragnę Wam napisać o piasku, kurzu koloru cegły, o   harmattanie. Zdziwienie i konsternacja! - to dopiero początek stycznia (do marca jeszcze trochę czasu) a do nas zawitaly najwyższe temperatury! Harmattan, to po prostu wiatr,
bardzo suchy, silny, północno-wschodni wiejący znad Sahary na wybrzeże Zatoki Gwinejskiej przynoszący znaczny spadek wilgotności powietrza. Z czym można porównać to zjawisko? Może z halnym? Ale nasz harmattan wieje w kierunku Oceanu Atlantyckiego i przynosi nam piasek, który nadaje naszemu niebu koloru różowego. Można się zachwycić, ale z drugiej strony, ile można się zachwycać?! Gdzie się nie dotkniesz, spojrzysz - wszędzie kurz (nawet nie warto sprzątać !). Od samego sobotniego poranka siostra Marietta biega z wiaderkiem wody i ścierką i sprzata, i wzdycha mówiąc:  "nie ma czym oddychać". Siostra Weronika i ja nie chcemy być gorsze, więc także wzdychamy i wycieramy, a właściwie lejemy wodę! Dobrze, że mamy wodę, a o mało co nie byłoby jej dzisiaj. "Wysiadły" nam "fazy" prądu za sprawą SONELU 
w porze suchej widocznosc jest ograniczona
 /państwowy prąd /, którego często nie ma, a jak już jest, to z takim napięciem, że tak świeci, jak lampki na choince -zapala się i za chwilę gaśnie, więc urządzenia nie wytrzymują, a o nas nie wspomnę! Przyszedł elektryk i za pół godziny pracy zażyczył sobie 45 tys. kameruńskich  franków. Tylko zapłakać. Na szczęście  sprawa została pomyślnie załatwiona!
Z harmattanem przyszla choroba. Niepospolita afrykańska malaria, ale GRYPA! Kaszel, ból gardła, katara to wszystko przyszło... z północy, z zimnej Europy zasypanej śniegiem. Będziemy więc mieli swoją własną kameruńską grypę! Tylko jak ją nazwiemy?
W porze suchej podziwiamy kwitnące krzewy. I jak to zrozumieć - susza, brak wody, a krzewy kwitną tysiącami kolorowych kwiatów! Można powiedzić,



że obok tego co ciężkie, niewygodne pojawia się zawsze coś, co daje radość, co uraduje serce człowieka.

piątek, 7 stycznia 2011

Pallotynki w Kamerunie


Wszystko zaczęło się od księży Pallotynów. Na początku 1890 roku Ojciec Święty Leon XIII prosi niemieckich Pallotynów o wysłanie kilku księży do Afryki, aby rozpocząć pracę misyjną Kościoła Katolickiego w Kamerunie. 18 marca 1890 roku powstaje Prefektura Apostolska w Kamerunie. Pierwszym Prefektem Apostolskim zostaje ks. Pallotyn Henri Vieter. Zaczynają się przygotowania do wyjazdu. Ks Vieter kupuje komplet narzędzi stolarskich, ciesielskich, łopaty, siekiery, piły, nasiona, mąkę, konserwy i wiele innych rzeczy, które  załadowane są na statek "Petropolis" wraz z 2 księżmi i 6 braćmi. Pierwsza ekipa misjonarska opuszcza port w Hamburgu 1 października 1890. Podroż zaczyna się w deszczu i burzy, czyli z błogosławieństwem Nieba.W niedzielę 25.10.1890 statek wpływa do Zatoki Gwinejskiej, gdzie misjonarze stawiają stopy na ziemi w Douala, w wiosce króla Akwa. Dzisiaj Douala jest największym miastem i portem w Kamerunie. Pierwsza misja powstaje w listopadzie na zakręcie wioski szefa Toko i otrzymuje nazwę Marienberg. 8 grudnia ks.Vieter ogłasza Matkę Bożą Królową  Apostołów - patronką Kamerunu. W czerwcu powstaje misja w Kribi i pierwsza szkoła. I nadszedł czas przyjazdu Sióstr Pallotynek prowincji niemieckiej. Siostry przypłynęły do Kamerunu 5 października 1892. Trzy miały pracować w Marienberg i trzy w Kribi, ale wojna plemienia Bakoko nie zakończyła się, więc wszystkie siostry zostały w Kribi. Jedna z sióstr powiedziała, że jest zdolna walczyć i obronić się jak mężczyzna, więc może jechać do Marienberg! Ks Vieter stwierdził wówczas, że księża i siostry nie przyjechały do Kamerunu na wojnę! Skąd znamy takie szczegóły? Otóż ks. Vieter pisał kronikę dzień po dniu. Nie ukrywał niczego. Jego barwne opisy zwykłego życia z dużym poczuciem humoru oddają zapal misyjny!  Jak to dobrze (pisząc "nieskromnie"), że siostrom Pallotynkom zostało coś z tego wojowania! W 1893 roku powstają kościoły w Edea i Kribi, w 1894 w Marienberg, w1898 ma miejsce poświecenie pierwszej katedry w Douala. Powstaje fundacja misji Grand Batanga na terenie ofiarowanym przez szefa Bobale. W 1901 roku ks. Vieter i brat Jager udają się do Yaounde i tworzą misje Mvolye na jednym ze wzgórz otaczających tę wioskę. Yaounde dzisiaj jest stolicą Kamerunu a Mvolye jedną z dzielnic. Nie mogło zabraknąć w przyszłej stolicy Pallotynek! Siostry rozpoczęły swoja podroż pirogą do Douala przez Marienberg i Edea, a resztę drogi z Edea do Yaunde pokonały pieszo /200 km/. W kronice czytamy: "jedna z Sióstr napisała do swojej rodziny, że ks Vieter nie jest młody, ma 50 lat, jego broda i włosy są siwe, lecz jego odwaga i humor jest nieopisany! Siostry zakładają dom dziecka i żłobek. W 1908 roku powstaje misja i kościół w Limbe, później w Pouma, Kumbo. W sumie założono 14 misji, 21 szkół podstawowych, 135 szkół w buszu. 12461 dzieci korzystało z edukacji. 165 nauczycieli kameruńskich zostało przygotowanych do pracy z dziećmi. Na misji w Kamerunie od 1890 roku do 1915 pracowało 31 księży, 32 braci i 30 sióstr. Z powodu ciężkich warunków życia i chorób 36 misjonarzy pallotyńskich oddało swoje życie Kościołowi w Kamerunie. I wojna światowa dotknęła także tereny afrykańskie. W 1915 r. księża, bracia i siostry zostają wypędzeni ze swoich misji przez wojsko francusko- angielskie.W 1964 roku Pallotyni powracają do Kamerunu. Dzisiaj Pallotyni kameruńscy liczą 50 księży i braci, którzy pracują w całym kraju. Siostry Pallotynki tym razem z Polski powróciły do Kamerunu po 83 latach przerwy. A było to w 1998 r. na zaproszenie ks. Biskupa Jana Ozgi.
Dzisiaj prowadzimy w tym pięknym kraju trzy placówki misyjne: w Doume od 1998 r., w Nkola-Nvolo od 2004 r. i w Bafoussam od 2009 r. Nie jesteśmy tak liczne jak nasze poprzedniczki. Jest nas tylko 10.

środa, 5 stycznia 2011

Pielgrzymkowa kuchnia


zmodernizowana kuchnia


Jesteśmy głodni!


i co my tutaj mamy?


Ambroisine  z córka Gladisse



i można na trzech kamieniach...


każdy dostanie swoją porcję

czy ja to zjem?


Smacznego!
 W kameruńskich wioskach dzieci pomagają w kuchni. Przynoszą drewno z buszu do rozpalenia ogniska, idą po wodę do źródła albo do rzeki. To ich codzienne obowiązki. Przed wyjściem do szkoły, w której trzeba się stawić o 7. 15 dzieci z wiaderkami, miskami, bidonami maszerują po wodę! Niełatwe to zajęcie. Posiłki przygotowuje się na ognisku, na trzech kamieniach, na których stawia sie garnek.. Główny posiłek rodzina spożywa wieczorem. Bardzo często jest to jeden posiłek dziennie.
Na naszej pielgrzymce dzieci nie gotowały, nie pomagały z wyjątkiem mycia własnych talerzy i łyżek. Pobyt w NKA miał być dla nich czasem radości i odpoczynku. Za kuchnie były odpowiedzialne mamy naszych dzieci: pani Ambroisine i Yvette. Pomagała im córka Ambroisine - Gladisse, która chce zostać siostrą Pallotynką!!! Nie dla wszystkich starczyło miejsca przy "zmodernizowanej" kuchni, ale posiłek ugotowany na trzech kamieniach był także pyszny! Dzieci otrzymały trzy posiłki dziennie. Mieliśmy chorych z przejedzenia! Jak na Afrykę przystało nie zabrakło również owoców: ananasy, pomarańcze, mandarynki, banany. Do koloru i do wyboru.  Także moje ulubione mangi!
Jak myślicie, co najbardziej smakowało dzieciakom? Oczywiście ryż i ryba, którą przygotowuje się tutaj na tysiące sposobów! Wieczorem podaje się fasolę, bo męczy! (tak mówią)/ i dobrze się po niej śpi!

wtorek, 4 stycznia 2011

Pielgrzymka dzieci - dzien trzeci

Nous pouvons changer le monde autour de nous avec Jesus
Ostatni dzień naszego spotkania. Od rana świątecznie, bo wiemy, że i tym razem Ks. Biskup Jan Ozga przyjechał do NKA, aby uczestniczyć w spotkaniu najmłodszych diecezjan. Pomimo licznych obowiązków ks. Biskup przybył wczesnym rankiem drugiego dnia pielgrzymki, aby brać udział w kiermaszu (grał  ku uciesze najmłodszych i całej reszty, a ta reszta to księża i siostry). Dał dobry przykład, że wiek i pozycja nie przeszkadzają w zabawie z dziećmi. A propos zabawy - to przegrał w zawodach połykania cukierków przywiązanych do nitki. Dzieci były w tym szybsze, ale to nie zmartwiło ks. Biskupa. Słuchał message przekazanego przez ks. Mirka, zaglądał do naszej kuchni i nie zabrakło ks. Biskupa na koncercie. Dobry Pasterz obecny jest wszędzie tam, gdzie są jego owce i baranki. Ostatnie wspólne spotkanie, czyli Eucharystię przygotowały  wszystkie grupy przybyłe do NKA. Liturgię Słowa  prowadziły dzieci z parafii St. Michała z Abong -Mbang i z parafii Matki Bożej Fatimskiej, a do modlitwy wiernych włączyły się także dzieci z Nkoum.

Śpiewy przygotowane zostały przez wszystkie dzieciaki oczywiście z podziałem na role. Ks Biskup w swoim przesłaniu powiedział, że Pan Jezus przyszedł do wszystkich: Baka, Bamileke, Maka..., aby pokazać drogę powrotną do domu Ojca. Wezwani jesteśmy do tej samej misji, do przemieniania tego świata z Jezusem.
Słowa kierowane przez Ks Biskupa były przeplatane słowami naszej piosenki pielgrzymkowej - "Ja mogę przemieniać ten świat z Jezusem".
Były nagrody dla najlepszych kompozytorów, a dla wszystkich pozostałych pełna torba cukierków. Wszystko co się zaczyna tutaj na ziemi kiedyś się kończy, a więc i nasza 16-ta pielgrzymka także. I jak to mówią - trzeba wyjechać, aby kiedyś powrócić!
Po Mszy Świętej przed kościołem dzieciaki  zaczęły tańczyć, śpiewać... i dziwna rzecz, ale nie spieszyło się im na obiad! Z tańcem przegrywa wszystko. Nawet pyszny obiad - ryba z ryżem.
Obiad spóźniony, ale zostal ze smakiem zjedzony i zabraliśmy się do pakowania naszego dobytku!
Nasz busik przyjechal z małym opóźnieniem pół godzinnym.
Przygody muszą być, więc w drodze trzeba było zmieniać oponę, naprawiać hamulce, ale cało i szczęśliwie (w kolorze cegły co niektórzy) dotarliśmy do Nkoum.