wtorek, 31 maja 2011

Wszystko w życiu jest ważne...

W życiu człowieka wierzącego wszystko jest ważne: przyciemniona lampa, żeby chorego nie raziła w oczy, nożyczki leżące na swoim miejscu, wielka gwiazda na niebie i mała ze śniegu, która każe kupić ciepłe rękawiczki. Wszystko jest ważne w Bożym świecie. Każda chwila ma przed sobą wieczność.

 Sakramenty święte też są w życiu doczesnym znakami wieczności. Chrzest święty wprowadza w porządek nadprzyrodzony. Przy bierzmowaniu działa Duch Święty i posyła w świat, aby dawać świadectwo wiary. Spowiedź przywraca łaskę. Komunia święta łączy nas z niewidzialnym Panem Jezusem. Święte namaszczenie, kreśląc znaki miłosierdzia na ludzkim ciele, czyni nawet z najbrzydszej choroby Bożą Sprawę. Małżeństwo, niby przypadkowe spotkanie na wieczność dwojga osób, które mają iść przez całe życie. Ręce kapłana, które przedłużają ręce Chrystusa na świecie. Sakramenty są światłami wieczności w naszym doczesnym świecie. /Ks. Jan Twardowski/  Dlaczego o sakramentach... bo mamy maj, a w maju tradycyjnie dzieci otrzymują Sakrament Eucharystii… w Polsce wiosna  i u nas także, ale naszą wiosnę nazywamy porą deszczową i jak na porę deszczową przystało-leje każdego dnia.

 Po nocnej ulewie i burzy niedzielny poranek powitał nas śpiewem ptaków, pogodnym błękitnym niebem… i pomyślałam: dobrze, że wczoraj padało, dzisiaj słońce wysuszy nasze czerwone błoto i dzieci przyjdą do kościoła w czystych butach, nie zachlapią swoich odświętnych ubrań… W mojej szkole w Nkoum, tradycyjnie końcem roku szkolnego dzieci otrzymują sakrament chrztu i eucharystii. To moja kolejna grupa, która przez trzy lata poznawała prawdy wiary i przygotowywała się do tej uroczystości.


 W tym roku pomagał mi w przygotowaniu dzieci wychowawca klasy Fabien i proboszcz naszej parafii ks. Elie, który zajął się, jak ja to nazywam "chodzeniem dzieci po kościele", czyli wchodzenie, podchodzenie, w jakim momencie usiąść, wstać, itp… jestem mu za to bardzo wdzięczna…Tegoroczna grupa była nad wyraz pojętna… nie było żadnej "wpadki".

 Rodzice, zebrani goście przyznali racje ks. Eliemu, że jak dzieci czytają czytania mszalne wszyscy  słuchają z takim przejęciem i zaangażowaniem, że jak dziecko skończy czytać,  słychać jak dorośli oddychają z ulgą i z zadowoleniem, że tak dobrze poszło… i klaszczą, a co najważniejsze nikt nie przespał liturgii słowa i nikomu nie "uciekły" myśli, wszyscy dobrze wiedzą o czym była mowa w czytaniach. Nasza szkoła jest katolicką placówką, której drzwi otwarte są dla wszystkich wyznań religijnych. Mamy dzieci  z rodzin muzułmańskich, protestanckich i także tych, którzy należą do sekt, jak: Kościół pełen Ewangelii, Kościół Dnia Siódmego, Kościół Cherubinów… W Kamerunie jest bardzo dużo różnych i powiedziałabym dziwnych "kościołów" i ludzie nie widzą między tymi kościołami różnicy. Mówią: tam także jest o Bogu. Co krok można spotkać jakieś sekty. Wszędzie pełno afiszy…"Prorok taki a taki zaprasza na krucjatę namaszczenia… cuda gwarantowane”.


 Krzykliwe nabożeństwa, głośna muzyka i tańce, a także "dokonujące się cuda" sprawiają, że ludzie chętnie stają się członkami sekt… i problemem nie jest to, że ludzie nie wierzą, bo nie ma niewierzących, każdy w coś wierzy, ale to, że ludzie są łatwowierni… Kościół w Kamerunie ma tylko dobre 100 lat i ludzie chcą i trwają przy Bogu, trzymają się Go, ale na zasadzie ciągłego szukania cudów i wyzwolenia od duchów. Wszystko wokół dla Afrykanina jest związane z magią… jest duch drzewa, duch rzeki, duch zmarłego… jest mentalność strachu i ten strach wykorzystują sekty, obiecując spełnienie pragnień, uwolnienie od strachu i lepsze życie.

 Dlatego też na wszelki wypadek trzeba "zadowolić wszelkich bogów"… Chrzest, katecheza nie zawsze zmieniają tę mentalność. W Afryce trzeba bardzo uważać, żeby nie pozostawać  tylko na poziomie liturgii pełnej euforii i dynamizmu. Mierzenie wszystkiego siłą emocji może być zgubne… Jak ukazywać  Boga w osobie Jezusa? Ludzie dostrzegają bardziej bóstwo Jezusa niż Jego człowieczeństwo, bardziej szukają nadzwyczajności… Jak potoczy się życie wiary naszych nowo ochrzczonych… czas pokaże. Pallotynki każdego dnia modlą się: Panie przymnóż nam wiary! Czym jest wiara? Ks.Jan Twardowski mówi, że wiara jest spotkaniem się w życiu z Panem Bogiem. Brzmi to może trochę dziwnie… człowiek spotyka się w życiu z Bogiem w dziwny sposób i ta wiara przychodzi, jak miłość: nieoczekiwanie i nieuchronnie i zawsze wiara jest darem, wielką łaską, dzięki której człowiek dostrzega w świecie, trudnym nieraz i zaplątanym, obecność niewidzialnego  Boga.

 Łaska wiary daje pewność, że dla Boga wszystko jest możliwe i można dostać chleb z nieba i ze skały wywołać źródło wody najczystszej. Cóż… Panie przymnóż nam Wiary!

piątek, 27 maja 2011

O budowniu...

Pewna amerykanka napisała: »Afryka to mistyka, dzikość, to płonące piekło, raj dla fotografa, utopia dla spragnionego ucieczki… Ziemia, którą każdy kocha i która znosi wszelkie o niej komentarze. To ostatni ślad świata, który odszedł, czy też kolebka świata nowego, wspaniałego… Jest tym wszystkim na raz… jednego tu nie ma: nudy!!! «
 Nie pozwolą nudzić się tobie ludzie, którzy wokół... zawsze mają coś do powiedzenia, opowiedzenia i gdyby ktoś chciał tylko słuchać, miałby co robić i zapewne byłby najlepszym na świecie misjonarzem. Afrykańczycy mają czas, a my niestety bardzo często tylko zegarki! A z drugiej strony patrząc… nie można przegadać całego dnia, nieprawdaż? Każdy Europejczyk przyjeżdżając do jakiegokolwiek kraju afrykańskiego widzi  na każdym kroku coś do zrobienia… zaczyna od sprzątania, kopie studnie, zakłada ogródki, nie tylko warzywne, ale i sadzi kwiatki… a sąsiedzi dziwią się, po co kwiaty, jakieś zielsko… A potem, co jest naszą radością, sadzą także kwiatki i jak znajdziesz jakaś nową roślinkę, proszą o szczepkę. Niejedna nasza parafia prowadzona przez tutejszych księży tonie w kolorowych kwiatach i ścieżkach!
Każdy kto przyjeżdża na misje odkrywa u siebie przeróżne talenty, o których nie pomyślałby, że je ma… takim talentem jest budowanie. Prędzej czy później każdy misjonarz coś wybuduje… z konieczności i potrzeby. Można zatrudnić firmę budowlaną, ale wtedy koszty budowy znacznie wzrosną… nie wiadomo na jaką spółkę trafisz… więc zostaje pomoc innych misjonarzy i …uczysz się na własnych błędach, a do tego zarządzasz ekipą budowlaną… z którą zaczynasz «wojowanie» i  budowanie. I w tym miejscu wypada powiedzieć: dobrze, że mamy zegarki, bo niejedna budowa nie zostałaby zakończona, gdyby to zależało wyłącznie od tych, którzy mają czas /śmiech/. Do końca budowy dotrwasz, bo co niektórzy mawiaja: jeśli coś się zaczęło, to trzeba dobrze skończyć! Po skończonej budowie spoglądasz w lustro i widzisz: więcej siwych włosów i jakiś dziwny grymas na twarzy, i mówisz sobie: nigdy więcej!!! Mija trochę czasu, nerwy doprowadzone do normy, depresja dawno minęła, łaskawym okiem patrzysz na ekipę robotników… przecież tak źle nie było, postawiliśmy wspólnymi siłami następny «domek» czy przeprowadziliśmy zmianę dachu, budowę ogrodzenia… i o tym «nigdy więcej» gdy inni nam przypominają, nie pamiętasz i dziwisz się, że ludzie są tak pamiętliwi! Patrzysz na świat wokół i znów  widzisz, że trzeba byłoby postawić trzeci budynek, bo w tych dwóch się nie mieścimy. Nie mamy magazynu, przydałby się pokój nauczycielski, bo w tym jednym maleńkim mamy wszystko: biuro dyrektorki, pokój nauczycielski, magazyn na żywność… nie będę więcej wymieniać, bo ktoś pomyśli sobie: niemożliwe jest, żeby oni w tym ścisku coś znaleźli! Dodam jeszcze, że mamy stół i sześc krzeseł… jak widać na załączonej fotografii.

Więc o tym nowym budowaniu rozmyślałam trochę… i doszłam do wniosku: za żadne skarby świata nie będę budowała sama, po co są mężczyźni, to ich domena… ja mogę być od spraw… dekoracyjnych, od czasu do czasu popatrzeć niewieścim okiem czy mury są proste, trochę pozrzędzić, aby pracowali szybciej… Ale kogo poprosić, z kim dałoby się współpracować, kto chciałby ze mną współpracować, bo Judyta z natury swojej jest wojownicza /śmiech/ i los padł na ks. Oliwiego  /Kameruńczyk/. Nie spodziewałam się, że pójdzie tak łatwo… zgodził się i to na wiele więcej niż prosiłam! Chyba zadziałał mój urok osobisty /śmiech/. Zaczynamy końcem maja, czyli za kilka dni. Jako tako do budowy jestem przygotowana… Oliwie docenił to, bo mam:



 plac pod budowę, zrobione 3500  kameruńskich cegieł /zrobione są z naszej czerwonej ziemi specjalną prasą, nie jeden dom powstał z tej "cegły"/, piasek, który został przywieziony z rzeki, kamienie na fundamenty uzbierane przez rodziców i mam trochę grosza, bez którego nie ma co zaczynać czegokolwiek i co najważniejsze… dużo zapału! Życzę sobie tylko jednego - CIERPLIWOŚCI i koniecznie ODWAGI!!! Nie będę się martwić… mam Oliwiego. Zaradzi wszystkiemu… o czym nie omieszkam Was informować.

poniedziałek, 23 maja 2011

Barista...

Dzisiaj będzie o... kawie. Zapytano mnie wczoraj kto to jest Barista. Oczywiście nie wiedziałam… i wtedy usłyszałam: kawoszka... i tego nie wiesz…cóż teraz już wiem! Barista, to osoba przygotowująca kawę i napoje kawowe w barach kawowych. W Kamerunie nie spotkałam miejsca, w którym wyłącznie pije się kawę i je słodkości. Kawę dostaniesz prawie w każdym miejscu, gdzie jest coś do zjedzenia… nie można powiedzieć o niej, żeby była pyszna, bo podaje się nagminnie pospolitą Nesce Caffe, która krotko mówiąc - nie jest KAWĄ, to "coś", co zostało po przeróbce prawdziwej kawy. Pierwszą kawiarnię na świecie otworzono w jednej z dzielnic Stambułu i nazwano ją "domem kawy", a w Europie w Wenecji. Café Florian w Wenecji  do dzisiaj  /od 1720 roku/serwuje czarną, białą, słodką lub gorzką, mocną i niezwykle aromatyczną… jak kto sobie życzy! Najlepsza kawa świata? To zależy od gustu. Wiem, jaka kawa jest najdroższa… czy jest tak samo smaczna, jak droga, trzeba po prostu spróbować! 

kawowiec


 Kawowce tej kawy rosną  sobie na indonezyjskiej plantacji. Gdy dojrzeje nikt z ludzi jej nie zbiera. Na plantację w nocy przychodzi sobie cyneta, dzikie zwierzę przypominające kota, i spośród owoców, które spadły na ziemię wybiera najsmaczniejsze. Cyneta zjada jagody kawy, ale nie trawi samego ziarna kawy. Soki trawienne zwierząt rozpuszczają część skorupki, pozbawiając ziarna goryczy. Pracownicy plantacji zbierają odchody cynet i wybierają z nich ziarna, z których powstaje Kopi Luwak, za którą płaci się duże pieniądze. 0.45 kg kosztuje 600 dolarów, a za filiżaneczkę małej czarnej Kopi  trzeba zapłacić… 30 dolarów! Może kiedyś ktoś mnie zaprosi  na Kopi Luwak, ale czy będzie mi smakować… wiedząc, jak się ją zbiera?  Zastanawiam się czy można opisać aromat kawy tak, by ktoś go poczuł? Kawa ma jedno imię, ale wiele twarzy. Zazwyczaj podawana jest na gorąco, jest najbardziej popularną używką na ziemi i głównym źródłem kofeiny. Znają ja wszyscy; jest nieodłącznym elementem naszego życia, pijemy ją codziennie… misjonarze zaliczają się w większości do tej grupy ludzi, którzy po otwarciu oczu i zrobieniu znaku krzyża zaczynają dzień od małej czarnej. Krotko pisząc jej picie to rytuał.

plantacja kawy


Mało tego, większość z tych osób pije kilka filiżanek dziennie. Nie będę rozważać minusów picia kawy… Jeśli chodzi o mnie: piję kawę, bo ją po prostu LUBIĘ i według mnie, kawy nie da się porównać do żadnego innego napoju. Jest wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju!!!  Inni piją, aby obudzić się, dodać sobie energii, bo kawa działa pobudzająco, orzeźwiająco, zwiększa sprawność myślenia, które z samego rana jest przecież bardzo pożądane. Co by się nie powiedziało i napisało… pijemy nagminnie to czarne złoto. Po ropie naftowej kawa, jako surowiec króluje na światowych giełdach i jest źródłem sporych dochodów. Dzisiaj w  Kamerunie plantacje kawy nie są tak liczne, jak 30 lat temu z bardzo prostego względu: uprawa stała się nieopłacalna. Nie możemy się porównywać z największym potentatem uprawy i produkcji kawy jakim jest Brazylia… ale możemy podziwiać nasze kwitnące plantacje kawy kameruńskiej Coffea Charrieriana, która charakteryzuje się czekoladowo-jarzębinowym smakiem /w 2008 roku odkryto na stokach naszego wulkanu Cameroun nowy gatunek kawy Coffe Anthonyi/ a kwitnąca kawa może przyprawić o zawrót głowy. Jaki to wspaniały zapach… podobny do naszego jaśminu.


 Drzewko kawowe jest jedną z niewielu roślin, które może jednocześnie kwitnąć i owocować. W środowisko naturalnym kawowiec osiąga do 15 metrów wysokości, ale na plantacjach dla ułatwienia zbiorów przycina się je do 2 metrów tak, że otrzymuje postać rozłożystego krzewu. Kwitnie kilka razy do roku, po każdej porze deszczowej. Trzeba się śpieszyć, aby nie przegapić  kwitnąco-pachnącej plantacji… białe kwiaty szybko przekwitają. Uprawa kawy nie jest łatwa… ale spotkałam kilku Kameruńczyków, dla których uprawa kawy, to całe ich życie!
 Kawowiec kwitnie w 3 roku od zasadzenia, a owoce daje po 4-6 latach. Na jednym drzewku przez cały rok można oglądać dojrzałe i niedojrzałe owoce.


początki kawy... jest zielona


 Smak kawowego napoju zależy od wysokości, na której plantacja jest zasadzona, od temperatury, gleby, ilości deszczu, słońca… drzewka nie mogą rosnąć w pełnym słońcu, dlatego sadzi się wokół nich wysokie drzewa dające cień. I co spędza sen z powiek człowieka, który uprawia kawę? Szkodniki!!!  Jest ich aż 850, z których najbardziej niszczycielski jest pewien rodzaj grzyba – rdza kawowa! Uprawa kawy jest kosztowną sprawą, a pomimo to uprawiana jest w 70 krajach, z czego 50 ją eksportuje. Nasza kawa w Kamerunie opuszcza  kraj w walizkach misjonarzy… ale trzeba powiedzieć, że nie podbiła serca naszych najbliższych... mówią, że raczyli się lepszymi. Ale co by nie powiedzieć, mamy swoją kawę, nieprawdaż? Gdy owoce kawowca zmienią swój kolor z zielonego na czerwony, to jagody i zawarte w nich ziarna, są gotowe do zbioru. Od zarania dziejów odbywa się to jedną z trzech metod, z których  metoda nazwana Picking jest najdroższa, bo ręce człowieka odgrywają w niej najważniejszą rolę.


dojrzałe jagody kawy

 Robotnicy przechodzą miedzy alejami plantacji  zrywając owoce do wiklinowych koszy. Czynność tę powtarzają co kilka tygodni, zbierając owoce najbardziej dojrzałe. W wioskach przy domach można zobaczyć  zebraną kawę, którą rozsypuje się na matach lub bezpośrednio na ziemi  w kwadratach lub prostokątach zbitych z desek i suszy się na pełnym słońcu. Po upływie 3 tygodni ziarna przekłada się do mechanicznej łuszczarki, która usuwa z nich zeschnięte otoczki . Ten sposób obróbki nazywają "na sucho" a drugą metodę "na mokro". Palenie kawy odbywa się w wysokich temperaturach… i jest 5 stopni palenia naszej kawy: bardzo jasny, jasny, średni, czarny i bardzo ciemny. Może kiedyś będę miała okazję zapoznać się z procesami technologicznymi po zbiorach na wielkich plantacjach: mycie, suszenie, wyłuskiwanie ziaren, kolejne suszenie, sortowanie ziaren… ile się trzeba napracować, aby wypić ten "nektar" /śmiech/ a ci, którzy najwięcej się napracują, najmniej zarabiają, czyli wszędzie prawie tak samo!


domowe suszenie kawy


 Jeszcze muszę wspomnieć o… kolorze ziaren kawy, bo te są bardzo różne w zależności od kraju w jakim kawowce rosną. Różnią się pomiędzy sobą kształtem i barwą. Na Jamajce jagody kawy mają kolor zółty, w Kenii – jasno zielony, a brazylijskie ziarna kawy są zielono - żółte, a nasze kameruńskie bordowe! Przyjeżdżając do Kamerunu zastałam tradycję picia kawy każdego dnia o 10.00 na każdej misji i parafii. Podoba mi się ten zwyczaj. Kawa dla kawoszy, a ciasteczka dla łasuchów... każdy coś dla siebie znajdzie w piętnastominutowym "czasie na kawę"! 
 Ostatnio podczas "czasu na kawę" uraczyłam wszystkich legendami  o odkryciu kawy… Ktoś powiedział, że kozy /a wiecie kozy chodzą wszędzie/ były pierwszymi, które schrupały jagody kawowca. Objadły się ziaren i zaczęły zachowywać się jakoś podejrzanie w samo południe; a one o sjeście myśleć nie chciały! Zaaferowany opiekun podpatrzył i także pojadł, i również poczuł się bardzo rześko! Inni mówią, że picie kawy zawdzięczamy mnichom etiopskim /ojczyzną kawy jest Etiopia i po dzień dzisiejszy kawowce rosną tam dziko/, którzy na nocne modlitwy parzyli wywar z jagód kawy! Zostało coś z tego i mnie mniszce! Jak będzie Wam po drodze,/a kto chce, to zawsze mu po drodze/ to wstąpcie proszę... na kawę do Doume o 10. 00!!!

wtorek, 17 maja 2011

Krakowianka i Krakowiak... z Kamerunu

Miniony tydzień spędziłam w podróży. Wróciłam późnym wieczorem w sobotę, opublikowałam posta o naszych psiakach, bo tam gdzie byłam elektryczności nie bywa, a jak jest, to tylko z "plaków słonecznych". Połączenie internetowe owszem jest /kameruńskie/, ale tak słabe, że trzeba mieć szczęście, aby cokolwiek otworzyć czy wysłać… Kolejny wyjazd na podsumowanie roku szkolnego w naszych 9 diecezjalnych szkołach /w sumie mamy 24 szkoły/, które znajdują się w naszych rozległych  lasach. Do misji, w których znajdują się szkoły prowadzą drogi i trakty… w porze deszczowej trzeba mieć po prostu dużo szczęścia, aby cało, bez szwanku na ciele i duszy, dotrzeć do wyznaczonego celu i nie uszkodzić samochodu. Muszę powiedzieć, że mieliśmy szczęście; Aniołowie Stróżowie czuwali nad nami... a nie było łatwo. A pora deszczowa jest… kapryśna! Więc musisz nauczyć się  obserwować niebo, wyczuwać « nastroje » przyrody afrykańskiej i mieć zawsze w głowie i sercu, że jest to potęga, która potrafi zmienić wszystkie twoje plany. Do czego można porównać tę potęgę? Do starego afrykańskiego lwa raz kapryśnego, raz iście królewskiego w zachowaniu /śmiech/. I tak każdego ranka i wieczora podczas mojego podróżowania, słałam jasne, wyraźne i klarowne modlitwy w stronę nieba..., aby szczęśliwie dojechać do celu. Ostatnia szkoła, do której prowadziły nas zalane deszczem drogi, obchodziła w sobotę uroczystości  50-lecia swojego istnienia, więc nie mogło zabraknąć ekipy odpowiedzialnej za naszą diecezjalną edukację.
 I tak połączyliśmy pracę ze świętowaniem, żeby dwa razy nie jechać przez te koszmarne (w porze deszczowej drogi), krajobrazy, zieleń przepiękną! Goście z tych najdalszych stron zjechali się już w piątek. Misjonarze zostali "zagonieni" do pracy. Mnie w udziale przypadło krojenie kapusty na polski bigos, który był gotowany, jak na załączonym zdjęciu… pychota!

 Pieczenie ciast to także domena polskich misjonarek, a cała reszta, czyli mięso każdego rodzaju, sałatki, ryby... przygotowywały kobiety pracujące w szkole, sąsiadki, parafianki…, czyli po afrykańsku. Nie zabrakło zwierzaków z dżungli upolowanych przez myśliwych. Pierwszy raz widziałam dziką świnię, czyli po polsku dzika… niczego sobie dziczek!
Prace kuchenne zaczęły się w piątek od wczesnego rana w trzech miejscach, gdzie przygotowane były polowe kuchnie, czyli: kamienie, koniecznie trzy i drzewo dobrze wysuszone przytargane z lasu... las tuż obok i to nie byle jaki!


Ryby pieczone nad ogniskiem w specjalnej siatce, polewane specjalnymi przyprawami, to także specjalność Kameruńczyków. Tutaj przygotowuje się ryby na kilkanaście sposobów i każdą, którą kosztowałam była bardzo smaczna.

Uroczystości 50-lecia istnienia szkoły rozpoczęliśmy od Eucharystii. Jak na Afrykę przystało - śpiewy i tańce, bo jak inaczej się modlić...

Co niektórzy wysłuchali kazania po francusku, a tłumaczenie na język badjoue podarowali sobie... przecież chodzą już do przedszkola i dobrze rozumieją język francuski... dwa razy tego samego słuchać nie będą!
 I dobrze zrobili, że się przespali, bo jeszcze apel, występy... a słońce już prażyło!
Szkołę w Essiengbocie założyli Ojcowie Spirytyni w 1947 roku.
W 1961 roku szkoła została zatwierdzona przez państwo. Dzisiaj w szkole podstawowej i przedszkolu uczy się 320 dzieci. Po Mszy świętej odbył się apel, wciągniecie flagi kameruńskiej na maszt i odśpiewanie hymnu, zresztą jak każdego dnia w szkole, i zaczęły się przemówienia, prezenty i część artystyczna...




                      
A to nasz Sekretarz odpowiedzialny za szkoły. Jest jednym z dwóch świeckich, którzy otrzymali tę ważną funkcję we wszystkich istniejących kameruńskich diecezjach. Nasza ekipa liczy 5 osób, trzy osoby świeckie, które pracowały w szkolnictwie i dwie siostry.
Część artystyczna... o było na co popatrzeć! Tańce, śpiewy, skecze, pokaz mody, poematy... dzieci wszystko potrafią!

Największe brawa otrzymała Krakowianka i Krakowiak... ubrani jak ci z Polski, tyle że trochę innego koloru skóry... a Krakowianka miała nawet dwa długie warkocze i zatańczono przy akompaniamencie muzyki krakowiaka!


Zapowiedź występu i do tańca prosimy! Chłopcy, jak polski zwyczaj nakazuje, cmok dziewczynki w rękę ... i poszli w tany!









Przygotowanie takiego święta wymaga czasu, pomysłu... nad wszystkim czuwała s. Regina, która kieruje tą szkolą. Dostała piękny bukiet kwiatów i wiele, wiele ciepłych i serdecznych słów podziękowań i jak kameruński zwyczaj nakazuje zaproszeni goście nie przybyli z pustą kieszenią, a właściwie nie przybyli z pustą kopertą... Wspólny posiłek był uwieńczeniem święta, bo bez dobrego jedzenia święto byłoby nieważne. Główna odpowiedzialna upiekła tort... z pięcioma warstwami kremu i kto chciał zjeść kawałek, trzeba było sięgnąć do portfela /to także tutejszy zwyczaj/...kasa szkolna powiększyła się trochę, a my mieliśmy ucztę tortową. Nie dla wszystkich starczyło... Cóż, na koniec przytoczę słowa, które powiedział proboszcz tej parafii, a on z kolei zacytował naszego ks. Biskupa - Błogosławiony Jan Paweł II powiedział w Wadowicach... "tutaj się wszystko zaczęło..." i w Essiengbocie wszystko się zaczęło... ale tak naprawdę nic się nie zaczęło, nic się nie skończyło... kontynuujemy...!!!"







sobota, 14 maja 2011

Historia pewnej psiej milosci...

Ostatnio jeden z naszych europejskich gości powiedział : « O! Na biednych misjach macie takie piękne i drogie psy!» /nie jestem pewna czy one są piękne, bo utrzymać psa w tropiku, to nie lada wyczyn/

  Mamy, bo jak mieć, to nie byle Co /śmiech/! Nie sądzę, że są drogie, bo to nie rasowe psy, a że wyglądają jak rasowe… A poważnie pisząc: pies jest wierny i nie zdradzi, nie sprzeda za kilka franków, nie ukradnie, chyba, że kawał kiełbasy, mniej kosztuje… od stróża. Mieliśmy takiego stróża, który przychodził pilnować dobytku w naszym ośrodku zdrowia z łukiem i zatrutymi strzałami, ale jak zasnął, to ukradli mu nie tylko zatrute strzały, ale i jego kapotę! Byli i tacy, którzy za dnia robili dziury w płocie, przygotowywali różne rzeczy, aby w nocy móc je wynieść. A my zachodziłyśmy w głowę, gdzie podziały się takie czy inne rzeczy i jakoś dziwnie nasze psy robią dziury w płocie… były robione nie od środka tylko od zewnętrznej strony. Przez myśl nam nie przyszło, że nasz zawsze uśmiechnięty, gotowy do pomocy chłopak robi nas na szaro, a do tego prawie każdego dnia nasze psiska dostawały burę! Innym razem złodzieje ukradli siatkę... po prostu zwinęli ją, a stróż nie widział i nie słyszał nic! Często nocny stróż współpracuje ze złodziejami, bo wie, co się gdzie znajduje, jakie zwyczaje mają siostry.

 Za mojego pobytu w naszej diecezji miało miejsce kilka kradzieży poważnych i wiele, wiele mniej poważnych. Dwa razy miał miejsce napad z bronią w ręku, ale nic się nikomu nie stało. Napadnięte siostry narobiły krzyku, inne w tym czasie pozamykały to, co trzeba, powyrzucały klucze… Zawsze trzeba coś dać złodziejom i najlepiej nie dyskutować… Choć powiedzcie sami, jak kobieta może nie dyskutować nawet ze złodziejem? Siostra Lucjana /Michalitka/ tak dyskutowała, a właściwie przemawiała do zdrowego rozsądku, dawała przykłady miłości bliźniego, mówiła o poświęceniu… że zmiękło serce szefa zamaskowanej bandy z bronią… zostawił  telefon i nawet parę groszy! Nie zawsze jest tak pięknie, nie zawsze ma się takie szczęście albo po prostu trzeba być s. Lucjaną! Misjonarze mówią: jak przyjadą złodzieje - oddaj wszystko, co masz, bo przecież pieniądze, rzeczy materialne są niczym w porównaniu z życiem, zdrowiem… W ostatnich latach zginęło bardzo wielu misjonarzy. Oddali swoje życie za wiarę, ale także zabito ich na tle rabunkowym i wcale nie zanosi się na to, że będzie lepiej!  Więc złodzieje złodziejami, a życie jest życiem i dalej płynie, i nie o złodziejach miałam pisać tylko o psiej miłości.

Na biskupstwie gdzie mieszkamy nigdy nie było stróża tylko PSY. A zaczęło się od Szreka, psa, którego ks. Biskup dostał w prezencie. Szrek nie może być bez Fiony… i przybyła razu pewnego piękna Fiona, która zawładnęła psim sercem Szreka i odwrotnie, a biskupstwo w Doume zyskało dwoje nocnych stróżów. O naszych psach na wiosce mówią “lions” czyli lwy... do lwow im daleko, nawet bardzo, ale jak zaszczekają, to można się bać. Upodobania także maja dziwne. Nie możemy dojść jakim systemem się posługują. Nie dzielą ludzi na Czarnych i Białych… mają swoich ulubionych z obu kolorów i takich, do których miłością nie pałają!  Ogólnie mówiąc wszyscy zostają wpuszczeni, ale nie wszyscy  wychodzą.  Nasza psia para bardzo wspiera się w chorobie; jak Szrek jest chory - Fiona potrafi mu przynieść w pysku papaja, którego znalazła pod drzewem, oddać swoje jedzenie… Szrek nie jest tak oddany Fionie… chyba myśli, że mu się po prostu należy! Nasze psy potrafią upolować węża, szczura, ptaki ,a o kotach nie wspomnę!

Nie raz ostrzegły przed leżącym na schodach wężem.
 Wielu w naszej diecezji czekało na potomstwo od naszej psiej pary… Wydawało się nam nie jeden raz, że będą szczeniaki, a tutaj nic. Razu pewnego, a było to 6 marca w niedziele idę raniutko zamknąć nasz zwierzyniec… Szrek dziwnie się zachowuje… uszy spuszczone, pysk prawie przy ziemi, nie skacze… pytam: "gdzie masz Fionę", wiadomo nic mi nie odpowiedział, ale popatrzył na mnie znacznie /naprawdę!/ Prawie calą noc szczekał pod moim oknem, już miałam wstać i odbyć z nim rozmowę wychowawczą …,ale pomyślałam sobie, że chyba nie zrozumie… Szreka zamknęłam i poszłam  szukać Fiony… i znalazłam ją pod cyprysem razem z 6 szczeniakami… narobiłam krzyku radości, pobudziłam wszystkich!  Zgłosiłam się na matkowanie szczeniakom i przyjęto moją kandydaturę bez sprzeciwu. No i rozdzwoniły się telefony… Miałam trudny wybór, komu dać małe szczeniaki …,żeby było sprawiedliwie dostali ci, którzy zgłosili się jako pierwsi.


 Co mówią i myślą o psach Afrykańczycy? Co mówią, to trochę wiem, co myślą tak naprawdę… nie wiem!
 Kucharz ks. Biskupa mówi, że  dla Kameruńczyka pies jest po pierwsze przyjacielem, po drugie można go zjeść, i po trzecie jest obroną przed czarami. Myślę sobie, jaki przyjaciel… często zagłodzony, chory… owszem co niektórzy chodzą na polowanie z psami i zapewne są one pomocne w dżungli. Psa można zjeść /nie tylko w Afryce/. Emanuelle mówi, że to bardzo dobre mięso. Przyrządza się je tak, jak każde inne zwierzę… z małym wyjątkiem: psa, którego chce się zjeść i który ma obronić przed czarami musi być uduszony, dodaje się soli, przyprawy i bardzo dużo, dużo pimontu, czyli małe papryczki i liście tabaki. Danie z psa przygotowują tylko mężczyźni. Jeśli ktoś chce, aby ludzie dobrze pracowali na jego polu trzeba ogłosić, że po pracy będzie do zjedzenia pies. Przyjdzie bardzo dużo ludzi: starzy, młodzi, dzieci i będą bardzo dobrze pracować… czyli po mojemu psie mięso w Kamerunie ma właściwości ochronne przed czarami. Pytałam siostrę Rwandyjkę i Burundyjkę, jak to jest z tymi psami tutaj, bo Emanuel powiedział… "Racja Judyto, ale nie w tej kolejności …po pierwsze ochrona przed czarami, po drugie jedzenie i na trzecim miejscu: pies pilnuje domu.

 Emanuel nie raz miał propozycje przeszmuglowania naszych “lwów” przez płot w celach konsumpcyjnych
 i “czarowniczych”.

Póki co nasze psy jeszcze żyją i maja się dobrze… a ja dzisiaj żegnam się ze szczeniakami… idą na służbę misyjną.