piątek, 1 lipca 2011

Jezioro na wulkanie

Są takie miejsca w Kamerunie, gdzie przez pewien czas ptaki nie śpiewają, drzewa nie rosną. Mówią, że to przeklęte miejsca. Unosi się powietrze, które zabija. Natura jest wielką potęgą i ciągle na nowo się odradza, jeśli to ona sama robi jakieś zmiany… inaczej ma się sprawa z ingerencją w naturę człowieka, choć w licznych przypadkach natura radzi sobie nawet z ludźmi, którzy są przecież częścią tej natury. Kamerun bogaty jest w wygasłe wulkany. Na wulkanicznym obszarze Foumbot znajdują się 34 kratery, z których wiele wypełnionych jest wodą.

 Niby nic, po prostu piękne jeziora koloru nieba lub szmaragdu trzeba trochę się wspiąć w górę, aby je zobaczyć, a potem popatrzeć w dół, bo jezioro jest w wygasłym kraterze wulkanu, dookoła afrykańska bujna zieleń…i tylko podziwiać cudo natury. Nyos i Monoum to nazwa jezior, które powstały w kraterach powulkanicznych około 500 lat temu. Miejscowi mówią o nich, że jeziora mają swoje "demony", które śpią i mieszkańcy okolicznych wiosek nie znają czasu kiedy "demon" obudzi się i zapragnie ofiar z ludzi i zwierząt. Wulkaniczne jezioro Nyos jest położone na wysokości 900 m na zboczu wygasłego wulkanu. "Demon" jeziora Nyos obudził się 21 sierpnia 1986 roku między godziną 21 a 22. Mieszkańcy wioski po pracowitym dniu przygotowywali się do spoczynku, niektórzy spali, bo 19 to już ciemna noc w Kamerunie, szczególnie w dżungli. I cóż się stało? "usłyszałem eksplozję, poczułem gorący podmuch i fetor zgniłych jaj…" powiedział jeden z tych, który przeżył. Z 700 mieszkańców wioski Nyos ocalało 6 osób. Ocaleli ci, których domy były zbudowane na wzniesieniach. Nietknięte zabudowania, sprzęty, stojące na stołach talerze z jedzeniem.

 W chatach, na drogach, w dżungli setki leżących ciał ludzi, zwierząt domowych i dzikich… nie znaleziono żadnych obrażeń na ciałach zabitych ludzi i zwierząt! O dziwnej katastrofie dowiedziano się dopiero 23 sierpnia popołudniu. Wioska Nyos oddalona jest tylko 16 kilometrów od  miasteczka Wou… Cóż pora deszczowa, trakty, które o tej porze roku zmieniają się w rwące potoki, strach ludzi, pytania, na które ocaleni nie mieli odpowiedzi, oprócz dwóch słów: zły duch!  Nayos jest najbardziej śmiercionośnym kraterowym jeziorem na świecie wg. księgi Guinessa. Głębokość jeziora wynosi 208 metrów, otaczają je stare wylewy lawy i materiały piroklastyczne, które utworzone zostały w następstwie erupcji wulkanu. Dość długo nagła śmierć prawie 700 osób bez wyraźnych śladów ran, stanowiła zagadkę. Po dwóch latach od katastrofy rozwiązano zagadkę… Dla geologów jasne było, że przyczyną nieszczęścia był gaz!  80 km pod jeziorem znajduje się "demon" tego jeziora: zbiornik magmy, z którego wydostają się dwutlenek węgla i inne gazy, po czym docierają do dna jeziora. Nieznaczne wstrząsy sejsmiczne, osunięcie się ziemi, skał, powoduje "obudzenie demona", czyli dwutlenku węgla i innych gazów, które wydostają się z wody na powierzchnię.Wydobycie się gazu można porównać z eksplozją bomby wielkiej mocy. Pamiętnego dnia z dna zbiornika zostało uwolnionych 1,6 miliona ton dwutlenku węgla. Gaz cięższy od powietrza, bezwonny, w postaci śmiercionośnej chmury spłynął pobliskimi dolinami zabijając, a właściwie dusząc wszystko, co spotkało po drodze, co oddychało tlenem, którego… nie było w promieniu 30 km. W promieniu 30 km umarło 1746 osób i około 3500 zwierząt. Chmura gazu pędziła z szybkością 20-50 km/godz. Nic dziwnego, że po dzień dzisiejszy tubylcy mówią o " demonie", który zamieszkuje jezioro, bo w Afryce prawie wszystko związane jest z duchami i magią… Erupcji gazowej w Nayos towarzyszyła fala tsunami o wysokości 24 m, która uderzyła w brzeg z jednej strony niszcząc drzewa i wszelką roślinność. Po gwałtownym wydostaniu się gazu z jeziora oczom ukazał się osobliwy widok: woda w jeziorze, która zazwyczaj jest niebieska, przybrała kolor głębokiej czerwieni. Poziom jeziora obniżył się o jeden metr. Inne śmiercionośne jezioro to Monoum. Leży w głębokim /96 metrów/ kraterze i zawiera bardzo duże ilości rozpuszczonego dwutlenku węgla. W tym miejscu 15 sierpnia 1984 roku na powierzchnię jeziora wydostała się bezwonna chmura gazu, która zabiła 37 osób. Naukowcy 2002 roku podjęli się trudnego zadania: odgazowania jeziora. W tym celu stworzyli sztuczny gejzer, wytworzony dzięki specjalnie skonstruowanej stacji pomp oraz połączonym z nią wielkimi rurami zanurzonymi w głąb jeziora Nayos.

 Niestety, nie na wiele zdało się wpuszczenie do jeziora rur, które miały odprowadzać część dwutlenku węgla do atmosfery! Badacze biją na alarm… znów gromadzą się olbrzymie ilości śmiercionośnego gazu… w każdej chwili może dojść do kolejnej tragedii! Obowiązuje całkowity zakaz kąpieli ze względu na możliwość uwolnienia się z dna trujących gazów… ale miejscowi nie przejmują się zakazem. Kobiety patroszą świeżo złowione ryby, inni się kąpią, wypływają pirogą w głąb jeziora… I zapraszają na przejażdżkę! Jak nazwać takie zachowanie? Odwagą czy  głupotą… sama nie wiem! W różnych częściach świata ludzie postępują podobnie, mieszkają u podnóża czynnych wulkanów… bo tam po prostu jest ich dom! Nie wszystkie jeziora w wygasłych wulkanach są tak niebezpieczne, jak  Nayos czy  Monoum. Zdjęcia, które zamieściłam pochodzą z jeziora wulkanicznego Tison, które znajduje się na północy Kamerunu. Było na co popatrzeć… kto wie może i tam gromadzi swój gniew "demon" tego jeziora…?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz