czwartek, 8 września 2011

Kamerun okiem Julki...

Parafrazując mądrego człowieka: zaraz po przyjechaniu do nowego miejsca można napisać o nim książkę. Tydzień później wszystko wydaje się mniej oczywiste niż na początku i można napisać tylko jeden rozdział. Po miesiącu przyjezdny potrafi napisać jedynie akapit, a po roku nic nie jest na tyle jasne i bezwzględne by o tym pisać. Przyleciałam do Kamerunu 26 sierpnia, w deszczowy piątek, i od tego momentu obserwuję to miejsce i ludzi, którzy w nim żyją, ich styl bycia, tradycje, język z szeroko otwartymi oczami. Jest to fascynujące miejsce i staram się nie oceniać, ale zrozumieć ten tak bardzo odmienny od naszego świat.
Mam na imię Julia i z chwilowego nadmiaru czasu, raczej niż z powołania, postanowiłam spędzić parę miesięcy w Afryce. Jako że łatwo uczę się języków, a podoba mi się francuski, wybór padł na frankofoński Kamerun. Przygotowanie się do misji humanitarnych z organizacjami pozarządowymi to często miesiące przeznaczone jedynie na teorię, a ja chciałam działać od zaraz, więc zdecydowałam się na misję katolicką. Formalności nie były problemem, dzięki siostrze Judycie, która podjęła się "opieki" nade mną. Jestem raczej otwartą osobą, tak jak ona, więc szybko się dogadałyśmy. Bilet, wiza, spakowane walizki i lecę do Yaounde przez Brukselę. Siostra Orencja, która wracała z urlopu leciała razem ze mną. To na nią padł pierwszy zestaw pytań o to, jak to jest na misji.  Dzielnie odpowiadała na każde najdrobniejsze pytanie.

O to, że przetrwam pięć miesięcy byłam spokojna od pierwszego maila siostry Judyty, aż do momentu odbioru bagaży, których nie odebrałam, bo zostały w Brukseli :)) Po spisaniu protokołu ich zaginięcia, siostra Judyta zabrała mnie na nocleg do CASBY. Okazało się, że jest to dom-hotel ojców Spirytynów, gdzie siostry nocują, gdy przyjeżdżają do stolicy. Następnego dnia pojechałyśmy na drugi koniec Kamerunu (tak, tu są asfaltowe drogi... od 2 lat!), do Doume, gdzie mieszkają i pracują siostry Pallotynki.  Walizki dotarły po niecałym tygodniu /trzeba było specjalnie po nie pojechać 300 km w jedna stronę!/, jednak z nieskrywaną satysfakcją zaznaczam, że przetrwałam, chociaż już sam widok moich rzeczy wywołał ogromną falę endorfin.

                Odmienna karnacja sprawia, że miejscowi mi się przyglądają. Nie rozumiałam jednak dlaczego starają się mnie "przewiercić" wzrokiem... Szybko uświadomiła mi to babcia poznanej w Doume Melissy. Gdy dziewczyna pokazywała mi swoje miejsce zamieszkania, przedstawiła mnie m. in.  swojej babci, która od razu zaproponowała, że... pożyczy mi pieniędzy na kupienie... spodni. Zdezorientowana (przecież miałam na sobie spodnie!) opowiedziałam o tym siostrze Judycie. Okazało się, że moje leginsy nie przypominają Kameruńczykom spodni. Pierwsze faux pas za mną! Zdruzgotana przypomniałam sobie zawartość mojej walizki. Leginsy, szorty, krótkie sukienki i spódniczki. Nic, w czym mogłabym się choćby starać o ich akceptację, a już na pewno nie w czym mogłabym uczyć dzieci w szkole podstawowej.

 Poratowała mnie "garderoba" siostry Judyty /ona chodzi w habicie.../ Swoją drogą ciekawe skąd siostra zakonna ma te wszystkie kiecki :)) Parę poprawek i mam powłóczyste spódnice do ziemi, które ochronią mnie przed dalszym "przewiercaniem".
                Jak wspomniałam, próbuję nie oceniać tego co widzę dookoła, bo zdaję sobie sprawę z tego, że obowiązują tutaj inne wartości, niż te, które skrupulatnie wpajano mi do tej pory. Staram się niczym trzy posągi: obserwować, ale nie widzieć, słuchać ale nie słyszeć i mówić, ale nie wypowiadać się. Nie zmienia to jednak mojego zatroskania ilekroć widzę umorusane trzy, czteroletnie dzieci opiekujące się młodszym rodzeństwem...

.... to spanie, to po lekcji angielskiego....
((A co do kiecek /piszę ja Judyta/ na misjach trzeba być przygotowanym na wszystko... nawet na to, żeby komuś pożyczyć powłóczystej spódnicy w kolorze czerwieni, a do tego sznur kameruńskich korali ... kolczyki się także znalazły... a skąd mam te cuda ... tajemnica! ))
Doume jest inne niż każde miejsce, które widziałam. Są dwie jego cechy, które uderzyły mnie, gdy tylko tu przyjechałam - jest intrygujące i bardzo pomarańczowe. Mam nadzieję, że z biegiem czasu wkomponuję się w jego krajobraz choć trochę....cdn...
(( Ona, już nasza Julka... robi na wszystkich wrażenie, jakby mieszkała u nas od zawsze... Na naszym rynku, gdy poszłyśmy kupić banany, awokado... pytano mnie czy to moja... córka! A nasz Toto /kierowca traktora URSUS i nie tylko/ przestał przynosić mi owoce lasu... dostaje je Julka...))
I co Wy na to?
               
               

4 komentarze:

  1. Przykro mi z powodu zaginięcia bagażu, domyślam się, że musiał to być spory stres i nerwy. A czy zaginął tylko bagaż, czy dokumenty typu paszport też? Czy w razie czego można się tam kontaktować z ambasadą Belgii albo Polski?
    Co kraj to obyczaj. Mój znajomy dwa lata temu był na misji na Ukrainie, przy granicy z Mołdawią i Rumunią - tam kobiety w spodniach też się nie uświadczy, chyba że te z młodszych pokoleń, ale nawet i one nie pójdą w spodniach na nabożeństwo. Kiedyś czytałam podobną notkę na blogu amerykańskiej nauczycielki w Somalilandzie (nieuznawana republika w Afryce Wschodniej) - pokazywała tam jak ubierać się jak miejscowi :) Choć akurat Somaliland jest w 99% muzułmański, a chyba w Kamerunie islam nie jest religią dominującą? Pytam z ciekawości, bo statystyki z encyklopedii czasem sobie, a życie sobie :)
    Świat się zmienia i przemysł wraz z techniką wkraczają nawet tam, do Kamerunu - o tym sobie pomyślałam, gdy przeczytałam o nowych drogach :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. podroze ksztalca inny swiat inne zycie powodzenia

    OdpowiedzUsuń
  3. Mądre myśli, fajny język, ciekawe refleksje - czekam na następne wpisy Julii i sióstr - życzę powodzenia w szukaniu własnej drogi.... i dokonywaniu wyborów

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj powakacyjnie La Vie :)
    Zrobiłem sobie dziś małą prasówkę i przeczytałem zaległe posty - szczególnie ciekawy był ten o śmiertelnym wybuchu wyziewów wulkanicznych /nawet w Googlach sobie tego poszukałem chcąc się dowiedzieć więcej szczegółów/.
    A teraz aktualny post... przyznaję, że to jest zawsze ciekawe, gdy przyjedzie do nas obca osoba i opisuje swoje wrażenia z tego miejsca, w którym żyjemy już kilka lat i zdołaliśmy się do tego miejsca już przyzwyczaić.
    Swoją drogą podziwiam odwagę Julii, nie każda młoda dziewczyna zdecydowała by się na pobyt w samym środku Afryki... bo to jest jednak zupełnie obcy kraj, całkiem inna kultura tudzież wszystkie inne "leśne niespodzianki" /przypomniałem sobie właśnie tamten post nt. czarnej mamby... a przecież jest więcej takich "miłych stworzonek"/ ;)
    Jednym słowem, odważna dziewczyna... i do tego naprawdę ładna ;)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń