Na dwa, trzy dni przed śmiercią skóra zaczyna inaczej odbijać światło, szczególnie w ciągu dnia. Z miękkiej, sprężystej staje się woskowa i sztywna. Zdecydowanie wyostrzają się rysy. Szczególnie nos, na jego środku pojawia się podłużne zagłębienie.
Przytomne osoby cały czas są ruchliwe, zachowują się jakby za kilkadziesiąt godzin nie mieli umrzeć - porządkują rzeczy, rozmawiają, jak gdyby nic się nie działo, jakby nie zauważali, że ich ciało powoli się zmienia.
Z pacjentami spotykam się przez kilka, czasami kilkanaście dni, odwiedzam ich kilka razy dziennie. Jednym z najtrudniejszych momentów jest chwila, gdy zauważam bruzdę na nosie. Wtedy wiem - to już czas. I często zastanawiam się, czy oni też to już wiedzą. Wydaje mi się, że nie. Mimo tego, że zdają sobie sprawę ze swojego stanu i intelektualnie pogodzili się ze swoim losem. Czym innym jest spodziewać się śmierci, nawet bliskiej aniżeli uświadomić sobie w poniedziałek rano, że umrę w środę, koło południa.
Na kilka godzin przed śmiercią aktywność ogranicza się już tylko do obrębu łóżka, poprawiania kołdry, sięgania po komórkę, układania poduszki, szukania wygodnej pozycji. Spojrzenie człowieka staje się nieobecne, czasami wzrok zawiesza się w niewiadomym, odległym punkcie. Oczy stają się szkliste. Umierający są w stanie normalnie rozmawiać, ale ich głos jest spowolniony, znika melodyczność - ton robi się jednostajny. Wtedy muszę być bardzo uważny i skupić się na tym, co mówią umierający.
W strumieniu słów przeplatają się zwykłe informacje (jaki to dzień tygodnia, kto był mnie odwiedzić, co jadłem) z ważnymi wyznaniami - pojawia się świadomość nadchodzącej śmierci, chorzy mówią o Bogu, o swoim lęku. Czasem opowiadają o odwiedzających ich bliskich zmarłych, którzy stają się dla nich realni na równi z żywymi. Jakby w momencie śmierci dwa światy: żywych i umarłych naturalnie się przenikały. W ciągu ostatnich kilku godzin życia człowiek staje się spokojny, poddaje się naturalnemu biegowi rzeczy.
Pierwsze zmieniają kolor paznokcie, a gdy dłonie i stopy sinieją, i stają się chłodne, oznacza to, że do końca zostało nie więcej niż dwie, trzy godziny. Wtedy umierający przeważnie traci świadomość, jeśli nie - to jest tylko w stanie odpowiadać przecząco lub twierdząco, czasem tylko ruchem głowy. Powieki opadają lub bywają półprzymknięte. Tylko pojedyncze osoby umierają z pełną świadomością - mówią ważne dla siebie rzeczy aż życie z nich uleci.
A gdy już nadejdą ostatnie chwile, oddech staje się coraz płytszy, człowiek przypomina rybę wyjętą z wody - łapie powietrze ustami. Mogą się zdarzyć nawet kilkunastosekundowe bezdechy. Mówi się, że wydaliśmy ostatnie tchnienie, ale to jest raczej wdech bez wydechu. Serce staje i przez cztery minuty obumiera mózg. Wtedy całe nasze ciało jeszcze przez kilkadziesiąt sekund jak gdyby ostatkiem sił próbowało złapać oddech. Potem nie dzieje się już nic. To koniec. Cisza i kompletny bezruch.
Trudno jest wtedy zrozumieć, że człowiek nic nie czuje, właściwie każdy obchodzi się z ciałem delikatnie, jakby żyło. A ono zaczyna bardzo szybko się zmieniać. Wprawdzie było woskowe, ale w ciągu pięciu minut po prostu zastyga. Staje się sino-szare i ewidentnie chłodne - temperatura organizmu dopasowuje się do temperatury otoczenia. Zgodnie z prawem ciążenia, krew, która nie jest już pompowana - opada, na plecach lub boku pojawiają ciemne wybroczyny - plamy opadowe. Jeszcze wtedy ciało jest nadal miękkie, za kilka godzin zesztywnieje. Potem trudno już zgiąć rękę lub rozprostować palce.
Jeśli ktoś nie może skonać, zapalam gromnicę, którą wkładam w dłoń umierającego i modlimy się litanią do patrona dobrej śmierci - św. Józefa lub do Wszystkich Świętych. Odmawiamy także Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Te modlitwy zazwyczaj pomagają odejść.
Nawet jeśli ktoś ma wątpliwości co do istnienia Pana Boga i rzeczywistości nadprzyrodzonej, to dla mnie proces umierania - a także to, że ktoś kilkanaście minut wcześniej był integralną osobą, która żałowała, kochała, modliła się, czyli ewidentnie była i żyła - nie kończy jej istnienia. Teraz, gdy przestało bić serce, miałoby go nie być? Tak po prostu? W odstępie kilkunastu minut? Dla mnie fakt ustania pracy organizmu nie jest dowodem na to, że człowiek przestał istnieć. Zawsze mówię pacjentom, że trzeba przeżyć własną śmierć - to jest zwycięstwo duszy nad ciałem.
Autor jest doktorem teologii moralnej, bioetykiem, wykładowcą UMK w Toruniu , założycielem i prezesem puckiego Hospicjum pod wezwaniem św. Ojca Pio
Dlaczego umieściłam ten artykuł... bo mnie poruszuł i to bardzo. Śmierć pisana jest nam wszystkim... wydaje się nam, że umierają inni a my... jakoś nie dochodzi tak dogłębnie do naszego rozumu i serca, że i mnie przyjdzie po prostu zostawić wszystko... i jak ważne jest, aby nasi najbliżsi umierali w pokoju ducha, pogodzeni z sobą i innymi... Myślę, że nie ma człowieka, któremu śmierć, umieranie jest obojętne... To tylko tyle... a może jeszcze, że przyszły na mnie, jak zwykle nagle choroby afrykańskie, i mlaria, i fileria daje się we znaki, musze co 6 miesiecy brac leki, bo "zagryzie mnie na smierc" , tyfus nie wiadomo skąd i po co i leżę sobie i medytuję nad tą śmiercią.... A jeszcze rano byłam „kwitnąca”! Polecam bardzo strone DEON.pl
Rzeczywiście to wzruszające. Artykuł, choć pisany o śmierci - jest fenomenalny. Taka trudna dla nas prawda....
OdpowiedzUsuńOd ponad 20 lat mam do czynienia ludzmi chorymi i mialam okazje setki razy towarzyszyc ludziom w podrozy na druga strone. Czesto jest tak jak w tym artykule, ze obserwujesz czlowieka i wiesz, ze smierc jest juz tuz, tuz..czasmi smierc przychodzi nagle, jest walka, nerwowka i zlosc, a potem bezsilnosc, bo ktos ci sie wymknal spod rak, a jeszcze moglby zyc..
OdpowiedzUsuńDla mnie zycie, choroba , smierc, to codziennosc, oswoilam sie z tym..czesto patrzac na umierajacego zastanawiam sie czy jest cos po drugiej stronie? Niektorzy umieraja z przerazeniem na twarzy z dziwnym grymasem inni ze spokojem, jakby cos gdzies tam w oddali widzieli, twarz im sie rozjasnia...
Przede wszystkim życzę Ci sił w walce z chorobą i szybkiego powrotu do zdrowia.
OdpowiedzUsuńŚmierć nie jest mi obca, za często mi towarzyszy. Nie łudzę się - któregoś dnia kolejny raz po mnie upomni się... i tym razem skutecznie.
Na początku czytania byłam przerażona, ale powoli się uspokoiłam. Przeżyłam smierć na papierze...czuje sie jeszcze trochę nieswojo, bo mojego ego zatrzęsło sie w posadach.
OdpowiedzUsuńHej!
OdpowiedzUsuńNo tak życie wieczne nie jest. I wydaje się nam często, że nigdy nie umrzemy, że nigdy się nie zestarzejemy. Czas płynie szybko. Za szybko!
Mój ojciec dożył tylko 52 lat.....
A mama ma już 87.
Wydaje nam się, że wypadki mają inii, że tragedia spotyka innych........
Śmierci jest tyle ile narodzin. Nikt tego nie zmieni. Tylko jest inna kolejność umierania. NIEWIADOMA.
Temat smutny, ale życiowy.
Pozdrawiam i zapraszam do siebie. Jednego tygodnia wpis daje Viola z Amsterdamu a drugiego ja.
Nie powiem, ze ze smiercia mi do twarzy, ale odkad zginal malzonek dotarlo do mnie, ze smierc jest czescia zycia. A zycie polega na tym, by kazdego dnia byc gotowym na smierc. Nie poprzez umartwianie, wlasnie poprzez zycie. Byc moze sie myle i smierc mnie zaskoczy?
OdpowiedzUsuńSpotkalam sie tutaj, w USA, z broszura na temat umierania, w aspekcie medycznym i psychologicznym. Dokladnie tak, jak autor artykulu to opisuje. Krok po kroku.
Judith zdrowiej i nie daj sie smuteczkom.
Piszesz "przyjedź i zobacz" Ale gdzie mam te Twoje psy zobaczyć???
OdpowiedzUsuńMusze się rozejrzeć z a lotami lub rejsami do Afryki?
Fajna sprawa. Pojechać do Afryki i Twoje psy zobaczyć:)
W każdym razie pozdrawiam Ciebie i Twoje psy i cały afrykański kontynent.
Vojtek z Mazowsa
Piękna Judith. Ja to w takim wieżowcu tez nie chciał mieszkać. Ale wpaść i pooglądać panoramę to tak. To będZie miejsce bardzo szpanerskie dla ludzi ŻYJĄCYCH NA POKAZ. Ja wolałbym opcję taką jak u mnie napisałaś.
OdpowiedzUsuńTo znaczy mały domek z ogrodem i Twoje sąsiedztwo.
I jak to madry Kohelet napisal: wszystko ma swoj czas i wyznaczona jest godzina na wszystkie sprawy na ziemi... i nie wie czlowiek wcale, co bedzie, a jak bedzie - ktoz mu oznajmi? Nad duchem czlowiek nie ma wladzy, aby go powstrzymac, a nad dniem smierci nie ma mocy... A, ze zdecydwanie jest mi lepiej wiec pisze, "ze nasza egzystencja jest niewypowiedzianie piekna, ale i niebezpieczna. Obfituje w
OdpowiedzUsuńtajemnice"... a ktoz nie lubi tajemnic, ja bardzo i coz... szukajmu "klucza do swojej tozsamosci, stalosci i spelnienia...
U nas zanosi sie na deszcz i to duzy...niech pada, niedziela, czas sjesty, na smutki najlepiej przylozyc glowe do podusi i... wiele trosk po przebudzeniu zwykle przechodzi...
Judith
Czytałam artykuł i przypominałam sobie śmierci przy których byłam... to było niemal jak zostało opisane. Obserwowałam i bałam się, że odchodzi mi ktoś drogi, trzymałam za rękę do samego końca i to było straszne dla mnie. Czuję jeszcze dziś ten ostatni uścisk dłoni, ten ostatni wdech... i potem nic, cisza.
OdpowiedzUsuńZdrowiej, nie poddawaj się, chociaż wiem, że ciężko, że narażasz swoje życie każdego dnia... i nie każdego byłoby stać na podobny gest.
Śmierć w kulturze zachodniej stała się w pewnym sensie tematem tabu - wszędzie pokazuje się tylko ludzi bogatych, wiecznie młodych, silnych, zdrowych... Śmierć i choroba nie są piękne, popularne ani głośne, chyba że dotyczą jakiejś sławnej osoby. One jeśli już się pojawiają, to tylko w odniesieniu do kogoś, kto jest daleko od nas (np. ofiary wojen), a w każdym razie nie do nas samych. Przez chorobę nauczyłam się, że nie ma tak naprawdę pewnej chwili w życiu - to mnie trochę nauczyło doceniać dni, które mam. Ale z doświadczenia wiem, że nawet wśród chorych przewlekle nie każdy umie to docenić... A szkoda. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńWszystkich nas to czeka, wcześniej czy później. Ale nie będę przeczyć, ten tekst bardzo mnie poruszył.
OdpowiedzUsuńnigdy nikomu nie towarzyszylam przy smierci i jakos trudno mi sobie to wyobrazic ale widzialam i czulam pacjentow do ktorych sie ona zblizala, to taki smutny widok i tak bardzo wtedy czuje sie wew.dziwny zal, wspolczucieszkoda ze czlowiek nie moze sie ulotnic w powietrzu jak mgielka ot tak po prosu
OdpowiedzUsuńTekst chociaż o śmierci, to bardzo życiowy. Trzymaj się najdroższa Judith, zdrowiej szybko. Myślę o Tobie i przytulam do siebie serdecznie.
OdpowiedzUsuń