„Święci przecież to ci wszyscy, którzy choć umarli, żyją w niewobrażanej
bliskości Boga. Są wzorem dla żyjących, stąd pamięć o nich /kanizowanych
spotyka się w liturgii/. Są bliscy żyjący, stąd przekonanie o ich wstawiennictwie.
Beatyfikacje i kanonizacje potwierdzają społeczne przekonanie i dają gwarancję,
że mogą być oni wzorem do naśladowania.
Nie we wszystkim dla wszystkich, bo
każdy był inny. Byli święci genialni i byli niespecjalnie uzdolnieni. Byli
tacy, co przeszli do historii, ale inni przeszli przez życie niezauważeni.
Jedni byli sympatyczni, inni niespecjalnie. Św. Franciszek Salezy był biskupem
niezmiernie wytwornym, tymczasem Jan Vianney...
Sprzęty i ubrania /kapelusz!/,
skrzętnie zachowane przez jego parafian i do dziś pokazywane na plebani, lepią
się od brudu.
Nie, Proboszcz z Ars wytworny nie był, a już za życia wiadomo
było, że jest świętym.
W dniu Wszystkich Świętych odmawiam litanię do moich
wszystkich świętych, niekanonizowanych... Długa jest litania do moich
Wszystkich Świętych, przyjaciół Boga, których spotkałem.
Nie wszyscy byli „w porządku” wobec praw Kościoła, nie wszyscy
byli katolikami, a niektórzy uważali się za niewierzących.
Według Ewangelii oni, w niebieskiej portierni, ku
swemu wielkiemu zaskoczeniu usłyszeli od Jezusa, że „myśmy się już kiedyś
spotkali” i że On się czuje ich dłużnikiem za okazane wtedy serce i pomoc.
Bo
„cokolwiek jednemu z tych najmniejszych braci moich uczyniliście, to Mnie...”,
więc proszę bardzo – powiedział im – wejdźcie do Królestwa”.
Dzień Wszystkich
to także wspomnienie naszych najbliższych, których kochaliśmy: rodziców, i
innych bliskich nam osób.
12 długich lat nie byłam na cmentarzu w ten pełen
zadumy dzień i w tym roku także nie bede spacerować po naszym cmentarzu, który usytuowany
jest na górce i może dlatego nazywany jest przez mieszkańców Łobżenicy
„Luchowska Górka”.
Górka ta góruje nad naszym miasteczkiem i płonie, jak wielki
znicz ku pamięci wszystkich tych, których kochaliśmy, bo byli cząstką naszego
życia, byli cząstką mojego życia: Mama, Tata, brat Piotr, Dziadkowie, Wujkowie,
Ciotki, Przyjaciele i Znajomi ze sklepu , Sąsiedzi...
Po ich odejściu świat
jest inny ja jestem inna. W miarę
przybywania mi lat przybywa także tych, którzy odeszli z tego świata, a świat
jest inny coraz bardziej.
Z ich śmiercią i ja trochę umarłam. „Czas ran
nie leczy, choć trzeba żyć jak przedtem, normalnie, nie na cmentarzach, ale
między żywymi.
Śmierć tych, których kochamy, nas przemienia.
Naukę Jezusa o
zmartwychwstaniu są zdolni przyjąć dopiero ci, którzy przeszli przez
doświadczenie śmierci tych, których kochali, własnej śmierci un peu mourir.
Nad
kim płaczesz?
Opłakując ich śmierć, opłakujesz
własne osamotnienie, własną dolę tego, który został.
Własną śmierć. Bo ich
odejście to trochę twoja własna śmierć. Nieodwracalność.
Niczego już się nie da
naprawić, niczego odwołać, nie da się powiedzieć tego, z powiedzeniem czego si
ę zwlekało.
Za późno na skąpioną – nie wiedzieć czemu - czułość.
„Śpieszmy się kochać ludzi...” Kochać?
Śpieszmy się, żeby zdążyć powiedzieć o miłości.
Nie ma sensu tamtych niespełnień
spychać na dno niepamięci. Prędzej czy później wypłyną. Są gorzką prawdą o nas,
a prawda o nas to pokora. Tak, nie było nas tam, gdzie powinniśmy być.
I nic
tego nie zmieni”.
W tym jednym dniu roku cmentarz jest dla mnie miejscem
radości,
że pomimo braku moich bliskich są dzisiaj ze mną w sposób szczególny.
Moje serce przepełnia wdzięczność za tych wszystkim, dzięki którym jestem,
stałam się i staję się... , bo wszystko ma swój sens, może dzisiaj jeszcze
bardzo ukryty...
Piękna będzie pogoda w moich stronach - tak mysle. Planowałam spotkać wielu ludzi,
których dawno nie widziały moje oczy..., ale nie spotkam, bo bede w szpitalu juz po operacji.
Nie będę mnie tam ciałem, ale bede duchem..., ale mogę powiedzieć: przemijamy,
choć w sercu ciągle wiosna i latają motyle...
Nie będę mnie tam ciałem, ale bede duchem..., ale mogę powiedzieć: przemijamy,
choć w sercu ciągle wiosna i latają motyle...
P.S
Jestem w
szpitalu... Jutro skoro świt operacja... Cała długa noc przede mną... 1
listopada spędzę w szpitalnym łóżku. Ile następnych dni i nocy w tym szpitalnym łóżku przyjdzie mi spędzić – nie wiem.
Na
dzisiaj pogodzona jestem z tym co mnie spotkało, tylko trochę żal i te łzy,
które są... słone bardziej niż woda oceanu z Zatoki Gwinejskiej /śmiech/,
której szum nie wiadomo dlaczego słyszę. Zszokowana byłam różnymi papierami, które musiałam podpisać i dostałam
plastikową opaskę na rękę z imieniem i nazwiskiem ,i numerem na wypadek /tak
myślę/ gdybym zapomniała jak się nazywam i na wypadek różnych innych mniej
przyjemnych historii... Nie trzeba iść na krańce ziemi, by zrozumieć sprawy,
które są na wyciągnięcie ręki, i pomóc ludziom, którzy są obok. Trzeba być uważnym,
żyć tu i teraz, bo ten pozornie chaotyczny i przypadkowy świat daje nam ciągle
znaki. Tylko my wpatrzeni w siebie, nie zawsze potrafimy je dostrzec i
odczytać. Życie nie kończy się na biegunach i krańcach świata, żyje się tu i
teraz... i o jedno proszę: Tylko mnie kochaj...
Tekst w
większości ks. Adama Bonieckiego.
Zdjęcia z „Luchowskiej
Górki”, na której znalazło miejsce wielu moich bliskich...