niedziela, 29 września 2013

O kaktusiarni...

Kaktusy nagminnie kwitną w naszym polskim klimacie w miesiącu maju
 i czerwcu. Wyobraźcie sobie tysiące, różnorodnych kaktusów zebranych w jednym miejscu, które kwitną kolorami tęczy...
 Wybierałam się jak przysłowiowa sójka za morze i w końcu wybrałam się kilka dni temu do największej kaktusiarni w Polsce, i jednej z największych w Europie.
 W siedmiu szklarniach zgromadzono kolekcję kaktusów, agaw, wilczomleczy oraz innych sukulentów liczącą ponad
 2 miliony sztuk, reprezentujących ponad 6,5 tysiąca różnych gatunków
 i odmian tych roślin. Najstarsze okazy liczą w tejże kolekcji prawie 40 lat, a część z nich z trudem mieści się w niskich szklarniach.





 Kaktusiarnia znajduje się w Rumii i jest atrakcyjnym miejscem na wybrzeżu odwiedzanym przez wycieczki i turystów. Kolekcja kaktusów jest prywatną własnością państwa Andrzeja i Łucji Hinz. Kaktusiarnia ma swoją tradycję pokoleniową. Właściciele nie tylko przywożą gatunki z całego świata, aby stworzyć kolekcję, ale przede wszystkim dbaja o to, aby w tym miejscu można porozmawiać o pasji hodowania kaktusów. Dziadek pana Andrzeja przed wojną miał małą kolekcję kaktusów. Rumia była kiedyś zapleczem marynarzy, którzy przywozili różne rośliny i w ten sposób różnego rodzaju kaktusy znalazły się w gospodarstwie dziadka, a potem ojca pana Andrzeja. Gospodarstwo było wielotowarowe: pomidory, kalafiory, róże, pelargonie i... kaktusy.






 Z biegiem czasu kaktusy stały się pasją, które powoli wypierały wszystkie inne warzywa i kwiaty. Liczne znajomości z właścicielami innych kaktusiarni w Polsce jaki i w Europie, założenie Towarzystwa Miłośników Kaktusów w Gdańsku i rosnąca kaktusowa pasja udzieliła się panu Andrzejowi. Pan Andrzej mówi, że kaktusy były w rodzinie od zawsze, wszystko było związane z kaktusami. Pan Andrzej zna nazwy wszystkich kaktusów w języku łacińskim, aby bezbłędnie porozumieć się z innymi 
                                    miłośnikami kaktusów z różnych stron świata.
 Polak, który lubuje się w kaktusach zrozumie o jaki kaktus chodzi, jeśli powiem: chcę kupić „fotel teściowej”, ale Japończyk nie zrozumie, że chodzi o Acanthocalycium glaucum. Więc pasjonat na skalę międzynarodową jest znawca łacińskich nazw kaktusów!





 Całą kaktusiarnie państwo Hinz prowadzą hobbystycznie. Wstęp jest bezpłatny. Kaktusiarnia prowadzi sprzedaż kaktusów i innych roślin sukulentycznych. Przegapiłam czas kwitnięcia większości kaktusów. Coś niecoś ucieszyło moje oko, co widać na załączonych fotografiach. Okres kwitnięcia kaktusów trwa zazwyczaj bardzo krótko.
 U niektórych gatunków kwiat pojawia się tylko przez jeden dzień i to pod warunkiem dobrego nasłonecznienia. Są i takie, które kwitną tylko nocą, a ich kwiaty zapylają nocne ćmy i nietoperze. Obecnie kaktusy występują w uprawie i jako zdziczałe rośliny na wszystkich kontynentach z wyjątkiem Antarktydy. I nie zawsze cieszą oko. Wiele gatunków kaktusów stało się powszechnymi chwastami, z którymi się walczy, jak na przykład z kaktusem Cylindropunti, który w Australii uznawany jest za szkodnika.







 Kaktusy te charakteryzują się niespotykaną żywotnością i tempem rozrastania się, przez co stanowią zagrożenie dla lokalnej flory. Ciekawym gatunkiem są kaktusy leśne, rosnące na drzewach albo czasami przytwierdzone do skalnego podłoża. Inne z kolei przypominają prawdziwe kamienie. Charakterystyczne dla kaktusów są ciernie, które mogą być o różnym odcieniu, zabarwieniu, i  mają niezwykle oryginalne kształty...





P.S
Mówi się często, że ktoś jest kłujący jak kaktus.... Każdy kaktus jednak kiedyś tam zakwita. Potrzebny jest tylko człowiek, który będzie go odpowiednio pielęgnował.  


piątek, 27 września 2013

O siódmym rozdziale...

„Każdy z nas ma swoją książkę... Jak w każdej książce są rozdziały.
Na przykład rozdział pierwszy traktujący o tym, co w twoim życiu było najpiękniejsze... Rozdział drugi to rozdział twoich dobrych uczynków, modlitw... Rozdział trzeci to twoja praca i praca nad sobą... Rozdział czwarty to twoje pragnienia, cele życiowe, marzenia... Piąty to Twoje relacje z ludźmi... Szósty to twoje złe strony i uczynki... Rozdział siódmy to Twoje okaleczenia i zranienia... Dwa ostatnie rozdziały otwiera się tylko w dwóch celach: by uzyskać przebaczenie i aby uzyskać uzdrowienie...
Co jednak ludzie czynią najczęściej...

Jesteś słynnym pisarzem, którego książki wprost znikają z półek księgarskich. Piszą o Tobie we wszystkich znaczniejszych gazetach. Postanowiłeś napisać dzieło życia, a w nim opisać swą historię. Stukałeś w klawiaturę komputera przez pół roku. Wreszcie odetchnąłeś. Skończyłeś pisać. Książka życia jest gotowa! Nosi tytuł „Moje życie”. Ma siedem rozdziałów, 1260 stron, a na każdej z nich znajduje się 46 wierszy. Kiedy poprawiłeś już wszystko, pobiegłeś do wydawnictwa. Po drodze uświadomiłeś sobie, że ludzie będą czytać twój siódmy rozdział! Będąc jeszcze na ulicy, przystanąłeś, wyjąłeś z teczki i zacząłeś pospiesznie czytać ostatni rozdział. Już po kilku wersetach doszedłeś do wniosku, że ten ostatni rozdział nie nadaje się do druku! Schowałeś ów siódmy rozdział pośpiesznie do kieszeni i z podniesioną głową wszedłeś do budynku wydawnictwa. Zostałeś zaproszony po kilku godzinach do gabinetu właściciela wydawnictwa. Siedzieliście naprzeciw siebie w bufoniastych fotelach, a on pełen podziwu przez siedemnascie minut zachwalał twoje dzieło. Byłeś dumny i szczęśliwy... Przeszkadzał ci jedynie ów siódmy uwierający rozdział, który wypychał kieszeń. „Książka jest świetna. Będzie z pewnością nominowana do wielu nagród literackich, a może nawet do Nagrody Nobla.
Jest wspaniała, ale miałem wrażenie, że zabrakło w niej jednego rozdziału...”
– spojrzał na ciebie zawieszonym wzrokiem. Bąknąłeś coś pod nosem i zbiegłeś schodami na ulicę. Zamyśliłeś się i nawet nie zauważyłeś, że kartki z siódmego rozdziału rozsypały się po chodniku. O stracie zorientowałeś się dopiero w domu. I mimo, że wróciłeś na ulicę i długo szukałeś, zagubiony rozdział już się nie odnalazł. Wydana książka cieszyła się ogromnym powodzeniem, sprzedała się w milionach egzemplarzy. Została przetłumaczona na kilka języków. Wreszcie otrzymałeś upragnione zaproszenie do Sztokholmu na wręczenie nagród dla najlepszych powieściopisarzy. Do zaproszenia dołączono bilet lotniczy i rezerwację w jednym z najlepszych hoteli. W czasie uroczystości siedziałeś w pierwszym rzędzie, pośród najwybitniejszych pisarzy. Wreszcie przyszedł moment odczytania nazwisk najlepszych autorów. Wyczytano ostatnie, czwarte nazwisko. Z ulgą odetchnąłeś, nie wyczytano ciebie. Trzecie nazwisko również nie było twoje... Po cichu liczyłeś na pierwsze miejsce. Niestety... Jako drugie nazwisko wyczytano ciebie. Byłeś rozczarowany. Ktoś napisał coś lepszego do ciebie. Zazdrość gryzła cię wewnątrz, wykręcała ci gałki oczne, ale czyniłeś wszystko, by nie dać po sobie tego poznać... i promiennie się uśmiechałeś. Po wręczeniu ci nagrody usiadłeś w fotelu i z zapartym tchem oczekiwałeś wyczytania laureata pierwszej nagrody. Kto napisał coś lepszego od ciebie? Pożerała cię ciekawość! Sala umilkła. Wyczytano nazwisko zupełnie nieznane w środowisku literackim. Wszyscy byli zdumieni. Ale kiedy przeczytano tytuł książki, wcisnęło cię w fotel z rozpaczy. Tytuł brzmiał:”Siódmy rozdział”... Najgorsze przeczucia szarpały ci wnętrzności. Przewodniczący komisji ze łzami w oczach wyznał wobec wszystkich zebranych, że w powieści odnalazł bliźniacze podobieństwo do swoich przeżyć. Chwila, w której wziął do reki „Siódmy rozdział”, była jednym z najpiękniejszych momentów jego życia. Jego szczere wyznanie głęboko poruszyło wszystkich. Długo opowiadał o tym, że żadna książka do tej pory nie zrobiła na nim tak wielkiego wrażenia. Po zakończonej uroczystości gnała cię tylko jena myśl: kupić tę książkę i przekonać się, czy czasem nie jest ona owym zagubionym rozdziałem! Wpadłeś do pierwszej księgarni, rzuciłeś pieniędzmi, wyszarpałeś zaskoczonej sprzedawczyni książkę z ręki i zanim ta wydała ci resztę, zatopiłeś wzrok w pierwszej stronie tekstu... Stałeś jak posąg. Oto w ręce miałeś swój rozdział, zagubioną cząstkę swojej książki! To, co najcenniejsze zostało przez ciebie odrzucone i zmarnowane, a ktoś inny zrobił na tym karierę...”.

                                          /Augustyn Pelanowski OSPPE "Siódmy rozdział"/


                                                /od urodzenia piszemy swój Siódmy Rozdział/






P.S
Tym, co jest w nas najcenniejsze, jest zwykle to, czego nie potrafimy w sobie zaakceptować, przyjąć i.... przemienić.

środa, 25 września 2013

O wietrze...



                                                                              /zdjęcie nie moje/

                                                                            

Co to jest wiatr? - Zapytał dorosły człowiek.
To jest powietrze, które się spieszy… - Odpowiedziało Dziecko.





P.S
Ale mam szczęście mieszkać TUTAJ gdzie są cztery pory roku... Jedna przechodzi w drugą, tak jak życie nasze codzienne...

poniedziałek, 23 września 2013

O śniadaniu i dobrym humorze…


Nie wyobrażam sobie dnia bez śniadania!
Kromka razowego chleba z chudym twarogiem, szczypiorkiem, rzodkiewką. Do tego listek sałaty, pomidor lub kawałek papryki... i jestem pewna, że będę w dobrym humorze /śmiech/!!!
Nie jest to śniadanie po polsku, bo nie można powiedzieć, że mamy pewne narodowe potrawy, które serwuje się co ranek w większości polskich domów. Dla Polaka śniadanie jest raczej sprawą indywidualną. Sposobów na śniadanie jest wiele i jest w czym wybierać, bo nasz świat stał się całkiem malutki i możesz jeść śniadanie każdego dnia tygodnia w innej kulinarnej kulturze nie wyjeżdżając z Polski!

 „Rano jedz jak cesarz, w południe jak król, wieczorem jak żebrak”. Ta sama teza czasami brzmi inaczej: „Śniadanie zjedz sam, obiadem podziel się z przyjacielem, kolację oddaj wrogowi”. 
                           I całkiem po polsku: „Jak Polak głodny, to zły”.

I w tym ostatnim stwierdzeniu jest wiele prawdy! Osoby jedzące śniadania są mniej podatne na depresję, częściej się uśmiechają, są milsze dla otoczenia, odporniejsze na stres i rzadziej chorują, gdyż ich układ immunologiczny działa bardziej efektywnie. Mają także bardziej optymistyczny stosunek do życia i czekających je w ciągu dnia obowiązków. Więc, jak jest z Waszym śniadaniem i dobrym humorem?
Sposobów na śniadanie jest wiele...

            Zacznę od Hiszpanii, do której ze względu na Barcelonę pałam skrytą miłością. Gorąca czekolada o lekko budyniowatej konsystencji z churros. Churros przygotowywane jest z mąki pszennej, cukru i oleju, smażone na głębokim tłuszczu. Churros czyli racuchy posypać cukrem pudrem lub kryształem lub bez dodatków maczać w gorącej czekoladzie. Poniedziałek za nami.

            We wtorek Kuba. Prosta kawa z mlekiem, w której zanurza się opiekane tortille posmarowane masłem.

            Środa, la calazione, czyli śniadanie po włosku. Kawa ile i jaką  chcesz, sok z świeżo wyciskanych owoców, słodkie ciasteczka i rogaliki, bo ileż można zjeść po bogatej kolacji zakończonej późno w nocy? Śniadanie bardzo często  jedzone jest na stojąco w barze, gdzie każdy może wybrać świeży wypiek i poczytać poranna gazetę.

            Czwartek rozpoczynamy od petit déjeuner, czyli śniadania po francusku. Mięciutkie, maślane  rogaliki croissant z dżemem lub chrupiąca bagietka z masłem, café au lait podana w miseczce. Menu śniadaniowe jest krótkie i stałe i nie ma przy nim wiele pracy. Wystarczy zajść do piekarni za rogiem...

            Poranek piątkowy – śniadaniowy niech będzie po chińsku. Ryż z drobno posiekanymi warzywami i sosem sojowym, okrągłe pierożki nadziewane mięsem i warzywami. Po takim śniadaniu można nie jeść obiadu /śmiech/!

            Wreszcie sobota!!! Można pospać, zostać w piżamie do południa, popijać kawę, poprzeglądać gazety i sobotnie śniadanie będzie po... amerykańsku. Podjadać będziemy świeże bajgle. Bajgiel to miękki drożdżowy obwarzanek, przecięty w poprzek i wypełniony kremowym białym serkiem, wędzonym łososiem, plastrami czerwonek cebuli, pomidorów i posypany świeżo mielonym pieprzem. Przy sobocie należy się nam drugie śniadanie po kameruńsku czyli owoce, najlepiej afrykański grejpfrut, papaja i "benie" inaczej małe pączusie z kolejną kawą lub kakao!

            Niedzielny poranek i śniadanie niech bedzie po angielsku: smażony boczek, jajecznica, kiełbaski, fasolka w sosie pomidorowym, chleb tostowy czyli mega bomba kaloryczna, która sprawi, że będziemy ociężali i ospali...
Raz w tygodniu możemy sobie pozwolić na... ociężałość, nieprawdaż?



P.S
Podróżujemy i co możemy stwierdzić przeglądając hotelowe menu śniadaniowe? A no to, że hotelowe śniadanie prawie wszędzie takie samo... W prywatnych domach, rodzinach, gdziekolwiek byście pojechali celebruje się swoje odmienne śniadaniowe upodobania. 

Jakie śniadania są najpyszniejsze?
Moje, Twoje po prostu...
Moje upodobanie?



Kromka żytniego chleba lub dwie na zakwasie, pieczonego w piecu opalanym drzewem, masło, biały ser i miód i koniecznie mocna czarna kawa...


sobota, 21 września 2013

O 100 złotych…

100 złotych, to dużo czy mało?

Pieniądze ma się po to, aby ich nie mieć…?
To prawda, że pieniądze nie dają szczęścia, ale za to pomagają w nieszczęściu…? 
Ci, którzy sądzą, że pieniądz wszystko może, są zdolni wszystko zrobić, by go mieć?
Nie wydajemy zbyt często pieniędzy, których nie ma, na rzeczy, których nie potrzebujemy, by zaimponować ludziom, których nie lubimy?

Co można zrobić ze 100 zł?

Za 100 zł można spełnić swoje marzenie?
Za 100 złotych można:
kupić trzy książki,
zjeść dobry obiad na Gdańskiej Starówce /??!!/,
zamówić dwie Msze Święte w intencji zmarłych,
pójść do kina na kilka seansów,
albo jak moja Znajoma żyć za 100 zł przez tydzień…
kupić pół litra wódki i upić się…

100 złotych… dużo czy mało?
Dla jednych dużo, dla innych mało, albo wcale nic nie znaczy jakieś tam 100 złotych...







P.S
Nikt by nie pamiętał o dobrym Samarytaninie, gdyby miał tylko dobre intencje.
By przejść do historii, musiał mieć też pieniądze. 
Jedno jest pewne za wszystkie pieniądze świata nie można kupić CZASU.

środa, 18 września 2013

O samochodzie i błocie...

Zepsuty samochód w Polsce, to żaden problem. Na każdym rogu serwis naprawy, ściągną twoje auto z każdej drogi... I przy okazji zepsutego samochodu w ulewny deszcz mam wspomnienie... 
Gdy zaczyna padać na afrykańskiej ziemi, gdzieś tam w buszu, najlepiej zostać w domu i przeczekać deszcz. Po ulewnym deszczu zawsze wychodzi słońce, które w kilka lub kilkanaście godzin osuszy drogi. Bywa i tak, że nie możesz wyruszyć samochodem przez kilka dni. Jeśli koniecznie musisz wyruszyć w drogę, to tylko na własną odpowiedzialność, i z zapewnieniem przyjaznych tobie osób, że gdzieś po drodze wpadniesz do rowu, będziesz się złościć, wylewać żale, żeś znów dał się wpuścić w maliny kameruńskiemu deszczykowi!  Z kameruńskim deszczem nierozłączne jest błoto koloru cegły, które lepi się do wszystkiego! 


Koła samochodu oblepione ceglastą glina kręcą się w miejscu! W taki deszczowy czas niezawodne jest osobiste szare mydło, które jest w tych stronach niezastąpione. Po każdym wyjściu z domu zabierasz się do szorowania butów i nóg swoim osobistym szarym mydłem!
Biada tobie jeśli zostawisz obłocone buty! Błoto zaschnie na kość i masz podwójna robotę! Pewnego razu trzeba było, pomimo zdrowego rozsadku, którego siostry Pallotynki mają sporo /śmiech/, wyjechać w deszcz /może nam się uda/, ale jednak po kilku kilometrach nie dało się podjechać pod mała górkę! Maczety poszły w ruch, podkładamy liście palm, jakieś gałęzie pod koła, pchamy, ciągniemy, jesteśmy mokre od deszczu, śmiechu, buty w samochodzie, a my na bosaka, po kostki w błocie, rój owadów radośnie bzykał i wchodził do oczu i kąsał…






Co niektórzy zawsze mają kawę pod ręką więc popijałyśmy, bo podobno podnosi ciśnienie i koi nadszarpnięte nerwy…. i gdyby nie Opatrzność Boska, która przysłała nam rosłych mężczyzn siedziałybyśmy pod ta górka i w rowie więcej niż trochę! Wiecie, deszcz deszczem, błoto błotem, a takich rozsądnych jak my bywało więcej, bo ludziom spieszy się i za nic mają prawa przyrody…. ,i nie jedna droga była zablokowana przez auto wiekszę czy mniejsze i wtedy sprawdzało się powiedzenie, że najdalej zajdziesz na własnych nogach...





P.S
Dlaczego nie miałam ze sobą kawy? Od jutra wybierając się w dłuższą podróż biorę termos z kawą... Może podniesie lub zmniejszy ciśnienie /śmiech/, a o nerwach nie wspomnę! A co do złości i nerwów: gdy się na coś zgodzisz, przyjmujesz zaistniały stan rzeczy, którego nie możesz zmienić nie ma złości i gniewu. Złościsz się tylko wtedy, gdy na coś się nie godzisz...

niedziela, 15 września 2013

O rekolekcjach…

Twój czas nie kręci się w kółko.
Powtarzają się pory roku, święta, rocznice.
Ale jesteś coraz dalej. I możesz być coraz wyżej.



Do naszego domu w Gdańsku na „Górce” przyjechało 29 Sióstr z różnych naszych placówek rozsianych po Polsce i świecie /z Kamerunu dwie/,
aby odprawić rekolekcje. Raz do roku każda Siostra Pallotynka ma swoje rekolekcje czyli czas, aby zatrzymać się, pozwolić opatrzeć swoje rany, popatrzeć na swoje życie z perspektywy minionego roku, i uzmysłowić sobie kolejny raz, że wszystko, co pojawia się w życiu człowieka, ma określony i przewidziany przez Boga sens i cel. Rekolekcje trwają 7 dni i odbywają się w naszych największych domach w kilku seriach, aby każda Siostra mogła odnowić swojego ducha. Obowiązuje ścisłe milczenie, bo tylko w ciszy można usłyszeć siebie, prawdę o sobie.
Co to jest prawda?
„Oto Ty masz upodobanie w ukrytej prawdzie, naucz mnie tajników mądrości” /Ps.51,8/
Prawda o nas samych jest głęboko ukryta i tylko w takiej Bóg ma upodobanie i my sami także...  






Z rekolekcyjnych, podsłuchanych rozważań:

To nie zadania nas nasycają... 
Nie zatruwaj swojego Źródła...
Nie ścinaj swojego Drzewa, które daje cień, owoc...
Pan powołuje każdego dnia, przychodzi w tym jak JEST, a nie jak powinno być... 


czwartek, 12 września 2013

O kapeluszach...

Do kapeluszy i ludzi, którzy noszą to nakrycie głowy pałam sympatią. Jeden z moich kolegów nie wyobraża sobie swojej głowy bez kapelusza,
 a ja z przekąsem stwierdzam, że ów kapelusz dodaje mu swoistego uroku /śmiech/! Zapewne przyzwyczaił, nie tylko mnie, do kapelusza i jest coś nie tak z jego wyglądem gdy kapelusza nie ma...
 Kapelusz, co by o nim nie powiedzieć, ochrania głowę przed słońcem i niepogodą, ale przede wszystkim jest ozdobą, bo ozdabia nie tylko głowę, ale i całą sylwetkę, i co niektórzy wyglądają w nim „bosko”!
 Weźmy dla przykładu Humpreya Bogarta albo Audrey Hepburn:
 w kapeluszu wyglądają rewelacyjnie i ma się wrażenie, że kapelusz został wymyślony specjalnie dla nich. Kapeluszy jest mnóstwo: fason, kolor, materiał, możesz wyszukać TEN, który będzie w sposób szczególny ozdabiać Twoją głowę! Mój kolega ma upodobanie do kapeluszy zwanych popularnie Panama.




 Gdzie powstają kapelusze... panamskie? Nie w Panamie, ale w Ekwadorze. Nie w fabryce, ale w dłoniach. Opowiada się, że podczas budowy Kanału Panamskiego, robotnicy i technicy wystawieni byli na upalne, tropikalne słońce, które najmocniejszych przyprawiało o zawrót głowy! By ochronić się przed codzienną spiekotą zamówiono cały ładunek ekwadorskiego statku wiozącego kapelusze. Kapelusze poszły w ruch i okazało się, że świetnie się sprawdzały w tropikalnym upale i deszczu. Były lekkie, mocne i co najważniejsze w dobrym gatunku!
 I w taki właśnie sposób rozpoczęła się światowa sława kapelusza zwanego Panama. Na wykonanie jednego kapelusza potrzeba tylko 2 dni lub trzymiesięcznej, mozolnej pracy.
 Wszystko zależy jaką Panamę sobie ktoś wymarzył!
 Ów kapelusz może kosztować w Ekwadorze od 50 do 100 dolarów, a najlepsze egzemplarze mogą osiągnąć cenę 500 dolarów. W innych krajach cena wzrasta kilkakrotnie. Aby sprawdzić jakość wykonania kapelusza należy policzyć ilość splotów. Mniejsza ich ilość czyli jakieś 100, cechuje kapelusze o niższej jakości.
 Jeśli doliczysz się co najmniej 1600 splotów i więcej masz do czynienia z kapeluszem najwyższej jakości, i płacisz więcej za te... sploty /śmiech/!





 Cały sekret panamskich kapeluszy tkwi w misternej, ręcznej robocie, zwinności palców i nie wiem jakiej cierpliwości wyplataczy, i w ilości węzełków i ich doskonałości. Tylko kilka na kilkaset kapeluszy jest bez skazy. Jeśli w splocie, iście koronkowym, jest dziureczka wielkości łebka od szpilki, bo jedno ździebełko zostało źle założone w jedną czy drugą stronę, kapelusz traci wartość... I co zostaje?
 Żal i rozpacz, bo zamiast 300 dolarów otrzymasz tylko 50!  Panama najwyższej jakości musi być lekki i wytrzymały. Prawdziwą Panamę można zwinąć w rulonik i przeciągnąć przez męską obrączkę.
 Po rozwinięciu powróci do pierwotnego kształtu i nie straci fasonu!
 Z czego  wyplata się Panamy?
 Z rośliny podobnej do palmy, której liście przypominają kształtem wachlarze. Skoro świt zbieracze Carludovica palmata wyruszają w teren. Ważne jest to, aby zerwać potrzebny surowiec o konkretnej porze dnia
 i przy właściwej wilgotności powietrza. Drzewo musi być trzy letnie,
 a pędy zerwane, zanim jeszcze wykształcą się liście. We wnętrzu świerzych pędów i kiełków znajduje się pożądana słomka. Zbiera się ścięte pędy i wiąże po 112 sztuk, i dostarcza do wioski. Kobiety starannie oddzielają od siebie delikatne włókna. Wybiera się wyłącznie te długie, cienkie i płaskie, w kremowym kolorze. Związuje się je po 8 i gotuje, po czym wywiesza i suszy się przez kilka dni. Kiedy włókna są suche, kurczą się i skręcają rozpoczyna się wyplatanie.
 Są różne metody i ściegi... Gdy góra kapelusza jest gotowa, nakłada się ją na specjalną drewnianą formę, do której ona się dopasowuje, a gdy sięga blatu, odgina się ją na zewnątrz i wyplata rondo.
 I wtedy trzeba zmienić pozycję: zapierać się o formę i w takiej zgarbionej pozycji spędza się całe dnie....





P.S
Zamiłowanie kolegi do kapelusza panamskiego bierze się stąd, iż pracuje w Ekwadorze. Chciałabym na własne oczy zobaczyć wyplataczy panamskich kapeluszy.
Szkoda, że dzisiaj tak mało mężczyzn można spotkać w kapeluszu.
Nie wiem dlaczego?
Może myślą, że kapelusz to atrybut emeryta i gangstera!
Ja, za każdym w kapeluszu oglądam się, no bo taki od razu rzuca się w oczy /śmiech/! 
I jeszcze; za życzenia urodzinowe dziękuję serdecznie!

środa, 11 września 2013

O urodzinach...

Hmm, liczyć nie liczyć... Od zarania dziejów ludzie na całym świecie uważają narodziny za wyjątkowy dzień.
 Wierzono, że w dniu narodzin pomagają solenizantowi dobre duchy lub szkodzą złe. Dlatego w dniu urodzin krewni i przyjaciele zbierali się, aby ją lub go ochraniać.
 Podoba mi się ten zwyczaj ochraniania!
 W Polsce najważniejszą spośród urodzinowych rocznic pozostaje pierwsza, potem osiemnasta, a następnie kolejne pełne dziesiątki... Ciekawe dlaczego w podeszłym wieku wracamy do zapalania świeczek na torcie? Ja, obchodzę urodziny każdego roku!
 Urodziny, to moje najbardziej osobiste święto i myślę, że trzeba świętować swoje kolejne urodziny, i urodziny najbliższych nam osób. W ten sposób dać im odczuć, że są dla nas ważni.
 Na zdrowy rozum biorąc, gdybyś się nie urodził nie miałbyś imienin
 i innych rocznic, nieprawdaż?
 Już w starożytnym Egipcie i w Mezopotamii wielcy tego świata obchodzili swoje urodziny. W antycznym Rzymie i Grecji świętowano urodziny bogów, potem władców,
 w końcu zaczęto świętować urodziny... wszystkich mężczyzn! Co kraj, to obyczaj... 
W Argentynie i w Brazylii jubilata pociąga się za ucho tyle razy, ile kończy lat... Wyobrażacie sobie pociągać za ucho osiemdziesięciolatka!!!
 Jeszcze drastyczniej /śmiech/ jest w Irlandii, bo nieszczęśnika łapie się za nogi, odwracając głową w dół, po czym opuszcza się odpowiednią ilość razy, plus jeszcze raz na szczęście! Hmm, ile siły muszą mieć ci, którzy dokonują tego rytuału!
 W Danii solenizant wywiesza za oknem flagę narodową, w Meksyku dzieci rozbijają z zasłoniętymi oczami piniatę, czyli figurkę wypełnioną łakociami. Oryginalny zwyczaj panuje w Kanadzie, gdzie nos solenizanta smaruje się sowicie masłem, aby nie przyczepiały się do niego żadne kłopoty.
 Niemcy, jak zawsze, pozostają praktyczni i zdyscyplinowani; kawaler kończący 30 lat musi pozamiatać schody miejskiego ratusza...
 Gdyby w Polsce wprowadzić ten zwyczaj wszystkie schody byłyby czyste, bo kawalerów po 30 u nas coraz więcej.
 U Żydów uroczyście obchodzi się 12 urodziny u dziewczynek i 13 u chłopców i jest to dzień wejścia do świata dorosłych, czyli bat micwa i bar micwa.
 W kulturze latynoamerykańskiej /z tradycji Majów i Azteków/ w dniu 15 urodzin dziewczynek urządza się uroczysty bal, bo w tym wieku dziewczynki odchodziły z domów, by przygotować się do życia w małżeństwie.
 W Chinach nowo narodzone dziecko na już... roczek,
 a najważniejsze są kolejne urodziny, bo odczytuje się wówczas przyszłość dziecka.
 Nie ma co wiele rozpisywać się o corocznym dniu urodzin, czasu nie cofniemy, a skoro ten dzień i tak nadejdzie, lepiej go spędzić radośnie!
 I niech będą te świeczki na torcie albo jakieś miodowe ciasto, jak za czasów kiedy w Grecji świętowano urodziny bogini Artemidy, pieczono okrągłe miodowe ciasto, w które wtykano zapalone świeczki.
 Warto dać się zaskoczyć lub zaskoczyć kogoś. Wiadomo, że niespodzianki pamiętamy przez całe lata. Zafundować komuś lot balonem, albo przejazd ferrari, albo obdarować kogoś zwyczajnym bukietem słoneczników, błyskiem w oku i... sobą!





P.S
Narodziny same w sobie są cudem życia, największą i najpiękniejszą tajemnicą...
Dzieci nie mogą doczekać się urodzin ze względu na prezenty, nastolatki odliczają dni do upragnionej osiemnastki. Trzydziestolatkowie martwią się przemijającą młodością, czerdziestalotkowie często o swych urodzinach nie chcą pamiętać, a jak skończysz 60 lat będziesz cenić każde kolejne /śmiech/!
Idziemy zdmuchnąć kolejne urodzinowe świeczki...?
Każdy swoje, ma się rozumieć... Raz, dwa i ... zdmuchnęłam wszystkie, i jestem o rok starsza...
„I tak, jak rodzice cieszą się z narodzi dziecka, tak Ty raduj się w każde swoje urodziny. Nie świętujesz przecież faktu starzenia się, ale rocznicę Twego zaistnienia. Twojego JESTEM”.

poniedziałek, 9 września 2013

O Twoim życiu...


 Cierpienie, które Cię przerasta
 i wydaje się nie do udźwignięcia.
 Radość, której aż nie możesz w sobie pomieścić.
 A jednak Twoje życie jest na Twoją miarę.
 Pasuje jak ulał. Po prostu nie było przymiarki,
 dlatego czasem fason Cię zaskakuje.
                                                                                        /A.Bieńkowska/
                




                                                                    





 P.S
 Dzisiejsze „P.S” każdy zaglądający na moją stronę pisze sam, zapraszam...

sobota, 7 września 2013

O miodzie i goryczy...

...., bo życie ma dwojaki smak: miód i gorycz.
„Życie pełne jest różnorakich przeżyć, wyładowań, błyskawic, olśnień, ale i uderzeń gromów, huku, pięknych widowisk. Wszystko to stanowi treść naszego życia. Piorun bowiem jest piękny, ale i straszny. Rozjaśnia coś przez chwilę, ale i uderza... Przeraża i fascynuje... I takie jest życie, takie są wydarzenia naszego życia. Są przeżycia mocne jak grom, rozbłyskujące światłem i budzące lęk, uderzające dobrem i złem. Wszystko to jednak trzeba przyjąć, czyli zapieczętować!
Trzeba przyjąć dwa smaki życia. Niebezpiecznie jest karmić się tylko słodyczą, bo wówczas człowiek wmawiając sobie, że wszystko do tej pory było dobre, przyjemne i miłe, będzie się jedynie okłamywał. Niebezpiecznie jest również karmienie się samą goryczą, życie rozżaleniem, nieustannie podkreślając, że w życiu spotkało mnie tylko zło. Trzeba zgodzić się całym swoim wnętrzem na miód i gorycz. Jeśli zdołamy słodko uwielbić Boga za wszystko, co dobrego spotkało nas w naszej historii, będziemy również potrafili przełknąć i strawić nawet najbardziej gorzkie chwile istnienia. Staną się one dla nas mocą, wzmocnią nas”.





P.S
Papież Franciszek ogłosił dzisiejszą sobotę dniem modlitw o pokój... Można zmienić wyroki Boskie /wiem coś o tym/, gdy dwaj albo trzej w imię Miłości zgodnie o coś proszą... Tam gdzie jest Bóg jest także zło, które ciągnie w swoją stronę linę, aby niejednego na niej powiesić... Żyjesz w pokoju, w zgodzie na siebie, czy w niepogodzeniu z sobą?
Więc o jaki pokój będziesz prosić...?
"Są przeżycia, które łatwo strawić, bo są zapisane słodkim alfabetem. Są jednak i takie, których strawić nie potrafimy, bo są gorzkie. Zbyt gorzkie. Są goryczą i mogą spowodować naszą zgorzkniałość aż do śmierci... Nasza wieczność będzie taka, jakie było nasze życie. Jeśli za wszystko, co przeżyliśmy na ziemi, uwielbimy Boga, z powodu wszystkiego w niebie nasze życie będzie uwielbione w Bogu.
Ale jeśli są rzeczy, za które przeklinamy życie...?
Zaakceptować całe swoje życie i wszystko to, co się w nie wpisało, to jest sztuka godna Człowieka i jeszcze we wszystkim tym uwielbić Jezusa... Dlaczego Jezusa? Cóż nas bowiem najbardziej upodabnia do Chrystusa? Mądrość? Pokora? Czystość? Zdolność do czynienia cudów? Chodzenie po wodzie? Przemienienie? Doskonałość i nieomylność? Zdecydowanie nie! Jedynie nasze rany!"
Tylko tyle. 
/tekst w.g Augustyna Pelanowskiego OSPPE/

piątek, 6 września 2013

O szkole...

„ Ludzie i zdarzenia zapisują kolejne kartki  w Twoim zeszycie doświadczeń. Życie to szkoła, w której wprawdzie wszystkie klasówki są niezapowiedziane, ale nigdy nie ma tu prac domowych. I na pewno zdasz do następnej klasy”. /A. Bieńkowska/





P.S
I trzeba pamiętać o jednym, że mój i Twój czas nie kręci się w kółko. Powtarzają się pory roku, święta, rocznice. Ale zawsze jesteśmy coraz dalej i co najważniejsze możemy być coraz wyżej...  A krzesła w szkole życia bywają przeróżne /śmiech/! Nie wiem czy muszą być wygodne, ale wiem, że dobrze w drodze gdzieś choć na chwilę spocząć, pogawędzić, nabrać sił, aby pójść  dalej...

wtorek, 3 września 2013

O pogodzie ducha...

... nawet w deszczowe dni!
Pachnie już jesienią. Lubię ten zapach, poranne mgły i poranny jesienny chłodek. Lato, jesień...,    
i dopóki człowiek żyje, zawsze znajdzie się powód do radości.
A wewnętrzną wiosnę można nosić w sobie przez całe życie.
Jak najszybciej "dojść do siebie"?
Pan Wojciech Oczko, nadworny lekarz królów: Stefana Batorego i Zygmunta III zalecał jazdę konną, zapasy i tańce, twierdząc, że: "Ruch zastąpi prawie każdy lek, podczas gdy każdy lek nie zastąpi ruchu".
A więc pomimo deszczu: codzienny, nawet krótki spacer, to mniej stresu i dotlenienie organizmu, a zwłaszcza zmęczonego serca /śmiech/!
Jeśli nie masz przyjaznej osoby lub kochającego psa, spaceruj sam - dla siebie. Jesteś tego wart!!!
Pani o imieniu Edyta powtarza: "Ja mam zawsze moją własną wiosnę, niezależnie od pory roku, w najcieplejszym zakątku serca. Cieszę się, że mam jeszcze drugą połowę jabłka, a nie zamartwiam, że pozostała mi tylko jedna. Nie zadręczam się upływem czasu ani rzeczami, których na pewno nie uda mi się zmienić. Wiem, że jest ktoś ode mnie starszy, mniej szczęśliwy, bardziej samotny, biedniejszy. Cieszę się każdym dniem". /wg. J. Woy-Wojciechowski/




                                                .  /zdjęcie nie moje fot.Flickr.com/laffy4k/ 



P.S
A więc radość życia i wiosna w sercu daje zdrowie i przedłuża życie....
Jak dożyjecie stu lat, przyznacie mi rację / śmiech /!!! 
A deszcz, cóż, niech sobie pada!
Biorę parasol i idę na spacer z Panem Bogiem, który słucha... sama,
bo nie mam psa /śmiech/!
Mówię Wam trzeba celebrować każdą chwilę, bo nasz CZAS jest tylko chwilą...