środa, 30 października 2013

O śmierci, która niczego nie kończy...

 Ostatni oddech   
kogoś bliskiego.
          Już nigdy więcej tutaj
 i w ten sposób   
        nie będziecie razem.
    Śmierć.                   
        I to, że ona niczego,
 co prawdziwe,   
         nie może zakończyć.
 W ten sposób     
 nawet cierpienie
      staje się wartością.
 Bo boli tylko        
   nieobecność tych,
   których kochamy.

                                                                                     /A.Bieńkowska/









P.S
Wobec śmierci wszyscy są równi, bo dotyka ona wszystkich bez najmniejszych wyjątków i jest najbardziej nieuniknioną rzeczą na świecie. My, ludzie, jesteśmy jedynymi stworzeniami, które są świadome, że w pewnym momencie życia, życie się skończy.
I tylko my, możemy się martwić naszą śmiertelnością,
i tylko my pytamy, dlaczego jest śmierć, dlaczego musimy umrzeć, i tylko my zastanawiamy się, co stanie się później... Niektórzy uważają, że nie mam nic po śmierci, inni, że po śmierci zaczyna się nowe życie...
Nie jesteśmy do śmierci przygotowani, a powinniśmy jeśli jest ona częścią naszego istnienia... Od urodzenia uczymy się najróżniejszych rzeczy, ale nikt nas nie uczy jak umierać, co to jest śmierć i co po śmierci z nami się dzieje... Gdzie dokładnie się znajdziesz, przekonasz się sam, bo śmierć jest tylko kwestią czasu...

niedziela, 27 października 2013

O kompasie...

Jest okropne, kiedy gryzie.
                                        Kiedy zmusza,                   
                             aby wstać w nocy               
                                         i przyznać się.                     
   Kiedy nie pozwala skłamać,     
                      choć byłoby łatwiej.           
     Kiedy wymaga wierności   
   wcześniejszym wyborom.  
            Kto nazwał sumienie kompasem?                       
   Ten, sam który porównał  
                                                      człowieka                           
                                             do żeglarza?                     

                                                                                           / A.Bieńkowska/






P.S
Sumienie jest ostateczną instancją, która rozstrzyga o tym, co człowiek winien, a czego nie powinien zrobić... I jest zegarem, który chodzi zawsze dobrze. Tylko my czasami chodzimy źle... 

piątek, 25 października 2013

O świeżym chlebku z afrykańskiego buszu…


Nie na darmo mówi się, że podróże kształcą.

 Moja Siostra Hania upiekła chleb wg. własnej receptury w piecu chlebowym,
 który nie był używany od wielu lat. Chleb prosto z pieca chlebowego jadłam ostatni raz w Essengu czyli w Kamerunie.

 U Sióstr, które mieszkają w przepastnym buszu,
 zauważyłam chleb, który nie przypominał tego kupowanego w Yaounde czy w Bertoua, gdzie znajdują się piekarnie.
 W Kamerunie zakupiony chleb wkładamy do zamrażarki, jeśli się ja ma,
 i wyjmujemy, kiedy jest nam potrzebny. Inni, bardziej pracowici i z talentem piekarskim - pieką chleb sami. Okazało się, że w Essengu w środku tropikalnego lasu jest PIEKARNIA... i kolejny raz uśmiechnęło się do mnie szczęście, bo trafiłam na dzień wypieku chleba.





 
 Trzeba dodać, że nie jest on pieczony regularnie, więc
 naprawdę miałam szczęście! 
Każdy ma swoją historię... Piekarnia i piekarz prosto z afrykańskiego buszu także. Pan Assigna Bonaventura właściciel piekarni był świadkiem nowo-powstającej misji, którą założyli w roku 1958 Księża Spirytyni. Swoją pracę rozpoczęli od budowy szkoły. Młody Bonaventura był budowniczym, ministrantem, zakrystianinem, i kucharzem.
  Brat zakonny Rabot /Holender/ zbudował pierwszy piec chlebowy, w którym piekł chleb na potrzeby misji. Bonaventura był pojętnym chłopakiem, więc szybko opanował fach piekarza.
 W międzyczasie został pielęgniarzem,
ożenił się, doczekał się 8 dzieci, zaciągnął kredyt w wysokości 5 milionów /to bardzo dużo pieniędzy/ i otworzył sklep w Nguelemenduka.
W sklepie można było kupić wszystko, co było potrzebne do konstrukcji domu, uprawy plantacji...
Interes nie powiódł się... został do spłacenia kredyt.




Posłuchaj - powiedział dziadek Bonavetura, a mogę go tak nazywać,
 bo dzisiaj ma 68 lat...
- Z każdej sytuacji jest wyjście, trzeba zawsze patrzeć przed siebie, żyć dzisiaj, być dobrej myśli, szukać wyjścia z trudnych życiowych sytuacji i pamiętać o jednym: być dobrym dla innych, pomagać, a nade wszystko kochać swoją żonę i dzieci...

Dziadek Bonaventura od kilkunastu lat pracuje, jako piekarz
 i mówi:
 - Pracuje, aby utrzymać rodzinę.
   - Jaką rodzinę? Ma pan dorosłych synów, którzy mają swoje zawody...
- Dobrze im się powodzi, odpowiada dziadek, ale trzeba pomagać, są wnuki, dzieci mojego syna, którego żona umarła i teraz on mieszka ze mną, muszę pomóc tej rodzinie.
 Czyli dziadkowie na całym świecie są tacy sami: pomagają!

- Wypiek chleba daje pieniądze na utrzymanie rodziny i na opłacenie pracowników pracujących na mojej plantacji kawy i kakao..., dodaje dziadek.
 Po usłyszeniu, że dziadek zajmuje się jeszcze plantacją, mój podziw dla niego wzrósł jeszcze bardziej.

Jak wygląda dzień wypieku chleba?





Wcześnie rano wyrabia się ciasto, które rośnie, potem formuje się małe chlebki i układa się je na blachach zrobionych z kawałków starej blachy. Blachy są bardzo czarne, twarde i zahartowane.
Piec jest napełniony drewnem, które pali się w zamkniętym piecu przez trzy godziny.
Po trzech godzinach czyści się piec tzn. wyjmuje się niedopalone kawałki drewna, żarzący się pył wymiata specjalną miotłą, którą zanurza się w wodzie i piec jest gotowy do wypieku chleba.
Piec zrobiony jest z glinianej cegły.

Chlebki są wyniesione z domu i poukładane na półce zrobionej z bambusa. Chciałam koniecznie dziadkowi pomóc w noszeniu chleba i układaniu na półce, ale nie zgodził się, bo czasami się potknę i chleb się zmarnuje.
  Najlepiej będzie, jak zrobi to sam, a ja popatrzę!
 Udało się /pomimo zakazu/, jedną blachę wynieść z domu i dobrze ustawić na bambusowej półce.



Każdą blachę z wyrośniętym chlebem dziadek Bonaventura kładł na wielką łopatę z długim trzonkiem i wkładał do pieca, i jakie było moje zdziwienie, że po trzech minutach chleb był wyciągany z pieca, bo już się upiekł! Następnie w ruch poszedł olej i wnuczek małym pędzelkiem "malował" każdy chlebek olejem. Nie omieszkałam i tej pracy spróbować... całkiem przyjemne zajęcie! Jadłam gorący jeszcze chleb... pychota! Chleb jest dostarczany do miejscowych sklepików i wiosek położonych blisko Essengu.
Piekarnia w afrykańskim buszu ma stałych klientów, ale nie ma następcy, który pracowałby w piekarni dziadka Bonaventure!
Ciężka to praca i nie ma chętnych do kontynuowania dzieła pana Bonaventury. Synowie pomagają, ale nie mają zacięcia piekarskiego, jak ich ojciec.
Muszę napisać jeszcze słówko o żonie... ponoć była piękną kobietą. Bonaventura wydal  majątek, aby ratować Marin z choroby... 




P.S
Nie będę nikogo oszukiwać... Chleb, który jadłam u mojej siostry Hani był po prostu pyszny i nie będę porównywać tego chleba do bułek pieczonych w afrykańskim buszu. Jednak chleb Hani nie miał zapachu Afryki i nigdy go mieć     nie będzie...  Co by o chlebie nie napisać, jedno jest pewne, jak człowiek jest naprawdę głodny to zje każdy chleb!
 

środa, 23 października 2013

Wszystko może się zmienić...

Szereg dni, kiedy nic się nie udaje, wszystko jest
 albo bez sensu, albo niemożliwe. Nagle budzisz się rano
 i świat wygląda już jak trzeba.
 Jakby Aniołowie ustawili go od nowa specjalnie dla Ciebie.
                               
               
   
                  

P.S
Aniołowie ustawili tego ranka mój świat od nowa specjalnie dla mnie... I niech nikt nie mówi, że nie mam cudów, codziennych małych cudów /śmiech/!

poniedziałek, 21 października 2013

O wyrafinowanym luksusie….

 Byłam zdziwiona, że na bałtyckich wydmach rosną dzikie róże. Zapomniałam..., dzika róża rośnie praktycznie wszędzie więc kolczaste krzewy od wieków wpisane są w polski krajobraz, nawet ten nadmorski.
 Szkoda, że nie korzystamy w pełni z jej dobrodziejstw.
 Jesień w pełni, róże o białych lub różowych kwiatach przekwitły, zostały owoce, które trzeba zebrać po pierwszych przymrozkach...
 Róża to królowa kwiatów i symbol miłości.


 Już w starożytnej Persji uprawiano róże, by otrzymać z nich olejek
 i wodę różaną. W antycznym Rzymie dekorowano różami sale biesiadne, a podczas świąt inne miejsca.
  W tym celu sprowadzano z Egiptu wprost niewiarygodne ilości tych kwiatów.
 Bogaci Rzymianie wręcz nurzali się w nich, gdyż stanowiły widomy przejaw wyrafinowanego luksusu, w którym tak się wówczas lubowali. Gdy Kleopatra podejmowała Antoniusza, kazała pomieszczenia,
 w których odbywały się uroczystości na jego cześć, napełnić do wysokości kolan płatkami róż. Zaproszeni goście siedzieli na materacach i poduszkach wypełnionych płatkami różanymi. Kąpali się w wodzie różanej... Kwiaty róż mają także cenne właściwości lecznicze, które wykorzystywane są od 5000 tysięcy lat.
 Persowie stosowali kompresy z wody różanej w dolegliwościach
 serca, żołądka i nerwów.
 W średniowiecznych klasztorach używano suszonych kwiatów róż jako przeciwzapalnej zasypki na rany, a na oparzenia lub oczy dotknięte stanem zapalnym przykładano kompresy z herbatki różanej. 
 Hildegarda z Bingen, która żyła w latach 1089 – 1179 napisała: "Zbierzcie kwiaty róż o świcie i połóżcie je na oczy – uczyni je to czystymi". 
 Zachęcam Was do poczytania o odkryciach medycznych siostry Hildegardy, dla mnie to niesamowita kobieta, a jej przemyślenia i odkrycia medyczne są aktualne i dzisiaj. Hildegarda znała wiele przepisów na zdrowie ducha i ciała.



 Owoce dzikiej róży to sama witamina, którą można na wiele sposobów wykorzystać w kuchni. Dżemy, konfitury, soki, wina, nalewki zadowolą gusta najwybredniejszych znawców i smakoszów i przy okazji zadbają
 o nasze zdrowie.
 Hmm, zostały owoce dzikiej róży więc zróbmy
 dobrą nalewkę lub konfiturę... Co robimy?
 Jestem za naleweczką z płatków róży, bo znawcy mówią, że ma zjawiskowy smak, cudowny zapach kwiatów róż i jest napojem zdrowia
 i urody. Trochę na takową za późno, róża przekwitła! Nic straconego,
 bo nalewkę można zrobić z owoców dzikiej róży.
 Mamy jeszcze czas, pierwsze przymrozki przed nami, bo do naleweczki trzeba zebrać owoce dzikiej róży po pierwszych przymrozkach,
 i będzie jak znalazł na zimowe chłody.





  1 kg owoców dzikiej róży zebranych po pierwszych przymrozkach,
 1/4 litra spirytusu,
1/2 litra wódki,
1/2 kg cukru.

 Przemrożone owoce starannie przeczyścić, usunąć nasiona, umyć
 i osuszyć. Owoce zasypać w słoju cukrem i postawić w ciepłym miejscu, aby puściły sok. Co 2-3 dni potrząsać słojem. Po 14 dniach wlać alkohol, słój zakręcić i pozostawić na następne 14 dni, co kilka dni wstrząsając. Zlać, przecedzić i rozlać do butelek. Pozostawić w chłodnym pomieszczeniu. Po dwóch miesiącach nalewka nadaje się do picia w małych ilościach dla ratowania zdrowia i humoru /śmiech/!
 Można nalewkę z dzikiej róży doskonalić, dodać mięty, goździków, miodu..., a wszystko to dla zdrowotności bez wątpienia!





P.S
A na koniec coś dla ducha... Płatki kwiatowe wszystkich róż są jadalne i można zrobić z nich np. miód różany, albo kąpiel różaną... Po dniu pełnym wysiłku najłatwiej odprężyć się, biorąc gorącą kąpiel z 1 lub 2 garściami świeżych albo suchych wonnych różanych płatków. Nieco wykwintniejszy wariant kąpieli to dodanie do wody 1 pojemnika śmietanki z 3 kroplami olejku różanego. Oczywiście nie powinno także zabraknąć garstki płatków róż, płonących świec i pięknej, łagodnej muzyki...  Jest jedno małe „ale”: trzeba mieć wannę /śmiech/! 

sobota, 19 października 2013

O nietoperzu z raju....


Nietoperz to aborygeński symbol śmierci... Wyobraźcie sobie miejsce,
 w którym ludzie żyją w izolacji przez czterdzieści tysięcy lat. Innymi słowy nie zetknęli się z judaizmem, chrześcijaństwem i islamem, ponieważ od najbliższego kontynentu dzielił ich cały ocean, a mimo to ich mit o stworzeniu świata jest mniej więcej taki: 
Pierwszym człowiekiem był Beerrokborn. Został stworzony przez Baime, niestworzonego, który stanowił początek wszystkiego i który kochał wszystkie stworzenia i o nie dbał. Niezły gość, innymi słowy, ten Baime, wśród przyjaciół zwany Wielkim Ojcowskim Duchem. Po tym, jak Baime zapewnił Beerrokbornowi i jego kobiecie stosunkowo dobre miejsce do życia, naznaczył swoim znakiem drzewo yarran, na którym mieszkał rój pszczół.
 

 Nakazał dwojgu ludziom:"Możecie szukać pożywienia w całej krainie,   
którą wam podarowałem, lecz to drzewo jest moje.
 Jeśli tam spróbujecie zdobyć pożywienie, i was,
 i wasze potomstwo czeka wiele zła". Pewnego dnia kobieta Beerrokborna wybrała się po drewno, doszła do drzewa yarran.
 Z początku przestraszyła się na widok świętego drzewa, lecz dookoła leżało tyle chrustu, ze nie uległa instynktowi, który nakazywał jej uciekać stamtąd czym prędzej. Poza tym Baime nie wspomniał nic o chruście.
 Kiedy zbierała suche gałązki, usłyszała nagle lekki szum nad głową,
  popatrzyła w górę i ujrzała pszczoły.
  Dostrzegła również miód ściekający po pniu. Wcześniej próbowała miodu tylko raz,
 a tymczasem tu było go bardzo dużo. Przezroczyste, słodkie krople lśniły w słońcu i kobieta Beerrokborna nie potrafiła dużej opierać się pokusie. Wspięła się na drzewo.
 W tej samej chwili z góry powiało chłodem i kobietę objęła jakaś wstrętna postać z olbrzymimi czarnymi skrzydłami.
 Był to nietoperz Narahdarn, którego Baime wyznaczył do pilnowania świętego drzewa. Kobieta spadła na ziemie i biegiem wróciła do swojej jaskini. Skryła się tam, było już jednak za późno.
 Sprowadziła na świat śmierć, której symbolem był nietoperz Narahdarn, a jego przekleństwo miało dotknąć wszystkich potomków Beerrokborna. Drzewo yarran zapłakało gorzkimi łzami nad tą tragiedią.
Łzy spływały po pniu i zastygły, właśnie dlatego na korze drzewa yarran można dzisiaj znaleźć czerwona gumę...



P.S
I co można powiedzieć o tej opowieści sprzed czterdziestu tysięcy lat...? Ludzie bez względu na to, w jakim miejscu na Ziemi mieszkają, maja te same wizje...? A możne są one wrodzone, dane przez naturę, wpisane, i pomimo wszystkich różnic prędzej czy później i tak dotrzemy do identycznych odpowiedzi?
 


środa, 16 października 2013

O rajskim jabłuszku....

Jak wyglądało rajskie jabłko?
 Któż to wie... 
Dostałam dzisiaj kilka jabłek z zapewnieniem, że po rozkrojeniu jabłka ukaże się kwiat...












P.S
Jak wytłumaczyć, że od zawsze jabłko kojarzone jest z nieśmiertelnością i młodością, i wiedzą, co dobre i złe... Jabłoń ponoć daje schronienie zmarłym. W mitologi celtyckiej w zaświatach mają rosnąć jabłonie, które jednocześnie mają kwiaty i jabłka. Jeśli ktoś zje jabłko z tej jabłoni będzie wiecznie młody i nieśmiertelny... W sadzie nimf Hesperyd rosną jabłonie, które rodzą złote jabłka dające nieśmiertelność... 

poniedziałek, 14 października 2013

O Goliacie...

W jesienny deszczowy dzień przypomniały się Judycie... żaby!
 Deszczowe koncerty, burczenie, kumkanie, donośne trele, przeciągłe rechotanie… to jeden z najbardziej nastrojowych głosów w naszej naturze, tak mówią ci, którzy lubują się w słuchaniu rechotania żab!
W Afryce nie ma spokojnej nocy. Gdy nastanie pora suszy usłyszysz wszelkie żyjące tutaj cykady, świerszcze i tak śpiewają, że w końcu  przyzwyczaisz się i wychodzisz wieczorem posłuchać, popatrzeć na miliony gwiazd, porozmyślać o życiu i śmierci i zapytać siebie raz jeszcze i nie ostatni: co mnie tutaj do Afryki przywiodło?
Pora deszczowa jest czasem gdzie prym wiodą żaby wszelkiego rodzaju. Żabi koncert na tysiące głosów! Jedne kończą, drugie zaczynają!
Już masz cichą nadzieje, że będzie cisza…. i jest minutę, dwie i na nowo zaczyna się koncert! Na żabie łowy dzisiaj zapraszam! Żaby można jeść i trzeba przyznać, że są smaczne! Miłośnicy żab biją na alarm, bo co trzeci gatunek z prawie 6500 tysięcy żab zagrożony jest wyginięciem.
No cóż, żabie udka mają swoich smakoszy i jak mi wiadomo,
 co roku ludzie zjadają 11 ton tego przysmaku! Przyjeżdżajcie do Kamerunu i łapcie, zbierajcie, polujcie, zastawiajcie sidła…
Ale od jednej żabci proszę z daleka!
Ta żabcia, to Goliat Płochliwy. Jest największą żyjącą żabą na świecie, żyje tylko w rzekach Kamerunu i w parku Monte Alen w Gwinei Równikowej. Może osiągnąć 40 cm długości, ważyć ponad 3 kilo, jej mięsko jest bardzo smaczne. A jak skacze! Skok Goliata dochodzi do 6 metrów, trudno go złowić, bo naprawdę jest płochliwy i bardzo ostrożny. Prowadzi, jak na żabę przystało wodny tryb życia. Jada ryby, inne żaby, małe ptaki. Goliat jest objęty międzynarodowa ochroną, bo grozi mu wytępienie ze względu na smaczne mięso. Na zdjęciu to chyba malutki Goliat Płochliwy. Chłopcy, którzy go przynieśli myśleli, że jestem miłośniczką żabich udek i chcieli zrobić interes… nie zrobili!
Może jednak mogłam ją kupić i… hodować!




P.S
Pamiętacie bajkę o księciu zamienionym w żabę…? Miłość, księżniczko jest wtedy, gdy po pocałunku żaba zostaje żabą… Być może nie każdy chce mieć Księcia z Bajki czy Piękną Księżniczkę... Może niektórym wystarczy Żaba z charakterem....

sobota, 12 października 2013

O spaniu...

 Mówią, że tylko szczęśliwi potrafią zasypiać o każdej godzinie, w każdym miejscu, i rzec trzeba jeszcze, w każdych warunkach... 



                                                                                                /zdjęcie Dominika Kustosz/            





P.S
Więc jestem na wskroś szczęśliwa, bo mogę spać o każdej porze dnia i nocy,
i w każdym miejscu... I byla noc zarwana przez te nieszczęsne
walizki /śmiech/!!! Zmobilizowałam się, a właściwie CZAS mnie przynaglił i w końcu spakowałam swój dobytek, jak na misjonarkę przystało: dwie walizki, każda po 32 kilogramy, trzecia, jako bagaż podręczny: 8 kilogramów /proszę do kilogramów podejść z przymrużeniem oka, bo nie ważyłam/. Komplet misjonarski dopełnia torba na ramię, która udaje torebkę, komputer i trzy książki w garści..., i jestem gotowa! „Spośród swoich uczniów wyznaczył Pan jeszcze innych..., i wysłał ich po dwóch przed sobą do każdego miasta
i miejscowości, dokąd sam przyjść zamierzał. Idźcie, oto was posyłam jak owce między wilki. Nie noście ze sobą trzosa ani torby, ani sandałów... Gdy do jakiego domu wejdziecie, najpierw mówcie: „Pokój temu domowi”...”
/Ew.św Łukasza/.
Cóż, zabrałam torby dwie, sandały także... i dużo pokoju w te strony gdzie zostałam posłana i podziwiam, na dobry początek, złote kolory jesieni...   

czwartek, 10 października 2013

O jesieni nad Bałtykiem...

Zapewniam Was, że to jesienny brzeg Bałtyku.
 Słońce przygrzewa, wiatr iście jesienny, zimny, ale co tam zimny wiatr! Czapka na głowie, kurtka na plecach, a na nogach dobre buty i można spacerować.
 To wymarzony czas na spacer i trzeba korzystać póki jesień
 jeszcze przychylna /śmiech/! W głowie mam słowa i melodię piosenki w wykonaniu Magdy Anioł...



Zawsze pójdę tam, gdzie Ty,
Moją drogę znaczą, ślady Twoich stóp.
Przystanią moją jest najmniejszy nawet kąt,
 tylko w domu Twym...
W każdym krańcu świata, będę szukać Cię. 
W każdym krańcu świata... tam odnajdę Cię




Przy Tobie zawsze będę, po tchnienia kres,
 Ostatnią myśl wśród wichrów i wśród burz.
 Ty jeden życia sens... Nas nie rozdzieli nic. 
W każdym krańcu świata, będę szukać Cię.
 W każdym krańcu świata... tam odnajdę Cię...




P.S
Rok temu jesień powitała mnie w Gdańsku...
Zima, wiosna, lato... cały rok. Był to piękny czas, który pokazał mi siebie, jakiej jeszcze nie znałam. Wszystko przemija i przemienia nas.
Jak przemieni nas upływający czas i związane z nim wydarzenia zależy tak naprawdę tylko od nas samych...


poniedziałek, 7 października 2013

O czarcim kręgu...

 Grzyby... Hmm, lubię jeść, oglądać w lesie, zbierać niekoniecznie.
 Grzyb, to ukryte królestwo!
 Widzialna część grzyba jest tylko „owocem” tego ukrytego królestwa. Niezwykle ważną częścią grzyba jest niewidoczna dla nas grzybnia, która przeważnie schowana jest w glebie, drewnie, albo w innym źródle pożywienia.
 Grzybnia może być maleńka, jak mrówka, albo zajmować wiele hektarów. Grzybiarze mają powody do wielkiej radości, bo w lasach pełno grzybów.
 Może i pełno, ale ja widzę tylko te, które można podziwiać...






 Mówią, że grzybów jadalnych powinno się szukać w konkretnych miejscach i o konkretnej porze. Gdzie indziej rosną rydze, podgrzybki, maślaki, prawdziwki
 i kurki, gąski czy koźlaki, a o truflach nie wspomnę /śmiech/!
 Na grzybobranie najlepiej wybrać się o świcie lub rano...
 I pojechałyśmy w sekretne miejsce, znane pewnym tylko osobom... Zastrzegłam sobie, aby nikt nie był zdziwiony na miejscu, że jadę na to wielkie zbieranie grzybów do... towarzystwa, i aby podziwiać grzyby, które wejdą mi w drogę/śmiech/!
 I muszę stwierdzić, że miejsce było prawdziwie sekretne, bo wróciłyśmy z pełnym koszykiem. Miałam nadzieję zobaczyć w tym sekretnym miejscu czarci krąg czyli grzyby rosnące w kółku, ale nie spotkałam...


 /Czarciego kręgu osobiście nie spotkałam więc zdjęcie nie moje.../

 Nazwa czarci krąg pochodzi ze starej baśni. Ludzie kiedyś wierzyli, że grzyby rosnące w kółku były miejscem, w którym odbywały się nocne tańce czarownic, elfów i czarnoksiężników...





P.S
Grzyby to zadziwiający świat, prawdziwe królestwo, które otacza nas w sposób niewidzialny. Grzyby, które leczą... Grzyby, które niszcza domy, sprzęty, zabytki, drzewa... Grzyby w służbie człowieka: chleb, piwo, kefir, wino...
Grzyby to nie tylko te jadalne... 

sobota, 5 października 2013

O pewnej sesji zdjęciowej…

Porządkując zdjęcia natrafiłam na Młodą Damę,
 która z gracją pozowała do zdjęc…














P.S
Dziecko może nauczyć dorosłych trzech rzeczy: cieszyć się bez powodu, być ciągle czymś zajętym, i domagać się  - ze wszystkich sił – tego, czego pragnie /P.Coelho/ I pamiętać trzeba jeszcze o jednej rzeczy, że dzieci i zegarków nie można stale nakręcać, trzeba im dać czas do chodzenia... 

Jeśli nie staniecie sie, jak dzieci... Dzisiaj od samego rana wspominamy św.Faustynę, która w klasztorze pracowała w kuchni, na furcie i w ogrodzie. Nie obca jej była choroba. Po ludzku patrząc nic szczególnego nie robiła, ale miała widzące oczy, widziała Jezusa i właśnie Faustynie Jezus przekazał orędzie miłosierdzia... Jan Paweł II nazwał siostrę Faustynę darem Boga dla naszych czasów. Ta prosta kobieta, autorka Dzienniczka, który stanowi dziś cenną perłę polskiej literatury mistycznej zachwyca i budzi podziw nie tylko prostych ludzi, których uczy jak rozmawiać z Bogiem, ale również teologów prostotą i głębią mówienia o Bożych tajemnicach i możliwości doświadczenia obecności Boga
w swoim wnętrzu.
Jest przede wszystkim świadkiem Boga miłosierdzia nieustannie obecnego w dziejach świata i w losie człowieka.
Dzieci są wielkim darem.
Jak cenny Dar został powierzony i zawierzony w nasze dorosłe dłonie i serca...    

czwartek, 3 października 2013

O bajce z morałem…

To prastara legenda z Australii...
Był sobie kiedyś młody wojownik o imieniu Walla, który zakochał się w pewnej dziewczynie, Moorze, a ona w nim. Walla przeszedł plemienną ceremonię wtajemniczenia, stał się mężczyzną i mógł się ożenić z którąkolwiek kobietą z plemienia pod warunkiem, że nie była już mężatką i chciałaby go. A Moora go chciała. Walla nie mógł znieść myśli o rozstaniu z ukochaną, lecz tradycja wymagała, by wybrał się na polowanie, z którego trofea miały być przeznaczone na podarki dla rodziców narzeczonej. Dopiero później mógł się odbyć ślub. Pięknego poranka, kiedy na liściach drzew, krzewów i kwiatów lśniła rosa, Walla wyruszył na polowanie. Moora podarowała mu białe piórko kakadu, które Walla wpiął we włosy. Podczas nieobecności Walii Moora poszła zbierać miód na wesele. Niełatwo go było znaleźć, musiała odejść od obozowiska dalej niż zwykle. Trafiła do doliny pełnej wielkich kamieni. W dolinie panowała niezwykła cisza, nie słychać było ptaków ani owadów. Miała już stamtąd odejść, kiedy dostrzegła gniazdo z wielkimi białymi jajami, największymi, jakie kiedykolwiek widziała. Muszę je zabrać na wesele, pomyślała i sięgnęła ręką do gniazda. W tej samej chwili usłyszała, że coś wielkiego przesuwa się po kamieniach, i nie zdołała odskoczyć ani nawet otworzyć ust, a już olbrzymi brunatnożółty wąż owinął się wokół jej pasa. Moora walczyła, lecz nie udało się jej uwolnić. Popatrzyła w błękitne niebo nad doliną i próbowała wezwać Wallę, lecz nie miała już powietrza w płucach i nie zdołała wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Wąż zaciskał się wokół niej coraz mocniej, aż w końcu wydusił z niej całe życie, pogruchotał wszystkie kości w ciele. Potem popełzł z powrotem w cienie, z których się wynurzył, gdzie nie dało się go dostrzec, bo jego kolory zlewały się z grą świateł i cieni wśród drzew i kamieni w dolinie. Upłynęły dwa dni, zanim znaleziono ciało Moory. Rodzice dziewczyny byli niepoceszeni, matka z płaczem pytała ojca, co powiedzą Walli po jego powrocie do domu. Ognisko już dogasało, kiedy następnego dnia o świcie Walla powrócił z polowania. Chociaż wyprawa była pełna trudów, krok miał lekki, a oczy błyszczące i wesołe, bo wiodła go miłość. Podszedł do rodziców Moory, którzy w milczeniu siedzieli przy wygasającym ognisku.
„Oto moje dary dla was” – powiedział. Przyniósł kangura, wombata i uda emu.
„Wróciłeś akurat w czas na pogrzeb, Walio, ty, który miałeś być naszym synem” – odpowiedział ojciec Moory.
Walla, wstrząśnięty, ledwie zdołał ukryć swój żal i smutek... Ponieważ był dzielnym wojownikiem, powstrzymywał łzy i spytał chłodno: „Dlaczego jeszcze jej nie pochowaliście?”.
„Ponieważ znaleźliśmy ją wczoraj wieczorem” – odparł ojciec. „Wobec tego pójdę za nią i będę się domagał powroty jej ducha. Nasz wirinun, czarownik, może uleczyć jej pogruchotane kości, a ja na powrót tchnę w nią życie”.
„Jest za późno  – powiedział ojciec Moory. Jej duch już powędrował tam, gdzie udają się duchy wszystkich zmarłych kobiet. Ale ten, kto ją zabił, wciąż żyje. Znasz swój obowiązek, synu?”
Walla bez słowa odszedł do jaskini, w której mieszkał wraz z innymi nieżonatymi mężczyznami z plemienia. Upłynęło kilka miesięcy, a Walla wciąż nie uczestniczył w śpiewach i tańcach, tylko siedział samotnie. Niektórzy uważali, że chciał, aby serce mu stwardniało i zapomniało o Moorze. Inni przypuszczali, że planuje wyprawę do królestwa śmierci kobiet. „To mu się nigdy nie uda – twierdzili.
W końcu do ogniska przyszła pewna staruszka.
„Mylicie się – powiedziała. On po prostu zatopił się w myślach o tym, w jaki sposób ma pomścić swoją ukochaną. Wydaje się wam, że wystarczy wziąć włócznię i zabić Bubbura, wielkiego brunatnożółtego węża? Nigdy go nie widzieliście, ale ja w młodości raz go spotkałam. I tego dnia posiwiały moje włosy. To najstraszniejszy widok, jaki można sobie wyobrazić. Uwierzcie moim słowom. Bubbura można pokonać tylko na jeden sposób: odwagą i przebiegłością, a tego, jak sądzę, młodemu wojownikowi nie brakuje”.  Następnego dnia Walla podszedł do ogniska. Oczy mu błyszczały, wydawał się niemal uradowany, kiedy pytał, kto wybierze się z nim zbierać gumę.
„Przecież mamy gumę – odparli zaskoczeni takim dobrym humorem Walli młodzi mężczyźni. Możemy ci dać”.
„Chcę mieć świeżą gumę” – oświadczył. Śmiejąc się powiedział: „Chodźcie ze mną  pokażę wam, do czego mi potrzebna guma”. Zaciekawieni ruszyli za nim, a kiedy już nazbierali gumy, Walla zaprowadził ich do doliny z wielkimi kamieniami. Tam na najwyższym drzewie zbudował podest, a towarzyszom kazał wycofać się do ujścia rzeki. Na drzewo zabrał tylko swego najlepszego przyjaciela. Stamtąd zaczęli wzywać Bubbura po imieniu, aż echo potoczyło się przez dolinę, a słońce wzeszło na niebie. I nagle pojawiła się brązowożółta głowa, która kołysała się w przód i w tył, szukając miejsca, z którego dochodziło wołanie. Wokół niej roiło się od mniejszych żółtobrązowych węży, które najwyraźniej wykluły się z jaj, widzianych przez Moorę. Walla i jego przyjaciel ugnietli z gumy wielkie kule. Kiedy Bubbur ujrzał ich na drzewie, otworzył paszczę, wysunął język i wyciągnął się do nich. Słońce stało teraz w zenicie i białoczerwona paszcza węża aż lśniła. W momencie kiedy wąż zaatakował, Walla cisnął największą gumową kulę wprost w otwartą gardziel węża, który odruchowo zamknął paszcze, wbijając zęby w gumę. Bubbur opadł na ziemię, lecz nie mógł pozbyć się gumy, która skleiła mu pysk. Walli i jego przyjacielowi udało się powtórzyć tę sztuczkę z mniejszymi wężami i wkrótce wszystkie zostały unieszkodliwione. Wtedy Walla wezwał pozostałych mężczyzn. Ci nie okazywali litości, uśmiercili wszystkie węze. Bubbur zabił przecież najpiękniejszą dziewczynę plemienia, a potomstwo węża mogło pewnego dnia osiągnąć takie same rozmiary jak on.
Od tego dnia groźnego brązowożółtego węża Bubbura rzadko można spotkać w Australii, ale ludzki strach z każdym upływającym rokiem czyni go dłuższym i grubszym...

I jaki z tego morał według autora tej bajki?
Że miłość to większe misterium niż śmierć. I że należy wystrzegać się węży...





P.S
Mój morał brzmi inaczej. Mściwość to większe misterium niż śmierć i należy wystrzegać się węża nienawiści...