poniedziałek, 26 marca 2012

O zapominaniu....


Szukałam dzisiaj… kluczy! Niech ktoś nie pomyśli, że to nic takiego, każdemu zdarza się czegoś zapomnieć, szukać i w końcu znaleźć! Tylko, że ja szukam czegoś codziennie i w to szukanie, swoim gadaniem, angażuję wszystkich, którzy są wokół mnie. Większość z grzeczności słucha mojego ubolewania, a inni patrzą z politowaniem, bo to nie pierwszy raz czegoś nasza Judyta szuka i zapewne nie ostatni, i powiadają: znajdziesz, jak zwykle, zawsze znajdujesz! Bardziej pobożni radzą modlić się do Św. Judy Tadeusza /On jest od spraw beznadziejnych/! Ja mam mocniejsze zaufanie do Św. Antoniego z Padwy, bo On jest od rzeczy zaginionych!

 I tak zostawiają mnie, ale tylko, co niektorzy z tym szukaniem! Szukam i ze dwa dni, ale w końcu znajduję, ale co sie przy tym szukaniu umorduję i innych przy okazji....! Co nie wymyślam w kwestii kluczy: specjalna torebeczka tylko na klucze, na specjalnym sznureczku w kieszeni oczywiście, nie jako ozdoba na szyjce, ale jak mam potrzebę TYCH właśnie kluczy, to i tak muszę wyrzucić zawartość całej torby i okazuje się, że wszystkie klucze... w nieładzie!

 Mam na użytek dojeżdżania do mojej szkoły w Nkoum i pracy w finansach diecezji auto... stare, ma już 22 lata, ale silnik w bardzo dobrym stanie i co niektorzy złośliwcy mówią, że to tak, jak ze mna: stara, ale z silnym, nie do zdarcia sercem... Tutaj w kwestii niezdartego serca, to zatrzymałabym się trochę, ale może innym razem... I ten stary smochodzik nie ma zapasowego klucza do stacyjki: jest tylko JEDEN więc strzegę go, jak przysłowiowego oka w głowie...

 Szkoda pisać... dnia dzisiejszego klucz się zgubił! Szukali wszyscy... nie ma!!! Po całym dniu szukania wraca z podróży nasz Szef finansowy i zostaje zasypany przez mnie potokiem słów o kluczu i jak to teraz będzie, samochód na złom, a tak mi dobrze służył, a może Ty go przez przypadek zabrałeś...

 Popatrzył na mnie wymownie i  wszedł do jedengo z pomieszczeń, które przeszukane zostało nie wiem ile razy, nie tylko przez mnie i moj Szef... znajduje TEN klucz... leży sobie, jak gdyby nigdy nic na foteliku wiklinowym...

 A ile to razy jadę do szkoły i okazuje się, że nie zabrałam tego, co trzeba było koniecznie zabrać i to coś było już wczoraj wieczorem przygotowane, aby czasami dzisiaj rano nie  zapomnieć!

 Po co ci ten węzełek na chusteczce?
 – Kolega pyta Jasia.
 – Mamusia mi go zawiązała, żebym nie zapomniał wrzucić listu do skrzynki!
 – A wrzuciłeś?
– Nie, mamusia zapomniała mi go dać!

 A wiecie przez kogo to wszystko, to zapominanie - oczywiście?

 Razu pewnego pijemy na stojąco, szybko, na obudzenie,  popołudniową kawę i nagle słyszymy z kuchni donośny, pełen oburzenia głos: a to wszystko przez tego Niemca!

Biegniemy co sił w nogach do kuchni i co widzimy... jedna z Sióstr stoi przy otwartej szafie i gada do siebie coś o jakimś Niemcu...
 Jaki Niemiec, a co on ma wspólnego z tym, że stoisz przy otartej szafie? Jak, to co! Zapomniałam po co do tej szafy przyszłam... to wszystko przez tego Alzheimera!!!

I tak powstało nasze misyjne usprawiedliwienie na nasze zapominanie.... a to wszystko przez tego Niemca Alzheimera!

 „ U całkiem zdrowych ludzi występuje zapominanie, jako normalny, powszechny proces utraty danych pamięciowych...”

 Hmm, a jeśli zapominanie za często się powtarza...? I jeszcze jedno...nie wiem dlaczego w każdej mojej torbie mam taki... mały nieład... rano wszystko było poukładane!

sobota, 24 marca 2012

Przez przypadek....

 Przez przypadek... ? ..., natrafiłam w sieci na blogi ludzi, których już nie ma na tym świecie...  Blogi zostały i pamięc o tych Pięknych Ludziach... Cierpienie... bez niego nie ma życia, każdy ma Swoje..., ale dlaczego inni mają aż tyle..., dlaczego w życiu jest tyle tajemnic... Z życia na ziemi odeszli, ale wciąż żyją nie tylko w Niebie, w które wierzę, ale także w sieci...
 Sami cierpieli bardzo... a jak wielkiej liczbie ludzi pomogli zmienic swoje zycie, popatrzec na zycie z perspektywy smierci, mozna wyczytac to z komentarzy....”Jeśli dobrze przeżywasz każdy dzień, wówczas niczego nie musisz sie bać”.

Jak dobrze przeżyć każdy dzień, który jest jeden, jedyny, jutrzejszy bedzie inny... Koniecznie trzeba podziwiać piękno wschodzącego słońca każdego ranka, padający śnieg, a może i ulewę i błoto po kostki... Trzeba myśleć o śmierci, by nadać sens i znaczenie swojemu życiu... Gdyby Pana Boga nie było, jakbym żyła?

 Zadaję sobie to pytanie dość często ostatnio... i ciągle ta sama odpowiedz: tak, jak teraz i lepiej jeszcze... tyle spraw i rzeczy przegapiłam... mam nadzieję, że jeszcze zdążę zauważyć i cieszyć się tym, że ktoś się do mnie uśmiecha, że zdążę załatwić wszystkie sprawy... jeśli nie zdąże... nie szkodzi... najważniejsze, abym wypełniła to, do czego zostałam tutaj na ziemię przysłana i abym umiala przyjac cierpieni, jesli bedzie trzeba....
Blog „Pamiętnik Julki”, ”Paula i Pan Śmieciuch” ...... i na pewno wiele innych....

wtorek, 20 marca 2012

O pralce....

O pralce „Frani" rodem z Polski będzie mowa. Może młodzież czytająca mojego bloga nie zna "Frani".
Trzeba Wam wiedzieć, że "Frania" ma pod sobą wszystkie pralki... jest niezastąpiona jeszcze teraz w dobie techniki XXI wieku w moim rodzinnym domu. Myślę, że należymy do nielicznych wyjątków w tej kwestii.

 Więc z tą "Franią" na kameruńskiej ziemi było tak... Wiadomo trzeba prać swoje rzeczy, bo się brudzą, a właściwie my ludzie je brudzimy... no tak, ale kurz, błoto nam w tym pomagają. Pewien misjonarz, pominę jego imię, bo sobie zastrzegł, prał ręcznie swoje skarpety i całą resztę na misji gdzieś tam, gdzie nie ma prądu, wszędzie daleko na tym końcu świata, ale... jest jednak szkoła, ośrodek zdrowia i są także siostry zakonne,  które nie myślały w tym praniu uciążliwym, pomagać księdzu misjonarzowi!
 Więc prał..., ale siostry, kobiety o czułym sercu sprowadziły z Polski praleczkę o wdzięcznej nazwie "Frania" i ofiarowały ją sąsiadowi za miedzy. Nasz Zenon... oj... nie miało być imienia, może nie będzie czytał... uwolnił swoje ręce /choć w części/ od prania. Wiadomo, prał i pierze tylko wieczorami, bo agregat, który daje prąd napędzany jest ropą i pracuje tylko wieczorami... ku oszczędności oczywiście!

 Razu pewnego kucharka pyta się Zenona: co to takiego, ta maszyna w kącie? A no pralka, która pierze sama i jeszcze wodę podgrzewa – odpowiada Zenon. Podgrzewa, jak?
Ognisko trzeba rozpalić? – pyta kucharka. Widzisz, mówi Zenon, tutaj jest takie pokrętło, wlewasz wodę, nastawiasz /pokazuje/ w ten sposób to pokrętło i woda się podrzewa sama. Rozmowa się skończyła, pani kucharka wszystko zrozumiała... Po kilku dniach misjonarz wraca popołudniem z wizyty w odległej wiosce swojej parafii i widzi pralkę na środku podwórka.
 Zagląda do "Frani", widzi wodę... Co ty robisz? - pyta panią kucharkę. Podgrzewam wodę, nastawiłam to pokrętło tak, jak ksiadz pokazal i wystawiłam na słońce... A jak będziesz prała? Jak to jak? Zwyczajnie, jak się woda nagrzeje, to zacznie ta maszyna prać! 
 Tak ksiądz powiedział, nieprawdaż?  Nie doczekała się.... nie zaczęła prać. Oj, Zenonie nie powiedziałeś, że tej praleczce potrzeba prądu!!! Gdy zapadł kameruński wieczór włączono prąd i "Frania" zaczęla swoją pracę...
My także czyli siostry Pallotynki, a właściwie siostra Fabiana wynalazla dzisiaj starą "Franie". Praleczkę dostały nasze kandydatki i od samego rana jest nauka obsługi i prania w tej niezastąpionej pralce, której dostało się nowe wdzięczne imie "Miraculeuse"

Macie jeszcze gdzieś tam w piwnicach, na strychach „Franię”?  I co o tej Frani myślicie? Nas krew zalewa na te nowe pralki automatyczne!  Jak prąd „ucieknie”, to pralka choć kończyła swoją pracę, zaczyna od – nowa!!! I nie ma jak jej ztrzymać!
 To tak, jak z Bloggerem, który udoskonala weryfikację obrazkową... za jakiś czas będziemy wpisywać trzy, a może cztery wyrazy!



Na zdjęciu jedna z naszych kandydatek na przyszłą siostrę Pallotynkę z nowym dobytkiem „Miraculeuse”. Dla dziewczyn „Frania” to prawdziwe cudo. Jak do tej pory w swoich domach prały przy źródle albo przy studni. Nie wiem, jak długo pokrętło i cała reszta wytrzyma... ale naukę prania „po naszemu” od czegoś trzeba zacząć... O naszych przyszłych kameruńskich Pallotynkach także będzie post...

piątek, 16 marca 2012

O umieraniu....

Na dwa, trzy dni przed śmiercią skóra zaczyna inaczej odbijać światło, szczególnie w ciągu dnia. Z miękkiej, sprężystej staje się woskowa i sztywna. Zdecydowanie wyostrzają się rysy. Szczególnie nos, na jego środku pojawia się podłużne zagłębienie.


Przytomne osoby cały czas są ruchliwe, zachowują się jakby za kilkadziesiąt godzin nie mieli umrzeć - porządkują rzeczy, rozmawiają, jak gdyby nic się nie działo, jakby nie zauważali, że ich ciało powoli się zmienia.

Z pacjentami spotykam się przez kilka, czasami kilkanaście dni, odwiedzam ich kilka razy dziennie. Jednym z najtrudniejszych momentów jest chwila, gdy zauważam bruzdę na nosie. Wtedy wiem - to już czas. I często zastanawiam się, czy oni też to już wiedzą. Wydaje mi się, że nie. Mimo tego, że zdają sobie sprawę ze swojego stanu i intelektualnie pogodzili się ze swoim losem. Czym innym jest spodziewać się śmierci, nawet bliskiej aniżeli uświadomić sobie w poniedziałek rano, że umrę w środę, koło południa.

Na kilka godzin przed śmiercią aktywność ogranicza się już tylko do obrębu łóżka, poprawiania kołdry, sięgania po komórkę, układania poduszki, szukania wygodnej pozycji. Spojrzenie człowieka staje się nieobecne, czasami wzrok zawiesza się w niewiadomym, odległym punkcie. Oczy stają się szkliste. Umierający są w stanie normalnie rozmawiać, ale ich głos jest spowolniony, znika melodyczność - ton robi się jednostajny. Wtedy muszę być bardzo uważny i skupić się na tym, co mówią umierający.

W strumieniu słów przeplatają się zwykłe informacje (jaki to dzień tygodnia, kto był mnie odwiedzić, co jadłem) z ważnymi wyznaniami - pojawia się świadomość nadchodzącej śmierci, chorzy mówią o Bogu, o swoim lęku. Czasem opowiadają o odwiedzających ich bliskich zmarłych, którzy stają się dla nich realni na równi z żywymi. Jakby w momencie śmierci dwa światy: żywych i umarłych naturalnie się przenikały. W ciągu ostatnich kilku godzin życia człowiek staje się spokojny, poddaje się naturalnemu biegowi rzeczy.

Pierwsze zmieniają kolor paznokcie, a gdy dłonie i stopy sinieją, i stają się chłodne, oznacza to, że do końca zostało nie więcej niż dwie, trzy godziny. Wtedy umierający przeważnie traci świadomość, jeśli nie - to jest tylko w stanie odpowiadać przecząco lub twierdząco, czasem tylko ruchem głowy. Powieki opadają lub bywają półprzymknięte. Tylko pojedyncze osoby umierają z pełną świadomością - mówią ważne dla siebie rzeczy aż życie z nich uleci.

A gdy już nadejdą ostatnie chwile, oddech staje się coraz płytszy, człowiek przypomina rybę wyjętą z wody - łapie powietrze ustami. Mogą się zdarzyć nawet kilkunastosekundowe bezdechy. Mówi się, że wydaliśmy ostatnie tchnienie, ale to jest raczej wdech bez wydechu. Serce staje i przez cztery minuty obumiera mózg. Wtedy całe nasze ciało jeszcze przez kilkadziesiąt sekund jak gdyby ostatkiem sił próbowało złapać oddech. Potem nie dzieje się już nic. To koniec. Cisza i kompletny bezruch.

Trudno jest wtedy zrozumieć, że człowiek nic nie czuje, właściwie każdy obchodzi się z ciałem delikatnie, jakby żyło. A ono zaczyna bardzo szybko się zmieniać. Wprawdzie było woskowe, ale w ciągu pięciu minut po prostu zastyga. Staje się sino-szare i ewidentnie chłodne - temperatura organizmu dopasowuje się do temperatury otoczenia. Zgodnie z prawem ciążenia, krew, która nie jest już pompowana - opada, na plecach lub boku pojawiają ciemne wybroczyny - plamy opadowe. Jeszcze wtedy ciało jest nadal miękkie, za kilka godzin zesztywnieje. Potem trudno już zgiąć rękę lub rozprostować palce.

Jeśli ktoś nie może skonać, zapalam gromnicę, którą wkładam w dłoń umierającego i modlimy się litanią do patrona dobrej śmierci - św. Józefa lub do Wszystkich Świętych. Odmawiamy także Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Te modlitwy zazwyczaj pomagają odejść.

Nawet jeśli ktoś ma wątpliwości co do istnienia Pana Boga i rzeczywistości nadprzyrodzonej, to dla mnie proces umierania - a także to, że ktoś kilkanaście minut wcześniej był integralną osobą, która żałowała, kochała, modliła się, czyli ewidentnie była i żyła - nie kończy jej istnienia. Teraz, gdy przestało bić serce, miałoby go nie być? Tak po prostu? W odstępie kilkunastu minut? Dla mnie fakt ustania pracy organizmu nie jest dowodem na to, że człowiek przestał istnieć. Zawsze mówię pacjentom, że trzeba przeżyć własną śmierć - to jest zwycięstwo duszy nad ciałem.


Autor jest doktorem teologii moralnej, bioetykiem, wykładowcą UMK w Toruniu , założycielem i prezesem puckiego Hospicjum pod wezwaniem św. Ojca Pio

Dlaczego umieściłam ten artykuł... bo mnie poruszuł i to bardzo. Śmierć pisana jest nam wszystkim... wydaje się nam, że umierają inni a my... jakoś nie dochodzi tak dogłębnie do naszego rozumu i serca, że i mnie przyjdzie po prostu zostawić wszystko... i jak ważne jest, aby nasi najbliżsi umierali w pokoju ducha, pogodzeni z sobą i innymi... Myślę, że nie ma człowieka, któremu śmierć, umieranie jest obojętne... To tylko tyle... a może jeszcze, że przyszły na mnie, jak zwykle nagle choroby afrykańskie, i mlaria, i fileria daje się we znaki, musze co 6 miesiecy brac leki, bo "zagryzie mnie na smierc" , tyfus nie wiadomo skąd i po co i leżę sobie i medytuję nad tą śmiercią.... A jeszcze rano byłam „kwitnąca”! Polecam bardzo strone  DEON.pl

piątek, 9 marca 2012

O czarach...


I na mnie wreszcie spadło... chciałabym napisać, jak grom z jasnego nieba, zmaganie się z czarami, magią, jednak to nie grom z jasnego nieba, ale codzienne ocieranie się o świat magii, czarów i działania zła, złego ducha... i chciałoby się w te rzeczy nie wchodzić, bo się ich nie pojmuje, nie rozumie, a może i rozumię, tylko po co „walczyć” z tymi, którzy wierzą, są przekonani o istnieniu duchów, bytów nadnaturalnych mogących zadręczać ludzi! I ja wierzę w istnienie zła, ale jedno mnie różni od tych, z którymi przyszło mi żyć – nie boję się, nie jestem przesiąknięta strachem i nie szukam na wszystkie strony w jaki sposób zadowolić wszystkich bogów...

Jestem w sercu afrykańskich wierzeń w duchy zazdrosne, mściwe, dobroduszne czyli magia, ta biała pomagająca i ta czarna zabijająca. Dzwoni do mnie dyrektorka i prosi, aby przyjść do szkoły, sprawa bardzo pilna i potrzebna pomoc. Do głowy mi nie przyszło, co tam zastanę! Wchodzę do pokoju dyrektorki, a tam tłoczno i jakby coś jeszcze unosiło się nad tym zbiorowiskiem ludzi. Matka chłopca z CP czyli druga klasa, przyszła do szkoły szukać winnego, bo jej syn nad kostką ma duże zgrubienie w/g niego jest to kamień, który dostał się w to miejsce przez czary chłopców ze starszej klasy. Mały wskazał palcem, którzy mu to zrobili. Oczywiście mówię, że w to nie wierzę, chłopak przewrócił się, uderzył...



 Matka chłopca na to, że jestem biała i nic nie wiem o czarach, a one istnieją i dorośli, i dzieci mają moc czynienia różnych złych rzeczy. Obok oskarżyciela siedzi jego wujek i zaczyna grozić, że zgłosi ten incydent na policję  /czary w Kamerunie są karalne i każdy może wnieść oskarżenie, że stał się ofiarą zła, czarów/, bo szkoła powinna chronic dzieci przed czarami!  Myślę intensywnie i już mam zacząć wojować i uświadamiać bezsensowność tego co słyszę i widzę, w duchu modlę sie do Ducha Świętego i mojego  Anioła Stróża, aby przyszli mi z pomocą, bo jak ten niby wujek zadba o to, aby dzieci znalazły się na policji i potem więzienie... I oświeciło mnie! Mówicie, że jestem biała i nie znam się na waszych wierzeniach i magii... ja także wierzę, że zło istnieje i właśnie teraz diabeł chce nas wszystkich pozbawić pokoju, chce, abyśmy ze sobą walczyli... tego chcecie! Wujek patrzy na mnie ze złością, ale spuszcza wzrok... Rozwiąże pan problem wsadzając dzieci do więzienia? Szkoła nie jest miejscem walki z czarami, w prawie kameruńskich nic takiego nie napisano, a może mam porozwieszać wasze gri- gri nad każda salą, jako ochrona przed czarami? Przecież to jest zabronone w Kamerunie!!! Pani wierzy swojemu dziecku, druga mama wierzy swojemu, to samo jest z następną matką... kto ma rację, gdzie jest prawda?  Jeden z oskarżonych chłopców płacze i mówi, że nic nie zrobił, nie użył ani dobrego banana ani złego... słucham i nawet nie pytam o jakie banany chodzi! Rozglądam się ukradkiem i stwierdzam, że wszyscy wiedzą o co chodzi tylko ja, biała jestem ciemna, jak tabaka w rogu! Drugi oskarżony  milczy i jego matka także... i jest coś, ale co? Postanawiam, że chłopcy przyjdą do ks. Biskupa na spotkanie i rozmowę w cztery oczy, bez mamy, czy taty... zgodzili się i rodzice i dzieci.

 Kończę spotkanie modlitwą i co się okazuje: mama i wujek oskarżyciela nie modlą się z nami, bo należą do sekty Eboka... ciarki przeszły mi po plecach! Jak tacy ludzie mogą posyłać swoje dziecko do katolickiej szkoły? O co im chodzi...? Chłopców wysłałam do klas na zajęcia. Ewelina, jedna z nauczycielek, mówi; siostro jest coś z tym starszym chłopcem, nie chodzi mi o trudności wychowawcze... W jego rodzinie dzieją się różne złe rzeczy! Podczas ostatnich letnich wakacji zmarla w dziwny sposob siostra chlopca...  Magia jest wszechobecna, przenika każdy najdrobniejszy szczegół życia i przenika wszystkich mieszkańców  afrykańskiego kontynentu od północy po południe, od wschodu po zachód Afryki. Wiara w nią jest silniejsza niż w Boga czy Allaha. Rodzime wierzenia, jakby je nie nazwał: pogaństwo, animizm czy kult przodków istnieją i istnieć będą choć chrzescijaństwo, islam i chyba wszystkie sekty świata, które zadomowiły się w Kamerunie, nie wyparły pradawnych wierzeń. Animizm... ludzie nie afiszują się z hierarchią tych wierzeń. Jednak ich religia jest widoczna w różnych sytuacjach życia codzienego... - Narodziny dziecka; biodra dziecka przewiązuje się „sznurkiem”, w którym znajdują się magiczne rzeczy, a po co? Aby chronic dziecko przed złymi duchami,  przed którymi niemowlak nie potrafi się bronić. Na rączce „bransoleta” zrobiona ze skóry małpy...  Jestem przekonana, że mieszkancy Kamerunu, synowie i córki Afryki żyją w nieustannym strachu. Dlatego też na wszelki wypadek wolą zadowolić wszelkich znanych im bogów. Trzeba powiedzieć, że chrzest, katecheza, a nawet święcenia kapłańskie nie zawsze zmieniają  mentalność wiary w czary, urok i zostaje przede wszystkim strach!

 Czego się obawiamy? Często tego samego, co nas pociąga!  -  Siedzę sobie w biurze nad rozliczaniem projektu, nudne to... wchodzi jeden z naszych księży i zaczyna opowiadać, że przyjechał na pogrzeb... a ja na to: będzie padać! Co ty mówisz, jest pogrzeb więc deszcz zatrzymamy, jutro będzie padać, jak będzie po wszystkim! Ja w to nie wierzę, mówię mu, jestem pewna, że bedzie padać. Popatrz na niebo! Spotykamy się po kilku dniach. Jednak padało..., a on na to; no, no masz predyspozycje, jest coś w tobie. – Jednemu z wolontariuszy ktoś ciągle wkradał się do mieszkania i kradł co się dało! Ktoś zaprzyjaźniony zaproponował: daj mi trochę pieniędzy... I co zrobił? Nad wejściem zawiesił jakiś pęk piór, coś tam posypał.... i drzwi stały otworem i nikt nie wszedł!  – Ciężkie maszyny pracowały nad zniwelowaniem terenu, o który notabene był spór miedzy misją, a niby właścicielem, i po środku stało drzewko, którego w żaden spośb ciężkie maszyny nie były w stanie go wyrwać! Co robić? Tubulcy poradzili misjonarzom zawołać „takiego jednego”. Przybył, obszedł drzewko, coś tam pomruczał... i wielka, ciężka maszyna wyrwała drzewko, jak trawkę. – Przynoszą chorego do ośrodka zdrowia w ciężkim stanie... nie można wbić igły w ciało, bo jest takie jak z żelaza. Tubylczy pielęgniarze mówią siostrze, że nic tu nie zrobimy trzeba odczarować... Czarownik w moim ośrodku, za żadne skarby świata... i miała ta siostra, na całe szczęście, mocną wiarę i odczarowała...
 Kameruński chrześcijanin rano idzie do kościoła, po południu na spotkanie sekty, a ciemną nocą do czarownika, aby odczarował urok rzucony jakoby przez sąsiada.
 Siostra Gizela powiedziała kiedyś, że „dla Kameruńczyka Bóg, którego głoszą misjonarze jest jednym z duchów, ze swej natury nie są oni monoteistami... może w stolicy, ale u nas na Wschodzie najpierw dokonuje się tradycyjnych rytów... Mówienie wśród takiego ludu o Bogu, Ewangelii jest trudne. Pan Bóg jest duchem wszechmocnym, ale niebezpiecznym i należy się Go bać!”  Na dzisiaj o czarach koniec! Muszę Wam skończyć historię z czarownikami z mojej szkoły i dorzucę coś niecoś jeszcze... I jeszcze: „niech się Wam nie wydaje, że cała Afryka żyje w zupełnie innym świecie niż nasz. Nasza Europa nie jest lepsza od Afryki w wymiarze duchowym. Bóg istnieje, szatan podpuszcza, Anioły fruwają”

piątek, 2 marca 2012

O potopie...

           Po wielkich upałach spadł upragniony deszcz! Leje i leje, kalosze i parasole poszły w ruch... a może to kolejny potop..., ale chyba nie, bo na niebie pojawiła się tęcza nawet podwójna, co należy do rzadkości...


  „Po wielu latach
 nieobecności Bóg
  spojrzał znów na ziemię i stwierdził, że się bardzo źle dzieje! Ludzie nic, a nic się nie zmienili, są zepsuci i skłonni do przemocy, wokół wojna pogania wojnę, więc postanowił znów zesłać potop i zniszczyć ziemię.
 Ale przedtem
 zawołał Noego i powiedział:  -  Zbuduj arkę z drzewa cedrowego, tak jak wtedy, 300 łokci długa, 50 szeroka, 30 łokci wysoka. Zabierz żonę i dzieci, i z każdego gatunku zwierząt po parze. A za 6 tygodni  ześlę wielki deszcz. Noe nie był zachwycony. – Znów 40 dni deszczu, 150 dni bez wygód na arce, bez telewizora i z tymi wszystkimi zwierzętami!

 Ale był posłuszny i obiecał spełnić wymagania Boga.
 Po 6 tygodniach zaczęło padać dzień i noc.
 Noe siedział i płakał, bo nie miał arki! Bóg wychylił się z nieba i zapytał: - Dlaczego nie spełniłeś mojego rozkazu?
Noe odpowiedział: - Panie, coś Ty mi uczynił?!

Jako pierwsze musiałem złożyć podanie o budowę.
 W urzędzie myśleli, że chce budować stajnie dla baranów. Potem nie podobała im się architektura; za wymyślna dla baranów, a w budowę statku na lądzie nie chcieli wierzyć.


 Takie wymiary nie znalazły poparcia, bo dziś nikt nie wie, jaką miarą jest łokieć! Po przedłożeniu nowych planów dostałem znów odmowę, bo budowanie stoczni w terenie zamieszkałym jest niedozwolone. Po kupnie odpowiedniej działki zaczęły się nowe kłopoty. W tej chwili chodzi o to, że w planach nie są uwzględnione systemy do gaszenia w czasie pożaru. Na moją uwagę, że będę przecież otoczony wodą, przysłali mi psychiatrę powiatowego. Kiedy psychiatra upewnił się, że jednak buduję statek zadzwonili do mnie z województwa, żeby mi uświadomić, że na transport statku do morza będzie potrzebne nowe zezwolenie, a będzie o nie trudno, bo minister podał się do dymisji!
 Kiedy powiedziałem, że statku nie muszę transportować, bo będzie i tak otoczony wodą kazali mi z ministerstwa marynarki wojennej, według przepisów Unii, złożyć podanie do Brukseli w ośmiu odbitkach w trzech urzędowych językach o zezwolenie na zalanie terenów zamieszkałych.
 Z drzewa cedrowego musiałem zrezygnować – nie wolno go już ze względów ekologicznych sprowadzać. Próbowałem kupić tutejsze drzewo, ale nie dostałem tej ilości ze względu na przepis o ochronie środowiska.

 Najpierw musiałbym zadbać o sadzenie drzew zastępczych. Na moją wzmiankę o tym, że i tak będzie potop i nie opłaca się sadzić żadnych drzew, przysłali mi następnego psychiatrę – tym razem w województwa.
 Krótko mówiąc – dałem kilka łapówek, kupiłem drzewo, znalazłem nawet cieśli do budowy, ale ci najpierw utworzyli związki zawodowe. Kiedy okazało się, że nie mogę im płacić według taryfy, to rozpoczęli strajk, tak, że budowa arki znów się odwlekła. W międzyczasie zacząłem sprowadzać zwierzęta. Tylko, że wmieszał się związek ochrony zwierząt i zabronił mi transportować jeleni w okresie rykowiska. Poza tym, musiałem podać cel transportu tych zwierząt. Jestem na stronie 22 pierwszego formularza z 47.
Moi adwokaci sprawdzają, czy przepisy dotyczące królików obejmują również zające... A działacze Greenpeace wskazali na konieczność specjalnego urządzenia do pozbywania się gnoju i innych odchodów pochodzących z hodowli zwierząt. Panie Boże, teraz jeszcze podał mnie do sądu mój sąsiad, twierdząc, że buduję prywatne ZOO bez zezwolenia.... oszaleję!!!
 Moje nerwy są zszarpane, nie mogę spać, arka niegotowa, a Ty zesłałeś deszcz... W tej chwili przestał padać ulewny deszcz, wyszło słońce i na niebie ukazała się tęcza!


 Noe spojrzał w niebo i powiedział: - Czyżbyś się Boże rozmyślił z tym potopem...? Bóg odpowiedział: Nie trzeba deszczu... to załatwi biurokracja!!!” 

           A ja dodam: Boże jeśli zmieniłeś plany i chcesz nadal budować arkę poszukaj Noego na naszym Wschodzie, bo tutaj w głębokiej dżungli nikt z tych, którzy wydają przepisy i je egzekwują  nie odnajdą  Noego, i nawet na myśl im nie przyjdzie, że ktoś coś może budować!
 A jeszcze dodam, że wielu boi się węży i innych gadów no i czarów... Z tymi wymiarami łokciowymi będzie mały problem, ale sobie poradzimy! Drzewa u nas pod dostatkiem... z cedrowego musisz zrezygnować, bo takowe tutaj nie rośnie, a jak mamy robić tę arkę w ukryciu -  proponuję „Sapeli”, to twarde i dobre  drzewo, i ma piękny kolor! 
 Chciałam jednak jeszcze nadmienić, że nie wolno zmieniać zdania, które powiedziałeś kiedyś tam..., że nie będzie już nigdy żadnego potopu...  no, to tyle, jak na razie - Twoja Judytka, pa



                  Ostatnie tęcze na niebie – śliczności po prostu!