środa, 30 listopada 2011

Lost in translation ... cd Julia w Kamerunie

Niedawno miałam okazję rozmawiać z dwoma miejscowymi licealistkami. Ta sytuacja bardzo mnie ucieszyła, ponieważ nie często mam tutaj okazję uczestniczyć w konstruktywnym dialogu po angielsku.


 Obie mnie rozumiały i chętnie prowadziły dyskusję zarówno ze mną po angielsku, jak i między sobą po francusku, gdy dogadywały się w sprawie szczegółów odpowiedzi na moje liczne pytania. Z każdą chwilą czuły się swobodniej i mówiły coraz więcej i głośniej. Z tego powodu, ogarnęła mnie nie mała konsternacja, gdy doszło do kwestii ich skomplikowanych relacji rodzinno-domowej (jedno z drugim niekoniecznie ma wiele wspólnego). Oto fragment naszej rozmowy:

- Więc to jest twoja siostra i z nią mieszkasz, tak?
-Tak.
- I mieszkasz ze swoją matką, która jest równocześnie jej matką, tak?
- Zgadza się.
- Ale nie mieszkasz ze swoim ojcem, tylko z jej ojcem?
- Tak właśnie jest.
- I ile masz rodzeństwa?
- Jest nas razem osiem
- A Ty? Ile masz braci i sióstr?
 - No więc… Raz, dwa, trzy… Hmmm… Ale od strony mamy, czy taty?
- Łącznie.
- No to jest nas sześć, trzy starsze siostry i dwóch młodszych braci.
- Jedną twoją siostrę już znam. Teraz powiedz mi coś o pozostałych.
- Skąd znasz moją siostrę?
- No przecież siedzi koło ciebie.
- Nie, ja z nią tylko mieszkam.

W tym momencie przypomniałam sobie o jednym z moich ulubionych filmów p. t. "Lost in translation". Grzecznie przytaknęłam i zrezygnowałam z drążenia tajemnic rodzinnych. Postanowiłam dowiedzieć się co lubią robić w wolnym czasie, jednak po kilku nerwowych spojrzeniach zrozumiałam, że nie mają wolnego czasu. Powiedziały, że poza szkoła pomagają rodzicom na polu. Pragnąc podtrzymać rozmowę, zapytałam co rośnie na ich polu. W odpowiedzi otrzymałam parę francusko, tudzież maka brzmiących nazw i ponownie miałam przed oczami Scarlett Johansson spoglądającą na Tokio. Niełatwo było nam się zrozumieć, skoro już samym wyglądem, tak bardzo się różnimy.


Wiele sytuacji przywodzi mi na myśl tą filmową scenę. Myślałam o niej wtedy, gdy pierwszy raz rozmawiałam z Agnes o jej dziecku (już pisałam, że nie byłam pewna, czy to trzymiesięczne niemowlę, czy trzymiesięczny płód). Myślałam o niej, kiedy siostra Judyta cierpliwie tłumaczyła urzędnikowi, że nie potrzebuję wizy pracowniczej, bo nie przyjechałam do Kamerunu zarabiać. Myślałam o niej, gdy podczas zakupów na targu w Bertoua moja karnacja tak bardzo przyciągała uwagę miejscowych, że wielu nie mogło się oprzeć i musiało mnie dotknąć. Myślę o niej także za każdym razem, gdy po raz wtóry powtarzam wyuczoną formułkę: "Nie, nie jestem siostrą". Jestem zwykłą dziewczyną, więc nie mów do mnie: "Dzień dobry, siostro!"

Żyjemy w dwóch równoległych światach. Ponoć kolebka ludzkości to właśnie Afryka, więc tak naprawdę to zanim nastaliśmy my, oni już dawno tworzyli swój świat, jego tradycje i sposób odbierania rzeczywistości. Podążając za tą logiką, to oni są bardziej rozwinięci w swej mentalności i możemy się jeszcze wiele od nich nauczyć. Z jednej strony żałuję, że tak trudno jest nam znaleźć wspólny język, ale z drugiej strony, traktuje to jak wyzwanie i szansę uczenia się o odmiennej od mojej wizji rzeczywistości.  Nie wątpię, że kilka, czy nawet kilkadziesiąt lat, nie byłoby w stanie rozwiać przede mną wszystkich tajemnic rozumowania, jakie mają miejscowi. Całe szczęście, że człowiek jest w swoim postrzeganiu nieprzewidywalny. Pomimo całej wiedzy, którą zdobywamy, tradycji, którymi się szczycimy i wartości, z którymi się utożsamiamy nie jesteśmy zdolni pozbyć się instynktów. To one sprawiają, że jesteśmy ludźmi-odwieczną łamigłówką. Jednak to ta wiedza, tradycje i wartości przypisują nas do konkretnej zbiorowości, którą łączy tajemnicza więź. Więź nieprzekraczalna dla ludzi z zewnątrz. Szczególnie gdy mowa o nastoletniej Europejce w afrykańskiej wsi.



niedziela, 20 listopada 2011

O śmierci i pogrzebie....

 O śmierci, umieraniu napisano niejedno... W listopadzie w sposób szczególny myśli się o tych, którzy są już po drugiej stronie. Jaka jest ta druga strona? Wielka to tajemnica dla tych co wierzą i dla tych, którzy uważają się za niewierzących...

 Myślę, że ateizm to też wiara, bo podobnie jak teizm, nie dysponuje żadnymi empirycznymi dowodami na prawdziwość swoich założeń. Ateista mówi: udowodnij, że Bóg istnieje, to uwierzę! Co na to odpowiadam: udowodnij, że nie istnieje, to nie uwierzę! Więc zostaje Wiara i szczęśliwi są ci, którzy ją maja... Bez względu na nasze przekonania religijne, śmierć dotknie każdego, czy tego chcemy czy nie. Miałam mgliste pojęcie o kulcie przodków i śmierci na afrykańskiej ziemi... Dzisiaj czy wiem więcej? Troszeczkę więcej. Moje pierwsze spotkanie ze śmiercią i pogrzebem miało miejsce po kilku dniach od mojego przyjazdu do Kamerunu.

                 -  W jednej z wiosek w jej centralnym miejscu /wbite pale tworzą duży prostokąt pokryty blachą lub matami z palm/ zobaczyłam leżącą na bambusowym łóżku zmarłą kobietę owinięta w kolorowe prześcieradła. Kilka kobiet obok, obdarte i brudne dzieci tej kobiety... Mężczyźni kopali grób... obok chaty. W wykopanym dole zrobiono niszę w bocznej ścianie, aby zmylić złego ducha. Kobietę owinięto szczelnie od stóp po głowę w prześcieradła i złożono do niszy i zasypano grób. Byłam z lekka oszołomiona... bez trumny, grób prawie, że w domu... i tak bardzo biednie...
 Afrykańska ziemia to jeden wielki cmentarz. Przy każdym domu groby, czyli każda rodzina ma swój prywatny cmentarz...


 Wiele mogił jest niewidocznych. W listopadzie w naszym Doume i okolicach przy wszystkich domostwach zaznacza się mogiły i okazuje się, że nie można przejść nie deptając po nich!  Kamerun to kraj o różnorodnej tradycji, która zmienia się w zależności od plemienia, ale jedno jest wspólne: śmierć nie jest końcem, a nieboszczyk nawet po śmierci uczestniczy w życiu rodziny, społeczności. Wyraża swoje opinie, daje rady i wypowiada się przy pomocy specjalnego pośrednika.


 Śmierć jest wydarzeniem, dzięki któremu człowiek nabiera doświadczenia i z dystansu może patrzeć na świat. I właśnie dlatego należy mu się większy szacunek niż za życia, a sam pogrzeb jest ceremonią przejścia z Krainy Życia do Królestwa Przodków. Bywa i tak, że chory człowiek jest opuszczony, rodzina nie znajduje środków, aby go leczyć, a gdy umiera znajdują się pieniądze na wszystko nawet i na to, aby ciało zmarłego przechować przez kilka dnia a nawet tygodni w chłodni i zapłacić za to majątek!  Dlaczego? Na „deuil” musi zjechać się cała rodzina nawet ta, która mieszka na drugim końcu świata!
                -  Innym razem jeden z pracowników prosi mnie, abym przyszła do niego, bo zmarła mu babcia. Wchodzę do domu, a tam na klepisku leży kobieta, wokół niej rozsypany piasek, pod głową ma kamień, wokół zawodzące kobiety... A ona ubrana tak jak za życia... nie zmieniono jej nawet ubrania...
Afrykanin w swoim życiu ma trzy wielkie święta: narodziny, ślub i pogrzeb, który jest najhuczniejszy, a zarazem ostatnim świętem w jego życiu. Gdy ktoś umrze tego samego dnia zbiera się rodzina, obecność obowiązkowa. Wszyscy podtrzymują rodzinę na duchu... nie ważne, czy znają zmarłego.


 Ktoś umiera, świat się wali, smutek ogarnia wszystkich, płacz, histeria... Najpóźniej drugiego dnia zbiera się klan i omawia się: koszty pogrzebu, potrzeby finansowe, składki, kuchnie...

              -  Z ciekawości poszłam na pogrzeb małego dziecka, było to pierwsze dziecko... Zostało pogrzebane zgodnie z rytuałem za domem w śmieciach... Dlaczego? Aby użyźnić ziemię, aby powstało w ten sposób nowe życie. W innych rejonach dziecko grzebie się pod rynną, bo woda to życie, nowe życie. Inne plemię grzebie dzieci nagie, aby nie powróciło ponownie. Kopie się dla niego grób z niszą. Układa się dziecko w niszy na liściu banana a drugim liściem zostaje przykryte. Matka i ojciec nie mogą płakać, mają jak najszybciej je zapomnieć i postarać się o następne dziecko.

Ceremonia pogrzebowa zależy od statusu i ważności zmarłej osoby, a uroczystości pogrzebowe mogą trwać do 9 dni! Goście przyjmowani są w domu rodzinnym zmarłego. Człowiek może pracować, mieszkać np. w stolicy, ale po śmierci wraca do swojej rodzinnej wioski, aby spocząć obok swoich przodków. Zmarły spoczywa na łóżku, klepisku lub w trumnie. Gości obowiązuje ten sam strój, z tego samego materiału. Na koszulkach drukuje się fotografie zmarłego, jego imię... Tam-tamy oznajmiają nam, że w wiosce ktoś umarł... i będą na nich grać do białego rana.


 Następnej nocy to samo... Ceremonia przepełniona jest zabawą, najważniejszym elementem jest muzyka i taniec. W dzisiejszej dobie nie wystarczają już tam-tamy... Wynajmuje się sprzęt nagłaśniający i słychać utwory muzyki popularnej... Trochę to groteskowe, ale w ten sposób chce się zadowolić i zrobić przyjemność zmarłemu. Nie myślę, żeby zmarłemu na tym zależało, ma się raczej na myśli  tych co żyją. Jest okazja do spotkania się, picia, jedzenia. Przy niejednym pogrzebie dochodzi do bójek, oskarżeń, a nawet śmierci
          -  W wiosce Baleng należącej do plemienia Bamileke w uroczystościach pogrzebowych mężczyzny mogą uczestniczyć tylko i wyłącznie inicjowani mężczyźni. Kobiety i chłopcy nieinicjowani muszą trzymać się z daleka od tego miejsca przez tydzień.

Tam gdzie pogrzeb tam picie, jedzenie i tańce do białego rana... Może to wydawać się dziwne, zabawne, smutne, ale tego raczej nikt nie zmieni. Tak było od wieków i tak pozostanie! Zmarli grzebani są wokół domu, aby ich duch został przy rodzinie. Ci co nie pozostawili po sobie potomstwa chowani są za domem. Członkowie rodziny, którzy odznaczali się dobrymi cechami grzebani są w domach! W centralnej części Kamerunu i na wybrzeżu zmarłym przygotowuje się miejsce spoczynku w domu, aby nikt nie wykradł ich kości do celów magicznych!


 To co mnie najbardziej przeraża w rycie pogrzebu, to szukanie winnego czyjeś śmierci.
 Nie ważne, że ktoś umarł, bo miał wirusa HIV, nie ważne, że ktoś zachorował i nie było dla niego ratunku... Obwinia się o czyjąś śmierć najmniej winne osoby, że ktoś rzucił czar! Rodzina konsultuje się z jakimś czarownikiem, żeby dowiedzieć się kto zabił tego, który leży na marach. I dziwna rzecz, ludzie wierzą czarownikowi, który wskazuje tę czy inną osobę i obwinia ją za czyjąś śmierć. Z drugiej strony podejrzewa się właśnie czarownika o spowodowanie śmierci drugiej osoby, ponieważ bardzo często zdarza się, ze ludzie zabijają w drodze magii. I znów powtarzam: i bądź tu mądry!!!

środa, 16 listopada 2011

O pewnym śnie...

Dlaczego nie można kupić szczęścia, powodzenia, bogactwa… kupiłabym od razu, cena nie miałaby znaczenia! Hmm... pracować w pocie czoła, aby kupić szczęście, miłość... Łatwo dzisiaj spotkać takich, którzy mówią: „Jeśli chcesz być szczęśliwym, to kup sobie to czy tamto, albo namawiają nas do „kupienia” jakiejś doktryny czy ideologii, obiecującej szybką i łatwą drogę do szczęścia.


 Tutaj na Wschodzie Kamerunu aż roi się od takich, którzy za wszelką cenę chcą człowieka przeciągnąć na swoją stronę! I obiecują góry i drapacze chmur, wyjazd już i teraz do wyśnionego Nowego Świata, który wcale nie jest taki wyśniony... o czym się przekonają... tylko zapisz się do
nas.

 Za przysłowiowe nic będziesz miał wszystko, tylko nam uwierz...  Nie ma tak łatwo w życiu, trzeba się natrudzić, aby zmienić  siebie przede wszystkim i mieć choć trochę tego upragnionego szczęścia .  Anthony de Mello opowiada anegdotę o kobiecie, której przyśniło się, że za ladą w jej ulubionym sklepiku stał Pan Bóg. „To Ty Panie Boże!” – zakrzyknęła uradowana. „Tak to ja” – odpowiedział Bóg. „ A co u ciebie można kupić? – zapytała kobieta. „ U mnie można kupić wszystko” – pada odpowiedź. „ W takim razie poproszę o dużo zdrowia, szczęścia, miłości, powodzenia i pieniędzy”. Pan Bóg uśmiechnął się życzliwie i oddalił na zaplecze, aby przynieść zamówiony towar. Po dłuższej chwili chwili wrócił z malutką, papierową torebeczką. „To wszystko”?!  -  wykrzyknęła zdziwiona i rozczarowana kobieta. „Tak, to wszystko – odpowiedział Bóg i dodał: Czyżbyś nie wiedziała, że w moim sklepie sprzedaje się tylko nasiona?”

Jestem zdecydowanie za nasionami, bo gdyby można było wszystko kupić,  to po co byłoby życie?

Rodzimy się ze wszystkim, powtarzam to za W.Eichelbergerem, czego potrzebujemy do szczęścia – jeśli  tylko mamy oczy, uszy, serce i rozum, lub choćby jedną z tych rzeczy. Mamy też ciało i własny, niepowtarzalny los  - dwóch nieodłącznych nauczycieli, którzy nieustannie wskazują nam prawdę. Reszta zależy od nas.
Wg. Wojciecha Eichelbergera

sobota, 12 listopada 2011

O niewidomym... cd. Julia w Kamerunie

Ludzie z reguły mają dobre serca i siostra Fabiana bez wątpienia do nich należy. Ze swojego dobrego serca troszczy się o tych, którzy w życiu mają wyjątkowo pod górkę. O takich w Doume nie trudno, więc i siostra Fabiana jest cały czas zajęta. Dzięki miejscowym, wie, kto najpilniej potrzebuje pomocy. W swoim napiętym harmonogramie znajduje czas na odwiedziny i rozmowę. Niedawno, miałam szansę towarzyszyć jej w takiej wizytacji.



 Wyglądało to tak: razem z siostrą i dyrektorką prowadzonego przez siostrę Fabianę przedszkola poszłyśmy zobaczyć te domy w okolicy, które są w najgorszym stanie, a ich właściciele nie mogą zrobić remontu. Ja porobiłam trochę zdjęć, a w niedalekiej przyszłości siostra Fabiana postara się zorganizować im lepsze warunki mieszkaniowe.

 
Poszłyśmy też odwiedzić pewnego niewidomego. Ze względu na swój jeszcze ubogi francuski, nie poruszałam z papą Andrè górnolotnych tematów, tym bardziej, że ciężko było go zrozumieć. Jest to starszy pan - właściwie dziadeczek, ale za to z uśmiechem urwisa. Wiek wyrwał mu z tego uśmiechu kilka zębów, a poza tym zabrał mu także wzrok. Człowiek ten, gdy stracił wzrok mieszkał z żoną.

 Przez wiele lat opiekowała się nim, a ponoć nie było to łatwe zadanie, gdyż papa Andrè zdawał się bez przerwy stać na krawędzi życia. Tymczasem, los spłatał mu kolejną niemiłą niespodziankę. Gdy umarła jego żona został sam. Był to dla niego moment przełomowy także z innego względu. Znalazł w sobie siłę do dalszego życia.

W Doume, tak jak i chyba w całym Kamerunie, nie ma opieki społecznej, więc w czym sobie papa Andrè sam nie poradzi, muszą mu pomóc sąsiedzi. Na szczęście, żyje z nimi w zgodzie, a ci starają się ułatwiać mu życie.

Wspomniana już dyrektorka z przedszkola – Veronika, mówiła, że od czasu do czasu to ona przynosi niewidomemu obiady. Opowiadała, że może i on nie widzi, ale to nie znaczy, że w swojej pokorze utracił własne zdanie.
 Śmiejąc się, przytaczała reakcje niewidomego na to co mu przynosiła. Pewnego razu stwierdził, że nie chce już dostawać mięsa, że chciałby coś innego. Gdy przyniosła mu ryby, zwracał uwagę na to, jak ubogie ma menu.
 Doprawdy, ten człowiek nie poddaje się swojemu trudnemu losowi niczym kukiełka, ale spiera się z nim, walczy i nigdy nie daje za wygraną. Nie ma nikogo bliskiego na świecie, a mimo to nie jest zamkniętym w sobie, zgryźliwym staruszkiem złorzeczącym wszystkim dookoła.

 Ciekawe jaki był, przed śmiercią żony i stratą wzroku. Odnoszę wrażenie, że jest to typ człowieka, którego nieszczęścia wręcz umacniają! Gdy na niego patrzyłam i słuchałam Vero; przed oczami miałam jego myśli:

„Szanowny losie, uważasz, że zabrałeś mi wszystko, co pozwalało mi żyć. Cierpliwie czekasz, aż się poddam. Otóż pragnę cię poinformować, iż się nie doczekasz. Pozwól, że okażę ci odrobinę empatii i poczęstuję cię tą mdłą rybą. Smacznego i życzę miłego czekania na wieczność. Pozdrowienia, papa Andrè”


A  oto papa Andrè


Nauczył się widzieć świat na nowo, na przykład pory dnia rozpoznaje po śpiewie ptaków. Umie funkcjonować przy pomocy tych zmysłów, które mu zostały i bynajmniej nie skarży się na to, jaki jest nieszczęśliwy.



 Komentarze względem kuchni Vero uznałabym raczej za jasność jego umysłu, niż za chęć odegrania się na innych za to co go spotkało. Papa Andrè jest człowiekiem inteligentnym. Rozróżnia te sfery życia, które trzeba pokornie zaakceptować od tych które należy sobie podporządkować.
 Uważam, że tak długo jak wypowiada swoje zdanie na tematy trywialne, a nie komentuje kwestii, które leżą poza jego zasięgiem, jest psychicznie zdrowy.

Jestem pełna podziwu zarówno dla niego, za tą siłę walki wobec kłód rzucanych mu pod nogi przez los jak i dla tych, którzy są z nim i wspierają go w tej walce. Całe szczęście, że szczerbaty uśmiech nie schodzi z tej twarzy pooranej przeszłością. Z pewnością to on przyciąga obcych, niczym latarnia morska do chatki niewidomego.

poniedziałek, 7 listopada 2011

O wodzie...




Patrząc na mapę Kamerunu można zobaczyć bardzo wiele małych przerywanych kresek, które mówią patrzącemu, że w tym kraju jest bardzo dużo bagien, zbiorników wodnych, które w porze deszczowej zagarniają wielkie połacie dżungli i tętnią życiem, a potem znikają gdy nadchodzi pora suszy...

 Są i takie rzeki, jak np. Sanaga, Njong, Ntem, które jeszcze nigdy nie wyschły i wiele przepięknych wodospadów, które do dzisiejszego dnia nie mają odkrywców swoich źródeł. I zdawałoby się, że wody mamy pod dostatkiem! Jednak nie jest to prawdą! Ktoś powie, że wokół pełno wody!
 Owszem hektolitry wody otaczają nasze lądy i co tu mówić - są po prostu przepiękne te niezliczone „lazurowe wybrzeża”, woda koloru błękitu, szmaragdu... Chlupiąca woda w 97% przy brzegach kontynentów jest po prostu słona!!! Do końca nie jestem pewna czy to co przeczytałam jest prawda, a jeśli jest to prawdą to czarno przed nami!!!

 Woda słodka stanowi jedynie 3% wody na Ziemi, w dodatku większość tkwi w trudno dostępnych lodowcach. Woda pitna stanowi 0,5 % całych ziemskich zasobów! I żeby jeszcze było weselej, to co nadaje się do picia kontroluje dziewięć państw: Kanada, Rosja /jezioro Bajkał ma 60% całej pitnej wody na ziemi/, Chiny, Indie, Brazylia, Indonezja, Kongo /chociaż jeden kraj afrykański/, Kolumbia i USA!!!
 Ziemia wysycha i jak piszą w 2050 roku  brak wody dotknie 2 miliardy ludzi w 48 krajach. W naszym Kamerunie każda wioska usytuowana jest przy źródle. Każdy wie, bez wody nie ma życia, woda to źródło życia i ludzie naszego lasu codziennie idą do źródła po...źródło życia.  Wioska na górze, a źródło w dolinie, które bywa oddalone od wioski 500 metrów i więcej. Idziesz wąską dróżką i co spotykasz...




 właśnie takie źródełko, z którego czerpie się wodę do picia i do prania i prowadzenia całego gospodarstwa domowego.

 Mamy problemy z wodą, owszem... ale cóż to za problem w porównaniu z problemem wody w Sudanie! Zbudowanie studni oznacza tam życie dla tysięcy osób. Czy jesteśmy w stanie sobie wyobrazić, że dla kilku milionów ludzi szklanka wody jest głównym celem i warunkiem przetrwania.


 Owszem na naszym Wschodzie w wioskach wywiercono głębinowe studnie, które w większości są zepsute... jak to mówi nasze polskie przysłowie „dopóki dzban wodę nosi, dopóty ucho się nie urwie” i tak jest ze studniami! Nie ma gospodarza, który zatroszczyłby się o dobre używanie tejże studni, może i nie ma tych, którzy by ich tego nauczyli, albo po prostu myślą sobie: źródełko nie daleko...

 Można spotkać studnie zamknięte na trzy kłódki, które otwierane są dwa razy w ciągu dnia i widzisz kolejkę wiader, bidonów, misek i butelek... Cóż bardziej oczywistego jak łyk wody, kiedy dręczy nas pragnienie?! A tego przysłowiowego łyka wody pozbawione są miliony ludzi... Aby ją zdobyć, wędrują kilkanaście kilometrów dziennie /Sudan, Etiopia/. Małe dzieci zamiast być w szkole, cały dzień idą w upale, by przynieść wodę swoim bliskim. Jeśli wrócą bez niej...

Przeciętny mieszkaniec USA zużywa 50 razy więcej wody niż mieszkaniec Bliskiego Wschodu, a samo umycie zębów przez Amerykanina czy Europejczyka pochłania więcej wody niż dzień życia przeciętnego mieszkańca Afryki! Dostępu do czystej, pitnej wody pozbawiona jest jedna piąta mieszkańców naszego świata. Każdego dnia spożycie brudnej, skażonej wody pociąga za sobą 6 tysięcy śmiertelnych ofiar, z których większość to dzieci. Ktoś obliczył, że w skali roku wygląda to tak, jakby wymarła cała ludność śródmieścia Paryża.

Woda w Europie jest osiągalna w każdej chwili, więc wydaje się nam, że będzie tak zawsze... Brak wody dotyka coraz większej liczby państw. W ciągu ostatnich 50 lat na całym świecie wybuchło 500 konfliktów dotyczących dostępu do wody pitnej... Aktualnie w Doume dozujemy wodę: rano i wieczorem otwierane są zbiorniki, bo nasze źródło daje wodę, ale pompy się zepsuły!


 W Bafousam, trzecim co do wielkości mieście Kamerunu wody 
jak na lekarstwo! Trzeba, jak to mówią siostry, „łapać"  wodę i to w nocy!

 Ja, kawoszka dowiedziałam się, że do zrobienia jednej filiżanki kawy
 potrzeba 140 litrów wody....By wyhodować i przetworzyć kilogram kawy, którą kupuje się w sklepie, rolnicy i przemysł potrzebują aż 20 ton słodkiej wody. Jeśli lubimy kawę z mlekiem i cukrem, trzeba dodać do tego: na każde kilo cukru 3 tysiące litrów wody, a na litr mleka 2 tysiące litrów wody... A ile marnuje się hektolitrów wody lejącej się bez sensu co dzień z naszych europejskich kranów? Na naszych misjach pośrodku dżungli masz tylko wiaderko wody do umycia się od głowy po stopy... myślałam, że nie przeżyję... a jednak da się żyć i przeżyć!

 Ale byłam niezmiernie szczęśliwa, gdy po tygodniu mogłam wrócić w bardziej cywilizowane okolice dżungli /śmiech/. Mogę powiedzieć jedno: bez prądu, telefonu, internetu można żyć i mieć spokojną głowę, że nie musisz zadzwonić, napisać i ciebie także nikt nie nawiedza przez te cuda techniki, ale bez WODY.... to po prostu koniec świata!!!!!

wtorek, 1 listopada 2011

O wronach...

O wronach w Kamerunie?!  Nie będzie o wronach, bo takowych tutaj nie ma, ale jest polskie przysłowie „Jeśli wszedłeś między wrony, musisz krakać tak jak one...” 
 Dostałam dzisiaj po przysłowiowych uszach... a za co? Po pierwsze za to, że wierzę w Boga, po drugie, że jestem chrześcijanką na dodatek katoliczką, a to jest po prostu nie wybaczalne, a po trzecie, że jestem siostrą zakonną!  Oberwało się także Kościołowi, za to, że jest nietolerancyjny i nie ma w nim ani odrobiny miłości bliźniego...
 No tak, pomyślałam: Kościół to także ja, bo do niego  należę... więc nie ma we mnie ni krzty tolerancji ni miłości bliźniego?!  I... można wszystkich ludzi Kościoła wrzucić do jednego worka?
 Kościół to mnóstwo kolorów, wrażliwości, podejść, gustów. Chyba trzeba, jak to powiedział Szymon Hołownia „przewietrzyć sobie głowę i uwolnić się od myślenia o Kościele w kategoriach pewnego radia czy problemów z proboszczem. Bo to tak, jakby podczas wycieczki w Tatry zwiedzić tylko dworzec w Zakopanem i stwierdzić, że te góry nie mają w sobie nic nadzwyczajnego...”
Trzeba przyznać szczerze, że na 100% nie znajdziecie u mnie ani tolerancji  ani miłości... w drodze przecież jestem i uczę się ... A kto, pytam się, ma tej tolerancji i miłości na 100%...  Gdyby tak było nie używałoby się tych słów, no bo i po co, nikomu przecież nie byłyby potrzebne!
 Tak to już jest, że opinie na nasz temat odgrywają bardzo ważną rolę w kształtowaniu naszej tożsamości. Życie to bycie wśród ludzi i nie zawsze nasze patrzenie na świat zgadza się z innym patrzeniem i ... mamy problem : uchodzić za dziwaka, czy dostosować się do krakających wron?
Pewnego razu ojciec, syn i osioł podróżowali przez góry. Gdy przybyli do jakiejś wioski, ojciec dosłyszał komentarz przechodniów: „Popatrzcie, jaki głupi człowiek! Wiezie dzieciaka na ośle, a sam ledwie się trzyma na nogach”. Mężczyzna speszył się, spędził syna z grzbietu zwierzęcia i sam zajął jego miejsce. Po paru godzinach podróży dotarli do kolejnej wioski. Do uszu ojca dobiegły słowa „Zobaczcie, jaki okrutny człowiek! Siedzi sobie wygodnie na ośle, a synowi każe iść piechotą!”. Podróżnik zawstydził się i usadowił obok siebie dziecko. Gdy przybyli do następnej wioski, usłyszał: „Spójrzcie, jacy źli ludzie! Obaj usiedli na ośle, a biedne stworzenie aż ugina się pod ich ciężarem!”. Słysząc to, ojciec i syn zsiedli z osła i poprowadzili go za sobą. W kolejnej wiosce usłyszeli krzyki i śmiechy: „Ale szaleńcy! Mają osła, a podróżują piechotą!”
Pewien amerykański admirał powiedział: „Ludzie w życiu powinni brać kurs na gwiazdy, a nie na światła przepływające obok statków”
Idę popatrzeć na gwiazdy... niebo dzisiaj gwiaździste,  gwiazdy na wyciągniecie dłoni... to chyba z okazji Święta Wszystkich Świętych... i tęskno mi dzisiejszego wieczoru do Polski...