czwartek, 28 lutego 2013

O pytaniach...

Jestem jeszcze w drodze, ale jak każda droga i moja gdzieś tam ma swój koniec...
 Patrzę dzisiaj w błękitne niebo moimi niebieskimi oczami, które prawie nie mają juz rzęs i brwi. Wystawiam twarz do przypiekającego, jakby wiosennego słońca i ciągle „słyszę melodię”...
 „Życie jest tajemnicą i powinno tak zostać. Coś albo Ktoś trzyma jeszcze w ręku nić mojego życia, tak jak trzyma lunatyka zawieszonego na gzymsie dachu i prowadzi go, nie pozwalając, by spadł.
 Daremnie szukać powodów, polować na fakty i wyjaśnienia.
 My sami jesteśmy dowodem na to, że istnieje rzeczywistość ponad rzeczywistością zmysłową, że istnieje prawda ponad prawdę faktów
 i – jeśli upieramy się, aby w to nie wierzyć – gubimy drugą część życia, a wraz z nią radość tajemnicy...”. 


 


P.S
Nigdy nie jest za późno, aby zadać sobie dwa pytania, które człowiek musi sobie zadać: pierwsze brzmi „Dokąd idę”  a drugie „Kto idzie ze mną?” Jeśli kiedykolwiek postawisz sobie te pytania w złej kolejności będziesz miał problem...
Czuję się dobrze, mam siły więc idę...

środa, 27 lutego 2013

O porządku…

Któregoś dnia pewna kobieta przyszła z synkiem do Mahatmy Gandhiego i poprosiła:
 - Mahatma, powiedz mu, żeby nie jadł więcej słodyczy.
 – Bądź tak miła i wróć za trzy dni – odpowiedział Gandhi. 
Za trzy dni kobieta wróciła z dzieckiem i Gandhi powiedział do niego:
 - Nie jedz więcej słodyczy!
 Kobieta spytała: - dlaczego kazałeś nam czekać trzy dni tylko po to, aby to powiedzieć?
 Mahatma odpowiedział: - Ponieważ trzy dni temu ja sam jadłem jeszcze słodycze.

 

Hmm, gdyby ci wszyscy, którzy dowodzą, nauczają, komenderują, wykrzykują, zachęcają, uważają, że tylko oni mają rację – zdecydowali się przestrzegać tego, czego żądają od innych, ten świat byłby rajem...



P.S
Dlaczego niektórzy ludzie innych traktują jak cukierki?
To, że ktoś jest owinięty w cudowny papierek wcale nie musi znaczyć, że jego smak jest równie dobry.
A po drugie każdy wie, że nadmiar słodyczy bywa zdradliwy i tylko od ciebie zależy czy zjesz tego cukierka, bo nawet cukierek w najpiękniejszym opakowaniu może wydać się gorzki w smaku.
Więc proszę nie oceniać cukierków po opakowaniu... z tylko jednym małym wyjątkiem: gdy kobieta ładnie wygląda i ma także przy okazji dobry humor /śmiech/ /z mądrości mojego Taty - na wesoło/.


piątek, 22 lutego 2013

O chlebie...

 Na Czarnym kontynencie od jedzenia chleba prawie się odzwyczaiłam!
  W Kamerunie chleb tzn. bagietki  mroziło się, a odmrożony chleb do rarytasów nie należy...
 Każdy wyjazd do stolicy był świętem, bo skoro świt gnało się do piekarni po świeże bagietki, sama skórka! Masełko w ilościach niezdrowych, oczywiście do kompletu smakowego musiała być kawusia z mlekiem!
 Ile ja mogłam zjeść tego chleba...
 Bywało i tak, że dostało się chlebuś od Sióstr Michalitek, które są specjalistkami od wypieku chleba i taki chleb, nawet po odmrożeniu,
 z masełkiem był lepszy od bagietki z Yaounde!
 Wiec dobrze się stało, że do Polski na trochę niż więcej wróciłam. Dostałam oczu pląsów gdy zobaczyłam w piekarni TYLE chleba różnego rodzaju, a o ciasteczkach nie wspomnę!


 Od początku, jak tylko człowiek pojawił się na ziemi, właśnie chleb był dla niego „być albo nie być”!
  Ileż kropli potu wylewali ludzie, aby nie brakowało im chleba.
 Hmm, pamiętam smak chleba z dzieciństwa...
Sąsiedzi piekli chleb w dużych chlebowym piecu i do dzisiaj ten piec istnieje...
 Dawno, bardzo dawno nie był używany i już zapewne nie będzie, ale któż to wie...
 Chleb był w sklepie tylko trzy razy w tygodniu i nie raz nie dwa jechałam rowerem w towarzystwie mojego psa Maćka po tenże chlebuś.
 Jaki ten chleb wydzielał aromat i jaką miał chrupiąca, złocista skórka...
 Chleb załadowałam na bagażnik roweru i jak zwykle uderzyłam w śpiew, i tak śpiewałam, i nie zauważyłam, że zgubiłam chleb...
 Maciek także mnie opuścił o czym przekonałam się w domu.
 Trzeba było wracać po chrupiąca zgubę.
 Widziałam w mojej głowie, jak Maciek zajada się chlebem, albo ktoś znalazł mój chlebuś.... I co zobaczyłam?
 Na środku polnej drogi leżał sobie chlebek i obok niego Maciek, któremu na mój widok iskierki pojawiły się w ślepiach a ogon kręcił karuzelę! Maciek pilnował i nawet kawałka nie odgryzł...
 Byłam dumna z mojego psa!


 I myślę sobie, że dziś chleb nie jest synonimem troski i pracy człowieka. Zapytasz małe dziecko, skąd się bierze chleb, padnie odpowiedź:
 ze sklepu!
 Jeszcze 50 lat temu  niemal w każdym gospdarstwie rolnym piekło się chleb, bułeczki i jakie były smaczne, pamiętam!
 Mam wrażenie, że systematycznie oducza się nas ciężkiej pracy,
 troski o samego siebie, a uczy się nas, że to władza łaskawie rozdaje chleb ze sklepów.
 Hmm, a co będzie, jak na tę ziemię przyjdzie kataklizm i nie dowiozą chleba?
 Dziś już nikt nie jest samowystarczalny i niezależny, jak było kiedyś.
 Do historii odchodzi to, co stanowiło o tożsamości polskiej wsi.  Dziś władza uzależnia ludzi od siebie: chcesz mieć chleb, głosuj na nas!
 I co się dzieje?
 Ludzie pozbawieni samowystarczalności nie mają innego wyjścia...
 Dziś młodzi ludzie nie tylko nie wiedzą, skąd bierze się chleb, ale i nie wiedzą czym jest omłot, wiejadło...
 Dziś nikt nie musi prosić o okruszynę chleba.
 Chleba jest pod dostatkiem, jednak nie dla wszystkich...
 Żyć, nie umierać!
 Ważne, żeby był internet, wszelkie używki, samochody, gadżety...
 Dziś młode pokolenie tak jest wychowywane, że nie musi niczego, także chleba zdobywać ciężką pracą swoich rąk.
 Dziś wszystko mi się należy.
 Dziś ludzie zrobią wszystko, byle tylko mieć...
 A człowiekiem trzeba przede wszystkim być, a nie o to chodzi, aby mieć.

 „Cóż pomoże człowiekowi, choćby cały świat pozyskał, a na duszy swojej szkodę poniósł?”
 Wiem, że nie można wszystkiego i wszystkich do jednego worka... Kiedyś chleb był synonimem troski i pracy człowieka... A dzisiaj, co jest synonimem  troski i pracy człowieka...?
Która Rodzina, które Państwo jest dzisiaj samowystarczalne...
 Nie ma i już nie będzie takowych w naszym cywilizowanym świecie, ale gdzieś tam, jak np. na wyspie Easter żyją ludzie, którym cywilizacja nie jest do niczego potrzebna i to oni przetrwają nie my...

P.S
Moje refleksje po pewnej rozmowie i artykule  ks. W. Stępniaka.

wtorek, 19 lutego 2013

O bajkach...

Moim oczom ukazał się dzisiejszego ranka śnieg!
 Pada od samego rana. Wszystko z godzina na godzinę robi się białe! Jestem po prostu zachwycona!
 To monotonne padanie płatków śniegu cieszy moje oczy i duszę, urocze jest to cudo natury. Co można rzec o śniegu?
 To drobne kryształki lodu, które przybierają formę kunsztownych ornamentów. Gdy pada śnieg, to opadają na ziemię nieskończone liczby kryształków w postaci igieł, słupków i różnego rodzaju kombinacje, miliony kombinacji... A gołym okiem tak mało widać!
 Nieba już prawie nie ma nad ziemią. Pada tylko śnieg gęsty i zimny...
 Któż jednak powie, że za chmurami nie ma słońca...?



Z pokrywą śnieżną jest tak jak z człowiekiem – podlega ciągłym zmianom zarówno na powierzchni jak i w głębi... Nieustannie zachodzące procesy, na które mają wpływ czas i wszystko czego doświadczamy w życiu...
 A gołym okiem tak mało widać!
 Hmm, każdy człowiek musi mieć taki własny płatek śniegu, taką wewnętrzną mapę śniegu...

O śniegu można dużo:
 że pada, że prószy, że kurzy...
że nim miecie,
że śnieg wali,
że się kłębi,
 że kotłuje się,
 wiruje... i ziębi!
 O śniegu można rozmaicie:
śnieg skrzypi,
śnieg skrzy się,
 śnieg sypie
 i spoiwa świat
 w senną baśniowość...




Nagle, pewnego dnia, zmieniło się wszystko.
 Zeschnięte trawy i zioła zrobiły się zupełnie białe. Każda baldaszkowa roślina była tak piękna, że spojrzenia od niej nie można by oderwać, z samych gwiazd złożona. Na polnych źródełkach, cieniutkim lodem przykrytych, leżały kocie łapki. Z brzóz zwisały leciusieńkie długie girlandy, a wierzby stanęły w szronie jak olbrzymie kryształowe bukiety. Łodygi róż okryły się niezliczonymi jakby szklanymi kolcami.
 Zdawało się, że wszystkie drzewa i trawy zakwitły najczystszym białym kwieciem, osypanymi brylantami.
                                                                   /Antonina Zachara – Wnękowa/






P.S
Tylko Królowej Śniegu brakuje... może nadjedzie saniami i będzie kulig! Spacer był, stópki mi zmarzły... Robię herbatę... , choć na dzisiaj przydałoby się grzane wino z goździkiem i pomarańczą, ale moja chorobowa „religia” nie pozwala, trochę szkoda i przykro...
I poczytam bajki Andersena... Czytacie jeszcze bajki? Ja, czytam nałogowo, zawzięcie i nie mogę pozbyć się tego nałogu... I tak sobie myślę..., to że na dachu leży śnieg nie znaczy, że w kominku nie płonie ogień..., nieprawdaż?

„Czy to bajka, czy nie bajka, myślcie sobie, jak tak chcecie, a ja przecież wam powiadam: Krasnoludki są na świecie”.
„A cóż to jest za bajka? Wszystko to być może! Prawda, jednakże ja to między bajki włożę”. - i kto zgadnie czyje to slowa...?

Jest coś niesamowitego w czytaniu pierwszych słów bajki. Nigdy do końca nie wiesz, gdzie mogą cię zabrać....

niedziela, 17 lutego 2013

O krokodylkach...

Kto nie słyszał o krokodylach, o największych żyjących dzisiaj gadach na ziemi. Spotkałam niejednego, ale zawsze związanego i lałam krokodyle łzy... /śmiech/!


  Lać  lub wylewać krokodyle łzy, to udawać współczucie, płakać na pokaz, nieszczerze...
 Płakać nie płakałam, łez także nie lalam, ale było mi szkoda tego gada, że dał się złapać i czeka go GARNEK , a potem uczta!
 Mięso krokodyla jest po prostu pyszne!
 Nie jadłam, jak zwykle, bo mam takie postanowienie: nie brać do ust niczego co lata, żyje w afrykańskiej dżungli czy wodzie – wstręt, być może, nie zastanawiam się nad tym, po prostu nie jem, a że dobre wiem od tych, którzy kosztują i wierzę im na słowo, że to rarytas.
 Krokodylka można spotkać w tropiku, w strefie gorącej, w słodkiej wodzie, ale istnieją także gatunki słonowodne.
W czasie suszy zagrzebują się w mule i zapadają w sen. W wodzie, która jest dla nich rajem poruszają się szybko i zwinnie i są postrachem wszystkiego co żyje także człowieka.
 W Mauretanii żyje karłowata odmiana krokodyla nilowego, który przystosował się do życia na pustyni.
 Znane jest powiedzenie: o krokodylowych łzach. „Ronisz krokodylowe łzy” czyli udajesz! A powiedzenie to wzięło się od samego krokodyla, który w czasie pożerania swojej ofiary roni łzy....
 Hmm, chyba z radości, że ucztuje!?
 Nic złudnego!


 To nie płacz, on wcale nie płacze, bo żal mu rybki, zebry czy bawołu...
 Ten krokodyli płacz niezależny jest od stanu emocjonalnego krokodyla i jest to zwykły krokodyli odruch fizjologiczny.

 Wcale nie chcę dzisiaj pisać o krokodylach tych prawdziwych, ale o tych co rosną w ogrodzie i nazywają się ogórki.

 Naszła mnie melancholia, smak na ogórka takiego specjalnego...
 Tracę smak i mam zachcianki /śmiech/!

 Najgorsze jest to, że gdy taką zachciankę zrealizuję okazuje się, że wcale mi nie smakuje!

 Toś mnie życie urządziło!

 Z drugiej strony patrząc juz wiem, jak to jest popijając rosołek, czuć w ustach... mydło!
 Współczuję wszystkim, ale nie poddawajcie się, bo co tam smak, najważniejsze nie tracić na wadze, a wszystko inne, jak na przykład utratę smaku, da się przeżyć.
 Pomimo, że smaku wielu potraw nie czuję jem, bo jak inaczej.

 Powracając do kameruńskich ogórków.
 Ogórki mamy cały okrągły rok! Jak nasz posiany zagonik ogórków obrodzi trzeba coś z nimi zrobić. Pierwszy raz jadłam krokodylki ogórkowe w Kamerunie i bardzo polecam. Nigdy ich nie robiłam, ale razu jednego padł  los na Macieja i przyszła kolej na zaprawy zrobione moją ręką... i były pyszne!

Trzeba poszukać w ogrodzie, jeśli takowy się ma 2 kg ogórków, a jeśli nie ma się ogródka z ogórkami, to trzeba kupić ogóreczki w sklepie.
 Z kuchni  będzie nam potrzebne:  4 łyżki soli, 8 łyżek oleju, 2 główki czosnku, 2 łyżki chili, pół kilograma cukru i 1,5 szklanki octu.


 Ogórki obrać, pokroić na ćwiartki, w paski lub połówki, jak to woli. Zasypać pokrojone ogóreczki solą i zostawić na 6 godzin.
 Po wyznaczonym czasie odsączyć.
  Rozgrzać olej i polać ogórki.
 Posypać chili i dodać pokrojony czosnek w plasterkach.


 Teraz kolej na zalewę.
 Cukier, ocet zagotować i zalać ogórki. Włożyć do przygotowanych słoików i pasteryzować przez 5 minut.



 Oj, jakbym zjadła takiego krokodylka dzisiejszego, niedzielnego poranka! Nie macie nawet pojęcia, jak bardzo!




P.S
Nie myślałam, że branie produktów chemicznych zwanych chemia ma tyle ujemnych skutków... smakowych, a co to będzie dalej...? 
Sr. Rafało /mam nadzieję, że sr.Fabiana przeczyta Tobie ten wpis/, jak przyjedziesz na urlop do Polski, to nie zapomnij o krokodylkach dla mnie...., PROSZĘ ???!!!

Dlaczego o tych ogórkach mówi się „krokodylki” nie pytajcie, bo nie mam pojęcia!  Krokodyl na zdjęciach to kajman, który żyje na naszych rozległych, niedostępnych i podmokłych terenach w okolicach Doume i jeszcze dalej...


piątek, 15 lutego 2013

O pustyni i diamentach…

Kto choć raz był na pustyni będzie chciał tam powrócić, bo to co ujrzą jego oczy jest niezapomniane.
 Najpiękniejszą pustynią, jak dla mnie, jest pustynia Namib. Namib w języku "nama" oznacza – olbrzymi, w innym tłumaczeniu oznacza również – miejsce gdzie nie ma nic. Jest jedną z najstarszych i najbardziej suchych pustyń na świecie i liczy sobie 80 milionów lat. Pustynię przecina rzeka Kuiseb /przez większość roku jest wyschnięta/, która dzieli Namib na dwie części. Jedna jej część na północy dochodzi do oceanu i nazywana jest Szkieletowym Wybrzeżem. Silne prądy i wiatry przynoszące mgłę powodują, że gubią się tutaj żeglarze czego dowodem są liczne wraki statków. Przez wieki rozbijały się tutaj statki i wciąż można je zobaczyć. Z czasem malownicze wraki są unicestwiane przez wydmy, gdyż pustynia powoli pochłania ocean przemieszczając się w kierunku zachodnim.




W okolicach wybrzeża piasek jest żółty, a w głębi lądu odznacza się odcieniem ciemnej czerwieni. W środkowej części pustyni  piasek wydm jest największy na świecie. Osiągają wysokość 300 metrów i długość 50 km.
 W ciągu dnia temperatura piasku przekracza 80 stopni Celsjusza, a nocą człowiek trzęsie się z zimna. Na pustyni Namib można spotkać słonie. Bezkresne piaski najpiękniej wyglądają o poranku.


Niebotyczne wydmy płoną czerwienią piasków ogrzewanych  pierwszymi promieniami słońca.
 Między nimi przechadzają się majestatyczne oryksy i antylopy spingbok.
 Wiatr bezustannie rzeźbi  w ogromnych diunach fantastyczne wzory.




Odwieczny spektakl przyrody obserwują nieliczni: w kraju o terytorium większym od Polski mieszka niewiele ponad dwa miliony ludzi.
 Kto idzie na pustynię, ten nie szuka tam chleba, lecz niesie w sobie głód za czymś większym.
 Można zachwycać się wydmami, wschodzącym i zachodzącym słońcem i ze dwa lub trzy razy dziennie można zobaczyć twarz Boga...
 Jednak nie wszyscy interesują się pięknem pustyni, która cieszy oko i serce. Wielu pociąga najpiękniejsza pustynia Namib ze względu na diamenty...



Nikt przez długi czas nie wiedział, że właśnie pod piaskiem wybrzeża Namibii skrywają się liczące milion lat warstwy piasku, które skrywają największe znane pokłady diamentów na ziemi.
  W tym niesprzyjającym dla człowieka miejscu przez przypadek odkryto złoża tej szlachetne kopaliny, wskutek tego zaczęli przyjeżdżać tu niemieccy osadnicy. Nie trzeba w tym miejscu wydzierać diamentów z głębi ziemi. Namibijskie diamenty zostały wypłukane przez rzeki z bogatych botswańskich złóż i teraz wystarczy pozbierać kamienie z pustyni bądź pobliskiego dna morza.
 I tak w ciągu niespełna dwóch lata powstało miasto Kolmanskop, które położone jest jakieś 10 km w głąb pustyni bez własnego źródła wody. Miasto kwitło jak bajeczna oaza w środku pustyni.
 Niemieccy osadnicy wybudowali tutaj setki rezydencji, drogi i szkoły, kino, słynne kasyno, salę balową, kręgielnię, salę gimnastyczną, szpital na 250 łóżek, w którym znajdował się pierwszy aparat rentgenowski w tej części Afryki.  Służył nie tylko dla diagnostyki chorych, ale także dla sprawdzania, czy któryś z pracowników nie chce wynieść diamentów w swoim brzuchu. Wodę pitną przywożono aż z Cape Town i była droższa od piwa sprowadzanego z Niemiec. Dzięki fabryce lodu, zamrażanego ciekłym azotem, każdemu mieszkańcowi Kolmanskop przysługiwało pół bloku lodu na dzień, aby w prowizorycznej lodówce przechowywać zapasy żywności. Miasto posiadało swoją rzeźnię, w której magazynowano zapasy mięsa dla całej społeczności.
 Każdego dnia każdy mieszkaniec miasta na pustyni otrzymywał 4 bułki i 20 litrów wody. Część mieszkańców była milionerami. Miasto opustoszało pół wieku temu nie dlatego, że zabrakło diamentów, ale dlatego, że nad rzeką Orange odkryto złoża kilkukrotnie większych kamieni...

 Diamenty nadal znajdują się na pustyni Namib.
 A co zostało z okazałych rezydencji?
 Pustynia szybko uprzątnęła ludzki rozgardiasz. Tonące w zieleni ogrody, czyste ulice pochłonął piasek. Kolmanskop – miasto duchów, stopniowo pochłaniane jest przez piaski pustyni. Piaski pustyni wdzierają się systematycznie i malowniczo do opuszczonych domów, a jedynymi mieszkańcami są węże i szakale...








P.S
Być może diamenty są najlepszym przyjacielem kobiety, lecz z całą pewnością tutaj, w otoczeniu bezkresnej pustyni Namib, najcenniejsze jest dobre auto i zapas wody...
Gdybyście chcieli pojechać na diamenty muszę Wam powiedzieć, że strefa, w której wydobywa się diamenty, jest zamknięta dla przeciętnego śmiertelnika i każdy, kto znajdzie się na jej terenie, może popaść w poważne tarapaty...
Ale, to także trzeba powiedzieć, niektórzy nazbierali, oczywiście diamentów i to sporo...  Więc nawet największe pustynie mają swoją wiosnę, choćby najkrótszą i niedostrzegalną – wszystko zależy od jednego: czego szukamy.... A szukać można wszędzie nawet w wielkim, gwarnym, zadymionym mieście czy w małej wsi... I tutaj można znaleźć swoją pustynie, gdzie można coś przemyśleć, zmienić, może należałoby coś przedsięwziąć, wprowadzić pewne ulepszenia, zrewidować sposób myślenia... Czas pustyni każdemu jest potrzeby choćby raz w roku. Rozpoczął się Wielki Post... Co to jest post?
„Rozerwać kajdany zła, rozwiązać więzy niewoli, wypuścić wolno uciśnionych i wszelkie jarzmo połamać; dzielić swój chleb z głodnym , wprowadzić w dom biednych tułaczy, nagiego, którego ujrzysz, przyodziać i nie odwrócić się od współziomków.
Bądźcie miłosierni, a dostąpicie miłosierdzia; przebaczajcie, aby i wam przebaczono;
tak jak wy czynicie i wam czynić będą; jak dajecie, tak i wam będzie dane; jak sądzicie, tak sami będziecie osądzeni; jaką okazujecie łagodność innym, takiej i sami doświadczycie; jaką miarą mierzycie, taką i wam odmierzą” ./Pismo Święte/ 
„Jesteśmy podobni do pielgrzymów, których nie męczy wędrówka przez pustynię, ponieważ ich serca zamieszkały już w Świętym Mieście”. /Antoine de Saint – Exupery/






/Zdjęcia z internetu/










.















wtorek, 12 lutego 2013

O oczach...

Oczy człowieka są bramą do świata,
 pierwszym pomostem do drugiego człowieka, światłem, które pozwala zobaczyć nieraz nawet to, co w duszy gra. 
To oczy przekazują pierwszy sygnał o drugim...
 To oczy mogą zalać się łzami na widok nędzy i bólu...
 To oczy mogą odwrócić się od bliźniego, zamknąć się, by nie widzieć niewygodnej rzeczywistości, albo tylko być lekko przymknięte, kiedy człowiek boi się całej prawdy...


 To, że podejrzenie zaczyna się od oczu, jest dość oczywiste...
 Widzę żebraka... i rodzi się podejrzenie, że chce mnie naciągnąć.
 Widzę przez okno sąsiada rozmawiającego zbyt radośnie z lokatorką z pierwszego piętra... i rodzi się podejrzenie o ich relacje.
 Widzę zapałki w plecaku mojego syna... pali papierosy, myślę.
 Widzę młodą siostrę zakonną, która przysiadła na ławce z młodym mężczyzną... a co oni tutaj robią, o co im naprawdę chodzi.
 Oko ma niesamowitą zdolność nie tylko widzenia, ale i reakcji. Podejrzenie zabija zaufanie, zamyka drogę do spokojnego i logicznego myślenia. Człowiek, który ma oczy podejrzliwe, widzi tak naprawdę tylko to, co chce sam widzieć, nie to, co jest naprawdę.


 Jakie trzeba mieć oczy, aby nie szukać zła tam, gdzie go może nie być, nie tracić zaufania do człowieka tylko dlatego, że się „coś” widziało, nie dać się wciągnąć w myślenie, które zapomina, że może być niewinne to, co wydaje się dwuznaczne... Jakie trzeba miec oczy...?
 Pozory bowiem niejednokrotnie mylą.
 Jeśli moje oczy patrzą podejrzliwie, to będą także i osądzać.
 A sąd, to nic innego jak tylko skazanie winowajcy. Wyrok podejmowany na podstawie oglądu zewnętrznego jest prawie zawsze krzywdzący.

 Jakie trzeba mieć oko, aby nie sądzić według zewnętrznych pozorów?


 To oko, które wie, że prawda o człowieku jest bardzo złożona.
 Czasem najprawdziwsze jest to, co niewidoczne dla oczu...
 Oko powinno widzieć więcej niż tylko pozory.
 Powinno dostrzec człowieka tam, gdzie inni widzą tylko problemy.
 Oko potrafi przeniknąć serce...
 Nie chodzi o to, że nie da się dostrzec zła, nawet przy pozornym spojrzeniu na innych...
 Chodzi o to, by dostrzec dobro, by szukać piękna w człowieku. 
Trzeba mieć oczy miłosierne, aby przez skorupę zła, zaniedbań, grzechów i mur obojętności, ujrzeć to, co w każdym człowieku jest piękne. Jeśli brak nam tego przekonania, nie tylko ktoś obcy, ale nawet najbliżsi mogą w pewnym momencie być postrzegani jako wrogowie, jako ktoś obcy. Kto dostrzega  piękno duszy ludzkiej, widzi także jej nędzę.


 Wielkość pozytywnego spojrzenia na człowieka przejawia się w tym, że nie jest to spojrzenie zaślepiające, spojrzenie, które niweluje  wady, udając, że dusza jest już anielska.
 Kto widzi autentyczne piękno w człowieku, nie może również nie dostrzec  tego, czego człowiekowi brakuje. A jeśli już dostrzeże, w czym można pomóc ciału i duszy, to się nie zawaha, ale przyjdzie z pomocą, bo kto szuka piękna, nie cofnie się przed uczynieniem tego, co piękne... Na świecie jest dwa razy więcej oczu niż ludzi, ale ciągle za mało jest takich oczu, które patrzą miłosiernie...

                                                                                /wg. ks. W. Węgrzyniak/



P.S
Trzeba więc nauczyć się właściwego spojrzenia na drugiego człowieka, zanim pośpieszymy mu z pomocą...
„Światłem ciała jest oko. Jeśli więc twoje oko jest zdrowe, całe twoje ciało będzie w świetle. Lecz jeśli twoje oko jest chore, całe twoje ciało będzie w ciemności. Jeśli więc światło, które jest w tobie, jest ciemnością, jakże wielka to ciemność” /Mt 6,22-23/
Cóż, ludzkie oczy mówią czasem gorsze rzeczy niż usta... Trzeba więc patrzeć w niebo, bo mówią, że po każdym spojrzeniu w niebo zostaje w oczach trochę błękitu...






sobota, 9 lutego 2013

O budziku....

Któż z nas nie ma budzika... choćby w telefonie.
 Każdy wie, że budzik ma budzić ludzi ze snu, jak również ma przypominać, że już czas...
 Ileż to razy skoro świt zrzucamy go na podłogę, a co nie mówimy pod nosem i całkiem głośno, jakby budzik rozumiał... 
A może rozumie i dziwi się bardzo, co ten ktoś ode mnie chce?
 Dzwonię przecież na taką godzinę, jaką ten rzucający mną o podłogę, wczoraj wieczorem sobie zażyczył!
 Wieczorem budzik wraca do łask i powierzamy mu, jak gdyby nigdy nic, swój los. Niezliczoną ilość razy  prosimy go na wszystkie świętości:
 tylko mnie obudź!


 Od lat używam budzika z telefonu, ale na poczesnym miejscu stoi sobie całkiem zwyczajny zegar z budzikiem, na który często zerkam i tym sposobem mało kiedy jestem spóźniona.
 W swoim życiu zdarzyło mi się zrobić sporo śmiesznych rzeczy, ale ta z budzikiem bije na głowę wszystkie inne...
 Za pierwsze zarobione pieniądze postanowiłam kupić budzik, który będzie tylko mój. Czasy mojej młodości były ubogie w różne rzeczy pierwszej potrzeby. Wybrałam się na poszukiwanie budzika...
 Uchodziłam się trochę, ale znalazłam.
 Był piękny, jak na tamte czasy. Owalny, biało- wiśniowy. Tarcza była biała z dużymi czarnymi cyframi.
 Następnego dnia rano... nie zadzwonił.
 Co gorsza, stwierdziłam, że nie chodzi! Cóż było robić?
 Wybrałam się raz jeszcze do pana zegarmistrza z budzikiem i miałam zamiar wymienienia go na inny. Pan zegarmistrz zaczął oglądać mój, nie mój budzik i jakoś tak dziwnie zerkał na mnie spod okularów.
 W końcu, patrząc na mnie wymownie, powiedział:
 Proszę panienki, ale ten budzik jest nie nakręcony....
 Jaki to był wstyd!

A Wasze najśmieszniejsze faux pas, o których najbliżsi nie mogą zapomnieć...?





P.S
Hmm..., najlepiej miec jeden zegarek, bo wtedy zawsze wiesz, która godzina. Jak masz dwa zegarki, nigdy nie jesteś tego pewien... Szkoda, że nie ma takiego budzika, który dałby znak, że czas kończyć jakiś etap w naszym życiu. Jeżeli uparcie chcemy w nim tkwić dłużej niż to konieczne, traci się radość i szansę poznania tego co przed nami... /P.Coelho/


czwartek, 7 lutego 2013

O śmiechoterapii...

„Co pani robi, że tak pani pięknie schudła?!”.

  A ja na to: „Biorę chemię”.



P.S
Trzeba śmiać się, nie czekając na szczęście, bo gotowiśmy umrzeć nie uśmiechnąwszy się ani razu...
I trzeba pamiętać, że uśmiech to niedrogi sposób na poprawienie
naszego wyglądu /śmiech/!!!




wtorek, 5 lutego 2013

O Rumsiki...

Na świecie jest mnóstwo pięknych miejsc, że trudno jednoznacznie powiedzieć, że właśnie to miejsce jest najpiękniejsze...
 Nie przyjedziesz?
 Wybieramy się, tak jak chciałaś, do Rumsiki.
 Chciałabym pojechać raz jeszcze, na dłużej, pomieszkać kilka dni w Rumsiki... Wszystko przede mną, ale w innym czasie...
  Od sennych tropikalnych plaż na południu poprze lasy deszczowe, sawanna i stepy, „Waza” National Parc, a na południowym zachodzie Rumsiki w górach Mandara, i tylko 2 km od granicy z Nigerią.
Żaden inny kraj nie może pokazać szerszej rozpiętości w kulturach i strefach klimatycznych, w tym ośnieżonych gór, nowoczesnych miast i żywe autentyczne wioski afrykańskie. 
 Wieś Rumsiki jest podobna do wielu innych w północnym Kamerunie, ale to właśnie Rumsiki jest jednym z najbardziej popularnych miejsc w Kamerunie i kto tam zabłądzi wróci, a jak nie wróci, to będzie o tym miejscu śnic na jawie w bezsenne noce /śmiech/.
Tutaj, bogata i autentyczna kultura afrykańska jest umieszczona w iście księżycowym krajobrazie...




 Dla mnie Rumsiki i okolice są jednym z najpiękniejszych krajobrazów na świecie. To co otacza tą niepozorna wieś jest niezwykłe, zapierające dech w piersiach, a to za sprawą przedziwnych otaczających ją gór tzw.”wulkaniczne korki”,  „bazaltowe pochodnie”, które są pozostałością długo nieaktywnych wulkanów.
 Największą z tych skał jest Kapsiki Peak, która ma 1224 m. Nagi szczyt stał się wśród innych szczytów symbolem ludu Kapsiki, małej grupy etnicznej z własnym językiem, który  ogranicza się tylko do gór Mandara.




 Lud ten uciekł muzułmańskim i niemieckim zdobywcom przesuwając się do niemal niezdobytych twierdz górskich i tak ostała się ich kultura i  animistyczna religia w izolacji.
 "Krajobraz księżycowy" o każdej porze dnia i nocy wygląda inaczej, ale zawsze towarzyszy temu cudowi natury: tajemniczość...
 A może tylko ja tak to widziałam...
 Z przewodnikiem z wioski można skoro świt wyruszyć na wyprawę, długie spacery czy na zaawansowane wspinaczki. Można iść dalej przekaraczając granicę Nigerii, a dla odważnych, tak po cichaczu, przekroczysz tę granice nielegalnie... Miejscowi robią to nagminnie, bo takie coś, jak granice, wymyślili przecież Biali...

Wioska Rumsiki z jej tradycyjnymi okraglymi domami
 utworzonymi z błota i ze spiczastymi dachami, wtapia się doskonale w krajobraz gór Mandara.


 





Kilka mniejszych miejscowości jeszcze bardziej fascynuje...
 Domy wykute w zboczach gór, jak gdyby każdy był małą twierdzą.
 Do dzisiaj każde domostwo zajmuje się garncarstwem, tkactwem, uprawą małych poletek. Tylko tutaj spotkasz Sorcier au crabes czyli wróżbitę, który odpowie na każde twoje pytanie dotyczące przyszłości. Usłyszenie prawdy zależne jest od kraba, którego wkłada się do glinianego naczynia, w którym znajdują się cztery kawałki drzewa, które symbolizują cztery strony świata.








 Oczywiście wszystko odprawiane jest w rodzimym języku więc koniecznie potrzebny tłumacz.
 Powoli Rumsiki traci swoją pierwotną naturę... Gdy przybędziesz znienacka zastaniesz mieszkańców przy zwyczajnych pracach, ale jak dowiedzą się o tobie zanim ich ujrzysz ty, wioska zamienia się w targ... Przewodnikami są młodzi chłopcy ubrani po europejsku, którzy dobrze opanowali sztukę uwodzenia turysty....
 Cóż, świat staje się mały i prawie wszyscy marzą o jednym: zarobić jak najwięcej. Hmm, po co pieniądze w tak pięknych stronach gdzie ma się wszystko, co potrzebne do życia i szczęścia...?





P.S
Nie przyjeżdżajcie w te strony... Im więcej ludzi z zewnątrz tutaj przybędzie, tym bardziej zniekształcone i nierealne życie ujrzycie... Ale jak chcecie przyjechać, to śpieszcie się, aby ujrzeć to, co prawdziwe jeszcze... Pytają mnie czy tęsknię za Kamerunem... Odpowiem, że wspominam, bo jest co wspominać i wspomnienia są jak światło i barwy, i czas omija miejsca, które wspominamy... Kamerun jest za mną, jest to czas zamknięty... Może jeszcze tam wrócę; nie mówię „nie” i nie mówię „tak”... Już nie muszę niczego chcieć, bo wszystko co potrzebne przychodzi we właściwym czasie... Jeśli wrócę, będzie to nowa odsłona mojego życia, ale w innej perspektywie, bo Kamerun nie będzie taki sam, jak i ja nie będę taka sama... Jeśli będzie, będzie to całkiem coś innego... „Przeżyte chwile nie giną... Nie wiemy nigdy, kiedy wypłyną z dalekiej przeszłości, by nałożyć się na to, co przeżywamy obecnie...”