środa, 30 stycznia 2013

O włosach…

..., których nie mam! Zrób sobie, proszę, teraz zdjęcie i zobacz, jak wyglądasz...


 Na tej głowie na dzisiaj, nie ma już ani jednego włosa..., i jaka wygoda!
 Nie raz miałam ochotę zobaczyć, jaką mam głowę bez włosów i proszę: chcesz i... masz!
 Fryzura ma jeden mankament: jest trochę zimno więc poszły w ruch czapeczki, chustki, a nawet mam włosy zastępcze, których nie cierpię i używam, jak najmniej... 
Po dwóch tygodniach nieobecności we wspólnocie /podczas których włosy sobie poszły/ pojawiłam się pewnego poranka w tychże włosach...
 Wiesz, Judytko, włosy szybko tobie rosną tylko... jakoś tak ściemniały, pomalowałaś?


 Czyli włosy jakby moje, prawie nikt się nie poznał...  Następnego ranka wystąpiłam w turbanie a la Camerunes!
 A co! Nigdy nie malowałam włosów to i teraz nie będę /śmiech/!
 I tym sposobem nie noszę mojego zakonnego welonu, bo nie mam na czym..., i co rano mam problem...,
 co na tę moją i łysą głowę nałożyć /śmiech/.
Jak to w Kamerunie mówiono?
 Ot, tak:  każda żmija ma swój koniec..., więc włosy kiedyś odrosną... Tylko jakie? 
I welon na głowę, mam nadzieję, jeszcze zdąży wrócić!




P.S
... I lustro, mam jedno, i za każdym razem gdy spoglądam w tę stronę widzę... Cóż, Ja? Nie ja?
Chyba ja, bo ta druga uśmiecha się do mnie, robi miny, jakby mnie znała... i wiecie co... kocham ją!


poniedziałek, 28 stycznia 2013

O przyjaźni…

Niech nikogo nie zmyli tytuł… Będzie o przyjaźni, ale z rakiem.
 Mój teraźniejszy Guru /śmiech/, do którego mam wielkie sentymenty
 z racji tego, że także i jemu przyszło się zmierzyć z rakiem.
 Do tego napisał książkę, w której zawarł swoje przemyślenia dotyczące choroby i z humorem, i pozytywnym nastawieniem do wszystkiego, co go w życiu spotkało, szczególnie do tego, co go spotkało pod koniec życia. Choroba zmieniła diametralnie jego życie i wcale nie zgorzchniał, ale zaczął żyć tym nowym...
 To była jego ostatnia książka, wydana za jego życia, o której już wspominałam „Nic nie dzieje się przypadkiem”.

 Terzani opisuje swoje zmagania z nowotworem żołądka, który doprowadził go ostatecznie do jego śmierci w 2004 roku i szkoda, tak po ludzku, że odszedł i nie mogę go osobiście w tym świecie spotkać, i porozmawiać o życiu i śmierci... Spotkanie po drugiej stronie nie będzie tym czym byłoby tutaj pod żółtym słońcem i niebieskim niebem.
 Książka, to jego ostatnia podróż, w której odwiedza Amerykę, Indie i Chiny  w poszukiwaniu lekarstwa, harmonii duchowej i nowej wizji swojego życia. Był znawcą Azji i pracował jako azjatycki korespondent dla niemieckiego tygodnika Der Spiegel . Współpracował także z innymi gazetami. Był specjalistą od zagadnień historycznych i politycznych Azji, ale miał także głębokie zanteresowania filozoficzne aspektów kultury azjatyckiej.
 Choć niewierzący, zawsze w jego podróżach odwoływał się do aspektów duchowych krajów, które odwiedzał. Pracował i żył w Pekinie, Tokio, Singapurze, Hong - Kongu, Bangkoku i Delhi. Przygód miał co niemiara, jak np. ta kiedy Czerwoni Khmerzy próbowali go zabić po przybyciu do przygranicznej miejscowości  Poipet. Życie uratowała mu znajomość języka chińskiego.
 „Koniec jest moim początkiem”  książka wydana po śmierci Terzaniego. Napisana jest w formie rozmowy ze swoim synem Folco. Na podstawie tejże książki powstał film z Brunem Ganzem w roli głównej.
 Cóż, mój Guru chorobowy  był wyznawcą wszystkich religii świata, co nie umniejsza jego pozytywnego podejście do choroby i jest godne naśladowania, przynajmniej dla mnie.


  Jeśli nie możemy go naśladować, bo każdy ma swoją wizję chorowania, to można poczytać jego przemyślenia i przy okazji uśmiać się po same pachy w tej i z tej choroby nie pijąc kakao /śmiech/.
  Bo cóż nas czeka: życie lub śmierć, a jedno i drugie jest związane ze sobą bardzo ściśle, nieodwołalnie.
 Wiem, że Słowo Boga ma moc, ale także słowo człowieka ma moc, a jeśli jest ono także przeżyte, to ta moc jest podwójna.
 Mówią, że jakie życie taka śmierć i jest w tym stwierdzeniu prawie całkowita prawda. Człowiek ten, tak myślę, nigdy nie był znudzony. Za znudzenie nie odpowiada bowiem rzeczywistość, lecz, to, że się jej uważnie nie przyjrzeliśmy.



 „ Język, którym obudowana jest ta choroba, to język wojny i ja sam początkowo sam go używałem.
 Rak jest „wrogiem”, którego należy „pokonać”; terapia to „broń”, a każda faza leczenia to „bitwa”.
 „Choroba” postrzegana jest zawsze jako coś obcego, co wdziera się do naszego wnętrza,  żeby narobić nam kłopotu, powinna być zatem zniszczona, wyeliminowana, usunięta.
 Już po kilku tygodniach obcowania z rakiem wizja ta przestała mi się podobać, przestała mi odpowiadać. Ze względu na konieczność współistnienia czułem, że ten wewnętrzny gość stał się częścią mnie samego, tak jak ręce, nogi i głowa, na której w wyniku chemioterapii nie miałem już ani jednego włosa.
 Bardziej niż rzucać się na tego raka w jego różnych wcieleniach, wolałem z nim porozmawiać, zaprzyjaźnić się; głównie dlatego, że zrozumiałem, iż tak czy owak on już tam zostanie, być może w uśpieniu, żeby mi towarzyszyć przez całą resztę drogi.
 - Kiedy rano wstajecie , uśmiechnijcie się do waszego żołądka, do waszych płuc, do waszej wątroby.
 Tak naprawdę wiele od nich zależy – usłyszałem od Thich Nhat Hanha, słynnego wietnamskiego mnicha buddyjskiego. Nie wiedziałem jeszcze wtedy, jak bardzo ta rada mi się przyda.
 A teraz każdy dzień zaczynam od uśmiechu do gościa,
 którego miałem w środku.
 .... Jeśli już spotkało mnie to doświadczenie, warto było dobrze je wykorzystać. Żeby o tym pamiętać, przykleiłem do stołu, na którym codziennie próbowałem prowadzić dziennik, kartkę, na której zapisane były wersy koreańskiego mnich zen z ubiegłego wieku:

 Nie proś o to by mieć doskonałe zdrowie
 Byłaby to zachłanność
 Uczyń z cierpienia lekarstwo
 I nie oczekuj drogi bez przeszkód
 bez tego ognia twoje światło by zgasło
 Skorzystaj z burzy by się wyzwolić

 Zacząłem traktować tę chorobę jak przeszkodę ustawioną na mojej drodze, żebym nauczył się skakać. Problem polegał na tym, czy byłem zdolny skakać do góry, czy tylko w bok albo – co gorsza – w dół.
 Być może w tej chorobie ukryty był jakiś tajny przekaz: przyszła na mnie, abym się czegoś nauczył!
 Zacząłem myśleć, że sam, nieświadomie chciałem tego raka. Od wielu lat próbowałem wyjść z rutyny, zwolnić rytm moich dni, odkryć inny sposób spojrzenia na różne rzeczy; słowem – żyć inaczej. Teraz wszystko się zgadzało. Również fizycznie stałem się kimś innym.”




P.S
I ja także od wielu lat chciałam zwolnić rytm moich dni. Sama nie byłabym  zdolna zatrzymać tego stanu, w którym się znalazłam. Na dzisiaj wiem, że to, co mi się przydarzyło jest dla mnie dobrem... Cuda zdarzają się czego sam jestem przykładem. Można być uzdrowionym na ciele, ale to nie takie ważne /dla mnie/... Ważniejszy jest nasz duch, to COŚ, co nas naprawdę stanowi, co porusza nasze ciało i wtedy choroba ze wszystkimi jej konsekwencjami jest do przyjęcia, i może stać się wyzwoleniem, i pomocą dla mnie samej, i dla innych. Piszę dziennik, o mojej chorobie, owszem, ale nie jest ona centrum mojego teraźniejszego życia, jest częścią całości, która nazywa się ŻYCIEM. Dokładam wszelkich starań, aby to życie było do końca radosne, może przez łzy, ale radosne i z klasą /śmiech/, jak mawia moja siostra rocznikowa Lucynka. Cierpienie ma wielka moc!!!
Chemia miała powalić mnie na kolana... jeszcze nie powaliła, ale dostrzegam powoli skutki tego czerwonego specyfiku i powali, tego jestem pewna... i co ze mnie zostanie? Ostatni wlew mam 8 maja, jeśli pozostałe jeszcze wlewy przyjmę w terminie. Czekają mnie naświetlania w szpitalu, a potem jeszcze 18 wlewów herceptyny, co trzy tygodnie. Więc łatwo sobie obliczyć ile mam czasu na nic nie robienie /śmiech/. "Ostatni fragment drogi, to drabinka prowadząca na dach, z którego widać świat, ten ostatni fragment – trzeba przejść na piechotę, samotnie. Żyję teraz tutaj z poczuciem, że wszechświat jest nadzwyczajny, że nic nie zdarza się nam przypadkiem i że życie to nieustanne odkrywanie.... 
A ja mam szczególne szczęście, bo teraz bardziej niż kiedykolwiek każdy dzień jest naprawdę jeszcze jednym obrotem na karuzleli...” 
Jest ze mna, wspiera mnie, i modli się za mnie bardzo wiele osób... Codziennie proszę Boga, aby dzielił te modlitwy dla tych, którzy moze bardziej potrzebuje ich niz ja... Wiadomo, ze wszelkim dobrem trzeba się dzielić! Dziękuje Wam wszystkim...

Dla ścisłości: moim jedynym Guru jest Jezus, zadziwiam się Słowem, zadziwiam się tym, co mówi Bóg... nie lękaj się, żyj tak, jakby to byl twój pierwszy lub ostatni dzień życia... Ten pierwszy czy ostatni to tylko kwestia czasu...


niedziela, 27 stycznia 2013

O perspektywie…

Mogłabym uraczyć Was tym, że wszystko idzie mi na opak, ale mogę spróbować spojrzeć na to dzisiaj inaczej.
 Po raz kolejny zaczynam wszystko od nowa... 
 Za moje patrzenie nie odpowiada bowiem rzeczywistość, lecz to, że się jej uważnie nie przyjrzałam.
 Weźmy do przykładu jeden dzień jazdy samochodem przez kameruński step. Dookoła monotonny krajobraz, co jakiś czas kilka drzew, trochę trawy, szara ziemi, i unoszący się tumanami piasek, który wchodzi wszędzie... nuda po prostu, a do tego leje się żar z nieba.
 Nic szczególnego dla mnie... zmęczona, zniechęcona tym upalem.
 Moja pasażerka, ku memu zaskoczeniu, prosi, abym zatrzymała samochód. Patrzymy w to samo miejsce, ja nie widzę nic szczególnego, a ona robi świetne zdjęcia.
 Jak najlepiej smakować życie, każdą chwilę, każdy moment?
 Nic szczególnego zabrać kogoś na górę Kamerun i podziwiać widoki, wpadać w zachwyt.
 Czymś szczególnym będzie zabrać kogoś w zwykłe miejsce i pokazać niezwykłość tego miejsca np. pole chwastów zwane gloriozami.
 Nic ciekawego, ale jak spojrzysz na to zielsko z innej perspektywy...



 Wystarczy choć na chwilę wyłączyć telefon, odstawić komputer i posmakować chwilę, i uważnie popatrzeć...
 Mnisi mówią, że nie zaczyna się od zmiany otoczenia, lecz od zmiany perspektywy. Czasami można się tak bardzo skupić na smutku i problemach, że poza nimi nie widać już nic, nawet Pana Boga. Pielęgnowanie tego może zatruć całą naszą rzeczywistość. A przecież to od nas zależy, na co chcemy patrzeć i jak... 



P.S
A może trzeba gdzieś wyjechać, aby na to wszystko spojrzeć z dystansu i zapewne wróci chęć do patrzenia i przyjmowania Świata... a nie tylko czekac. Ludzie czekający na coś w życiu dzielą się na dwie kategorie: na tych, którzy wiedzą, na co czekają, i na tych, którzy tego nie wiedzą, tylko czekają...

 /wg.K. Pałys OP/


piątek, 25 stycznia 2013

O kakao...



Za dużo podpowiedzi i dlatego tak dobrze Wam poszło...
 No, bo kto by się domyślił po przeczytaniu pierwszych dwóch zdań, że w metalowej misce znajduje się zerwane, wysuszone, ocukrzone, i z dodatkiem śladowym kameruńskiego alkoholu przepyszne kakao?

 Ziarno kakaowca nazywane jest „pokarmem bogów” i żeby tego smaku doświadczyć najlepiej spożywać takie właśnie kakao...





  W przetworzonym kakao tzn. w czekoladzie i innych produktach nie ma nawet części właściwości, prawdziwego surowego ziarna kakaowca. Kakaowiec jest wiecznie zielony i produkuje owoce przez cały rok.
 Nigdy nie jest poza sezonem.







  Surowe kakao zawiera bardzo wiele składników, które wzmacniają
 nasz organizm.
 Kakao podnosi poziom serotoniny w mózgu. Jest to tzw. hormon szczęścia, który pomaga w walce ze stresem i depresją.
 Surowe kakao zawiera  kwasy tłuszczowe Omega – 6, witaminę C oraz fenyloetyloaminę – jest ona produkowana w naszym organizmie, kiedy jesteśmy zakochani, pomaga także zwiększyć czujność i skupienie.
 Kakao to jedyna roślina, która zawiera anandamid, który jest uwalniany, gdy mamy dobre samopoczucie.
 Dzięki kakao możemy przez dłuższy czas czuć się lepiej.
 Ziarna zawierają duże ilości żelaza, chromu, magnezu...
 Chroni serce.
 Nie każdemu będą smakowały ziarna kakaowca, bo mają one gorzki smak. Ja, gustuje w tym smaku. Im więcej jem, tym mój apetyt na ten smakołyk wzrasta.
 Nie wiem czy w Polsce można kupic nieprzetworzone ziarna kakaowca. Zapewne można więc bardzo polecam.

 Ziarna kakaowca pochodzą z owocu kakaowca, które rośnie na niewielkich drzewach rosnących w lasach tropikalnych. Uprawę tego specyfiku zaczęto uprawiać już około 1500 roku p.n.e. Majowie i  Aztekowie cenili nasiona kakaowca  bardziej niż złoto i wykorzystywali jako pieniądze.

W Kamerunie można spotkać niejedną plantację kakao.
 Jedna z nich znajduje się blisko Doume i jest prowadzona przez siostry ze zgromadzenia św. Józefa z Cluny.
 Siostry mają na swojej farmie prawie wszystko.
 Króluje oczywiście kakao, z którego wyrabiają także maslo kakaowe.





 Na farmie uczą się i pracują ci, co chcą czegoś się nauczyć, jak
   prowadzić np. afrykańskie gospodarstwo rolne, a przede wszystkim jak zając się plantacja kakao.
 Kakao jest bardzo opłacalną rośliną. Produkcja roczna na świecie wynosi około 3,6 miliona ton i zwiększa się ona dość stabilnie w tempie 3% rocznie. Większość upraw znajduje się w Afryce Zachodniej, i niestety najczęściej kosztem niewolniczej pracy.
Dla niewielkich gospodarstw w dziesiątkach tysięcy afrykańskich wioskach uprawa kakao stanowi ważne źródło dochodu.

 Młode owoce kakaowca rozkwitają tylko w tropikalnych temperaturach w cieniu wysokich roślin, takich jak bananowce lub palmy. Palące słońce i silne wiatry są bezlitosnymi wrogami tego delikatnego drzewa. Około piątego roku rośliny zaczynają owocować i trwa to maksymalnie 25 lat.
 Po tym czasie drzewa trzeba wymienić na nowe.
 Kakaowiec kwitnie cały rok w dwóch 6- miesięcznych cyklach.

kwiat kakaowca

Po 6 miesiącach strąki kakaowca są w pełni rozwinięte, a ich kolor zmienia się z zielonego na żółto-pomarańczowy.
 Praca na plantacji nie należy do łatwych. Strąki zbiera się ręcznie, dokładając wszelkich starań, aby nie uszkodzić gałęzi.

Najdroższe od 32 lat - Kakao to nasiona z owoców kakaowca. Proszek z nich uzyskiwany stosowany jest jako składnik wielu wyrobów cukierniczych, napojów, polew, wiórków czekoladowych, mas czekoladowych, cukierków. Drzewo kakaowca pochodzi z Ameryki Południowej, a obecnie uprawiane jest jeszcze w Afryce Zachodniej i Indonezji. 
Produkcja roczna kakao na świecie to ok 3,6 miliona ton. Zwiększa się ona dość stabilnie w tempie 3% rocznie. Kakaowiec jest rośliną dość specyficzną, gdyż wymaga szczególnych warunków klimatycznych. Dlatego do największych producentów należą kraje ze strefy subtropikalnej. Największym producentem jest Wybrzeże Kości Słoniowej, wytwarzające 1,33 mln ton, co stanowi aż 37% całej produkcji globalnej. 720 tys. ton (20%) zbiorów notuje się w Ghanie, a 440 tys. ton (12%) w Indonezji. W Ameryce Południowej najwięcej kakao produkuje się w Brazylii i Ekwadorze (łącznie mniej niż 300 tys. ton). Jak widać zdecydowana większość upraw znajduje się w Afryce Zachodniej, i niestety najczęściej kosztem niewolniczej pracy.


Najdroższe od 32 lat - Kakao to nasiona z owoców kakaowca. Proszek z nich uzyskiwany stosowany jest jako składnik wielu wyrobów cukierniczych, napojów, polew, wiórków czekoladowych, mas czekoladowych, cukierków. Drzewo kakaowca pochodzi z Ameryki Południowej, a obecnie uprawiane jest jeszcze w Afryce Zachodniej i Indonezji. 
Produkcja roczna kakao na świecie to ok 3,6 miliona ton. Zwiększa się ona dość stabilnie w tempie 3% rocznie. Kakaowiec jest rośliną dość specyficzną, gdyż wymaga szczególnych warunków klimatycznych. Dlatego do największych producentów należą kraje ze strefy subtropikalnej. Największym producentem jest Wybrzeże Kości Słoniowej, wytwarzające 1,33 mln ton, co stanowi aż 37% całej produkcji globalnej. 720 tys. ton (20%) zbiorów notuje się w Ghanie, a 440 tys. ton (12%) w Indonezji. W Ameryce Południowej najwięcej kakao produkuje się w Brazylii i Ekwadorze (łącznie mniej niż 300 tys. ton). Jak widać zdecydowana większość upraw znajduje się w Afryce Zachodniej, i niestety najczęściej kosztem niewolniczej pracy.


 Po zbiorach strąki dojrzewają przez kilka dni.
 Zewnętrzna łupina jest otwierana za pomocą długiego noża, którym wykonuje się precyzyjne cięcie bez dotykania ziaren.


Najdroższe od 32 lat - Kakao to nasiona z owoców kakaowca. Proszek z nich uzyskiwany stosowany jest jako składnik wielu wyrobów cukierniczych, napojów, polew, wiórków czekoladowych, mas czekoladowych, cukierków. Drzewo kakaowca pochodzi z Ameryki Południowej, a obecnie uprawiane jest jeszcze w Afryce Zachodniej i Indonezji. 
Produkcja roczna kakao na świecie to ok 3,6 miliona ton. Zwiększa się ona dość stabilnie w tempie 3% rocznie. Kakaowiec jest rośliną dość specyficzną, gdyż wymaga szczególnych warunków klimatycznych. Dlatego do największych producentów należą kraje ze strefy subtropikalnej. Największym producentem jest Wybrzeże Kości Słoniowej, wytwarzające 1,33 mln ton, co stanowi aż 37% całej produkcji globalnej. 720 tys. ton (20%) zbiorów notuje się w Ghanie, a 440 tys. ton (12%) w Indonezji. W Ameryce Południowej najwięcej kakao produkuje się w Brazylii i Ekwadorze (łącznie mniej niż 300 tys. ton). Jak widać zdecydowana większość upraw znajduje się w Afryce Zachodniej, i niestety najczęściej kosztem niewolniczej pracy.


Najdroższe od 32 lat - Kakao to nasiona z owoców kakaowca. Proszek z nich uzyskiwany stosowany jest jako składnik wielu wyrobów cukierniczych, napojów, polew, wiórków czekoladowych, mas czekoladowych, cukierków. Drzewo kakaowca pochodzi z Ameryki Południowej, a obecnie uprawiane jest jeszcze w Afryce Zachodniej i Indonezji. 
Produkcja roczna kakao na świecie to ok 3,6 miliona ton. Zwiększa się ona dość stabilnie w tempie 3% rocznie. Kakaowiec jest rośliną dość specyficzną, gdyż wymaga szczególnych warunków klimatycznych. Dlatego do największych producentów należą kraje ze strefy subtropikalnej. Największym producentem jest Wybrzeże Kości Słoniowej, wytwarzające 1,33 mln ton, co stanowi aż 37% całej produkcji globalnej. 720 tys. ton (20%) zbiorów notuje się w Ghanie, a 440 tys. ton (12%) w Indonezji. W Ameryce Południowej najwięcej kakao produkuje się w Brazylii i Ekwadorze (łącznie mniej niż 300 tys. ton). Jak widać zdecydowana większość upraw znajduje się w Afryce Zachodniej, i niestety najczęściej kosztem niewolniczej pracy. 

Następnie miazga zawierająca cenne ziarna kakao jest usuwana i zbierana do dużych koszów i poddawane jest fermentacji  od 5 do 7 dni. Ziarna zmieniają kolor z kremowego na purpurowy i nabywają właściwego aromatu.
 Po fermentacji ziarna są suszone, zazwyczaj na słońcu, w celu ochrony przed pleśnią, a także do zatrzymania tejże fermentacji, jak i do przechowywania ziaren. 
Potem są palone i klasyfikowane na różne gatunki.

Najdroższe od 32 lat - Kakao to nasiona z owoców kakaowca. Proszek z nich uzyskiwany stosowany jest jako składnik wielu wyrobów cukierniczych, napojów, polew, wiórków czekoladowych, mas czekoladowych, cukierków. Drzewo kakaowca pochodzi z Ameryki Południowej, a obecnie uprawiane jest jeszcze w Afryce Zachodniej i Indonezji. 
Produkcja roczna kakao na świecie to ok 3,6 miliona ton. Zwiększa się ona dość stabilnie w tempie 3% rocznie. Kakaowiec jest rośliną dość specyficzną, gdyż wymaga szczególnych warunków klimatycznych. Dlatego do największych producentów należą kraje ze strefy subtropikalnej. Największym producentem jest Wybrzeże Kości Słoniowej, wytwarzające 1,33 mln ton, co stanowi aż 37% całej produkcji globalnej. 720 tys. ton (20%) zbiorów notuje się w Ghanie, a 440 tys. ton (12%) w Indonezji. W Ameryce Południowej najwięcej kakao produkuje się w Brazylii i Ekwadorze (łącznie mniej niż 300 tys. ton). Jak widać zdecydowana większość upraw znajduje się w Afryce Zachodniej, i niestety najczęściej kosztem niewolniczej pracy.




 Ze zbiorów każdego hodowcy pobierana jest próbka w ilości 100 ziaren, które są rozcinane, a ich zawartość podlega ocenie i nadaniu kodu jakości.  A potem...
 Cóż, ziarna jadą do wielkiego świata...


Najdroższe od 32 lat - Kakao to nasiona z owoców kakaowca. Proszek z nich uzyskiwany stosowany jest jako składnik wielu wyrobów cukierniczych, napojów, polew, wiórków czekoladowych, mas czekoladowych, cukierków. Drzewo kakaowca pochodzi z Ameryki Południowej, a obecnie uprawiane jest jeszcze w Afryce Zachodniej i Indonezji. 
Produkcja roczna kakao na świecie to ok 3,6 miliona ton. Zwiększa się ona dość stabilnie w tempie 3% rocznie. Kakaowiec jest rośliną dość specyficzną, gdyż wymaga szczególnych warunków klimatycznych. Dlatego do największych producentów należą kraje ze strefy subtropikalnej. Największym producentem jest Wybrzeże Kości Słoniowej, wytwarzające 1,33 mln ton, co stanowi aż 37% całej produkcji globalnej. 720 tys. ton (20%) zbiorów notuje się w Ghanie, a 440 tys. ton (12%) w Indonezji. W Ameryce Południowej najwięcej kakao produkuje się w Brazylii i Ekwadorze (łącznie mniej niż 300 tys. ton). Jak widać zdecydowana większość upraw znajduje się w Afryce Zachodniej, i niestety najczęściej kosztem niewolniczej pracy.

czwartek, 24 stycznia 2013

Zagadka…

Co to jest?
 To coś w misce rośnie na drzewie, to coś w misce jest z lekka przetworzone, ale jest tym samym...


To coś zwiększa przepływ energii, lekko rozwesela, działa kojąco i przeciwdepresyjnie likwidując ból po rozstaniach i czy innych przeżyciach emocjonalnych /tak mówią/... to tyle, jako podpowiedź.
Najwięcej tego czegoś mozna spotkać w Afryce.

poniedziałek, 21 stycznia 2013

O schodach…

Jasiu z Hanką walczyli na schodach z ciężką komodą.
 Zauważył to ich sąsiad.
 – Pomogę wam – powiedział. I chwycił za jeden bok mebla.
 W kilka minut później, nie mogąc poruszyć komodą nawet o 1 cm, cała trójka odpoczywała chwilę.
 – Co za mordęga z wniesieniem tej komody po tych schodach! – skomentował sąsiad. 
 Jasiu z Hanką wybuchnęli śmiechem.
 – My chcieliśmy znieść ją na dół!

 Schody mogą być różne i w różnych miejscach...  Lubię wchodzić i schodzić po schodach kamiennych, które otoczone są zielskiem wszelkiego rodzaju i prowadzą w nieznane...
 Cóż, nie znalazłam takowych, jak do tej pory...
 Wszystkie prowadza do jakiegoś celu i miejsca.
 Szkoda, że do nieba nie robią schodów...



W podróży życia czasem lepiej zadać sobie trochę więcej trudu i wybrać schody, zamiast podróżować windą... Nigdy nie wiadomo, czy winda nie zepsuje się, i nie utknę między piętrami życia... chyba, że Jezus jest windą, jak mawiała św. Mała Tereska, która byla pewna, że ta winda nie utknie między piętrami.




P.S
Życie jest jak wchodzenie po schodach. Wiem ile stopni pokonałam, ile jest jeszcze przed mną – mogę się tylko domyślać.
Jedno jest pewne: nawet najdłuższe schody życia prowadzą na ostatnie piętro.
A co jest najgorsze? Można spaść ze schodów także wtedy, gdy się cały czas kurczowo trzymam poręczy...




piątek, 18 stycznia 2013

O zabawie w berka....


Lis ucieka z podwiniętym ogonem i jest dziwnie przestraszony...
Może nie chce dać się złapać, bo kot go goni, przepędza ze swojego terytorium czy po prostu bawią się w „berka” i lisek nie chce zostać „berkiem”?


thumbs image006 Najpiękniejsze zdjęcia 2011 roku zrobione w Rosji

Ganiałam dzisiaj za kotami Hanki.
 Grubaśne, ale zdążyć za Miśką i Luską nie dałam rady, a o włażenie na dachy i płoty tym bardziej nie mogłam się skusić.
 Koty, zachowywały sie tak, jakby znały zabawę w „berka”.


 Hmm, jak to dzisiaj jest z zabawą w „berka”?
 Ciekawe czy dzieci żyjące w dobie komputerów, telewizorów i otaczającego je świata wirtualnego bawią się jeszcze w tak popularną i zapierająca dech w płucach zabawę mojego dzieciństwa?
 W „ganianego” bawiłam się i w późniejszych latach biegając po polach i lasach, cudnie było!
 Trzech do „berka” w zupełności wystarczy, w dzisiejszym przypadku dwa koty i ja.
 Wiadomo, im więcej osób w zabawie, tym weselej i atrakcyjniej.
 Skąd koty mogą znać ową zabawę?
 Koci „berek” jest bardzo uproszczony! Nie mogłam przeprowadzić wyliczanki /śmiech/
 Jak zacząc "berka" bez wyliczanki?
 Mogłam sama ogłosić się „berkiem” i gonić koty w nieskończoność.
 Jak mogłabym dotknąć któregoś z nich, aby zmienić rolę... Pogoniłam trochę dla zdrowotności Hanine koty, a koty pognały za mną, gdy stwierdziły, że obcej przestało się podobać ganianie kotów i odwróciła się do nich plecami.
 „Berek” ma to do siebie, że nie można go ograniczyć czasowo!
 Kończy się on w momencie, w którym ganiający uznają, że są zmęczeni, wykończeni bieganiem, i czas po prostu odpocząć!
 Może być i tak, jak w przypadków opasłych Haninych kotów:
 Miśka, która ma swój wiek, szybko stwierdziła, że to nie dla niej i poszła leżakować. Luśka, ruda piękność z „ganianego” przeszła na „łaskotaj mnie” i co miałam zrobić?
 Łaskotałam Miśkę, która nie miała nic przeciw temu, abym zrobila jej kilka zdjęć.










 Powracając do „berka” to trzeba powiedzieć, że ma on kilka odmian. Mamy „berka drewnianego”, „berka kucanego” i „berka zamrożonego”..., którego lubiliście najbardziej?
 Do „ganianego” potrzeba przestrzeni, swieżego powietrza, słońca, a przy tym ile śmiechu i dobrego humoru!
 W czasie mojego dzieciństwa, gdy rodzina zjeżdżała się tłumnie na różne święta i uroczystosci, zawsze był „berek” i gniali prawie wszyscy tzn. dzieci z racji swojego wieku i dorośli, którzy czuli się jak dzieci.
 Dziwne, że prawie wszyscy wujkowie brali udział w tym ganianiu... Ciotkom szkoda było butów, kreacji, fryzur, a może po prostu czasu na przbranie... sama nie wiem...




 P.S
Ja ganiam nie tylko z kotami... /śmiech/, dla zdrowotności oczywiście!!!
A Wasze „berki” codzienne... za czym ganiacie?


Najważniejsza w życiu jest umiejętność pływania /nie biegania/, a właściwie zanurzenia się w rzeczywistości, w chwili, która właśnie mija, i płynięcia z tym, co akurat robimy, czego doświadczamy. Tylko tak możemy poczuć, że życie ma smak i głęboki sens... /J.Berezowska/




środa, 16 stycznia 2013

O zimie...


Zima jest piękna do pewnego stopnia… Celsjusza – powiedział ktoś.
 Cóż, o zimie można powiedzieć: nie lubię, nie znoszę, bardzo lubię...
 Zima – lubiana i nielubiana, więc o gustach pór roku
 nie godzi się dyskutować. Na biegunie południowym potrafi trać 9 miesięcy, a mróz dochodzący do – 60°C jest na porządku dziennym.
 Życie ma swój ustalony biologicznie rytm.
Od czasu do czasu burze przerywają jego bieg, ale wiosna, lato, jesień i zima następują po sobie jak urodzenie, życie i śmierć...
  Ja rozumie, że Wam jest zimno,
 ale jak jest zima to musi być zimno /śmiech/
  Lubię zimę w Polsce, bo wiem, że po niej jest zawsze wiosna...

thumbs image008 Najpiękniejsze zdjęcia 2011 roku zrobione w Rosji


Podobno John F.Kennedy powiedział: Dopiero zimą można powiedzieć, które drzewa są naprawdę zielone. Dopiero kiedy wieją przeciwne wiatry, można powiedzieć, czy człowiek albo kraj jest odważny i nieugięty...


                                              /Zdjecie zrobione w Rosji, autor poszukiwany/







poniedziałek, 14 stycznia 2013

O podkowie...

No właśnie, wiara. Ja również uważam to za ważne.
 Wybitny fizyk Nielsem Bohrem, jeden z największych uczonych naszych czasów, na drzwiach do domu miał zawieszoną podkowę.
 Pewnego razu kolega, który przyszedł do niego z wizytą, zapytał:

 - Chyba nie wierzysz w te rzeczy? 
– Oczywiście, że nie – odpowiedział wielki fizyk. 
– Ale mówi się, że przynoszą szczęście również tym, którzy nie wierzą.

 Cóż, mylił się.
 Jako uczony powinien wiedzieć, że to nie podkowa przynosi szczęście,
 ale wiara w nią.
 Jest to według mnie fakt – powiedzmy – naukowy.
                                                                                          /T. Terzani/

Podkowa, fot. Shutterstock 

 A co do podkowy... Przedmiot ten był dawniej kojarzony z dobrobytem
 i wysokim stanem majętności w czasach, gdy posiadanie konia wierzchowego było przywilejem rycerzy i możnowładców, a samo podkuwanie było nie lada luksusem i wydatkiem.
 Znalezienie zgubionej na drodze podkowy wróżyło szczęście i czasem parę groszy gdy była w dobrym stanie.
 Miała ona zapewniać ochronę przed czarami i samym szatanem. Jej magiczne właściwości miał zapewnić kowal żyjący w X wieku w Anglii. Pewnego dnia przyszedł do niego szatan w ludzkiej skórze prosić o podkucie swojego konia.
 Kowal jednak nie dał się zwieść pozorom, szybko rozpoznał diabła, przybił go nad drzwiami i przypalał rozżarzonym żelazem.
 Diabeł zaczął błagać o litość i w końcu przyrzekł, że wzamian za wolność będzie omijał wszystkie domy w których zawiśnie podkowa zwrócona końcami w dół.
 Podkowa była przybijana siedmioma gwoździami, a 7 to wyjątkowa liczba. Nie przypominam sobie abym kiedykolwiek znalazła podkowę... a szkoda /śmiech/.




P.S
I tak to jest, że postawa w tym przypadku wiary ma nieprawdopodobne znaczenie w walce z chorobą, szczególnie z rakiem. Nikt nie potrafi tego dobrze wyjaśnić w sposób naukowy. Często gadam sobie z moimi komórkami, przemawiam do mojego systemu odpornościowego i proszę go, aby robił co w jego mocy, nie poddawał się... Zapewniam go, że ze swojej strony robię co możliwe, aby mu pomóc.
Nie wiem czy czerwony płyn dobrze mi robi... Komórki rakowe nie są jedynymi. Tak więc czerwony płyn atakuje w taki sam sposób chore jak i zdrowe komórki...” W sumie to tak, jakby bombardować napalem dżunglę i niszczyć tysiące drzew, próbując zabić małpę przycupniętą na jednej z palm”. I kogo to obchodzi, że nie masz włosów, brak ci powierzchni śluzowych, paznokcie robią się jakieś dziwne, cera staje się ziemista, usta wypełnia jakaś dziwna słodkość i wiele innych rzeczy... „Jeśli chcesz poradzić sobie z chorobą, nie powinnaś niczego opłakiwać, nie powinnaś tęsknić za przeszłością, a przede wszystkim nie powinnaś się łudzić, czy też żywić nadzieję, że – nawet jeśli ci się uda – kiedykolwiek będziesz taka jak przedtem”. Spustoszenie zaczęło się, ale został mi apetyt więc zjadłabym konia z kopytami i podkowami /śmiech/


thumbs niesamowite konie wojtek kwiatkowski 011 Najpiękniejsze zdjęcia koni   Wojtek Kwiatkowski

zdjęcie wykonane przez Wojtka Kwiatkowskiego

piątek, 11 stycznia 2013

O sensie życia....




Słynny filozof codziennie starał się bardzo znaleźć sens życia.
 Poświęcił na rozwiązanie tej zagadki najlepsze lata swego życia.
 Ile badań przeprowadzi, ile książek napisał, i ciągle nie miał odpowiedzi. Konsultował się z największymi mędrcami ludzkości, odbył niejedną rozmowę i dyskusję.
 Zwiedził świat wzdłuż i wszerz i nie znalazł zadawalającej odpowiedzi
 na to pytanie.
 Pewnego wieczoru w ogrodzie przy domu, kiedy odpoczywał, wziął na kolana pięcioletnią córeczkę, która bawiła się wesoło i spytał ją:

 - Córeczko, dlaczego jesteś tu na ziemi?
 Dziewczynka odpowiedziała uśmiechając się:  

thumbs 46 Najpiękniejsze zdjęcia ludzi w 2011 roku

  – Aby cię kochać tatusiu! 




                                                                   /Autor zdjęcia poszukiwany.../



P.S
Dzieci są jak kwiaty... Kwiaty po prostu kwitną.

środa, 9 stycznia 2013

O afrykańskim grillu…

W Afryce możesz zjeść na każdym przysłowiowym zakręcie... Bardzo popularnym przysmakiem jest grillowane mięso wołowe. Na poboczu drogi lub na ulicy, aby było widoczne, ustawia się beczkę, w której płonie ognisko, na niej metalową kratę, a na kracie pokrojone mięso... I to jest coś pomiędzy grillem a wędzarnią!

Krowy hodowane są w Kamerunie na północy i wędrują w odległe strony naszego kraju na swoich nogach, gdzie stają się grillowym przysmakiem dla wielu. Grillowym sklepem zajmują się najczęściej młodzi chłopcy i mężczyźni z plemienia Bororo, którzy także hodują krowy.
 Lubię popatrzeć, jak sprawnie idzie im krojenie, porcjowanie mięsa. Posługują się dziwnymi nożami, cienkimi jak żyletki. Cieszy mnie, że wpadli na pomysł przydrożnego grilla i w ten sposób zarabiają na życie i drażnią podniebienia tych, co uwielbiają takie właśnie mięso.


tu sie piecze mięso z beczki 150x150 ,,MIĘSO Z BECZKI, CZYLI KAMERUŃSKIE PRZYSMAKI

 Można spożyć na miejscu.
 Kawałki mięsa nadziewane są na patyki i mocno posypane różnymi przyprawami: ostrą papryką, chilli i kurkumą. Przyprawy te dodają mięsu smaku i kruchości, ale w zasadzie nie wiadomo, czy to przyczyna, czy zaledwie efekt uboczny ich stosowania.
 Przyprawa o nazwie kurkuma ma szersze działanie niż czosnek!
 Myślę, że przy takim grillowaniu na poboczu drogi właściwości
 kurkumy są bardzo pożądane! 
Kurkuma to żółtopomarańczowy proszek z korzenia ostryżu długiego, która nazywana jest także szafranem indyjskim, a to ze względu na kolor kwiatów.



 Przyprawa ta ma właściwości przeciwzapalne, pomaga w walce z nowotworami, uśmierza bóle neuropatyczne, przyspiesza metabolizm i procesy trawienne. Działa rozkurczowo i bakteriobójczo.
  Pomarańczowy proszek jest podstawowym składnikiem curry.
 Oprócz niej dodaje się mieloną kolendę, chilli, kmin rzymski, pieprz, imbir, cynamon, kasję, goździki, w zależności od smaku, jaki chce się uzyskać.

 Chcesz na wynos? Nie ma sprawy!
 Zapakują w papier po workach od cementu. Worki są bardzo dobrze wytrzepane z kurzu cementowego i zazwyczaj przysmak grillowy zawijany jest do wewnętrznych warstw, które nie miały styczności z cementem.

mięso z beczki 150x150 ,,MIĘSO Z BECZKI, CZYLI KAMERUŃSKIE PRZYSMAKI

 Próbowałam, ale tylko kawałeczek... i mogę powiedzieć: smaczne!
 Za mięsem nie przepadam więc nie kusi mnie ten wędzony przysmak. Wielu Misjonarzy przepada za tym specyfikiem i podczas każdej podróży mamy przymusowy postój przy grillowym barze...


 Moje oko zatrzymałoby się zapewne przy kwiecie kurkumy... To dość rzadka roślina w naszych mieszkaniach obejmująca około 70 gatunków. Jest to bylina o kłączu z bulwami, z których produkuje się przyprawę. Wiadomo przyprawa cudo, a kwiaty to drugie cudo... 









                                                                                  /zdjęcia z internetu/

poniedziałek, 7 stycznia 2013

O czwartym Mędrcu...

Podania mówią, że był czwarty Mędrzec,
 który wyruszył w drogę z innymi Mędrcami.
 Każdy człowiek ma swoją drogę, swoją gwiazdę i swoją tęsknotę więc wcale się nie dziwię, że czwarty Mędrzec poszedł swoją drogą, bo tylko tą drogą mógł dojść do celu...
 Mówią, że był najmłodszy spośród czterech, żadnemu zaś z nich nie płonęła w sercu tak głęboka tęsknota, jak właśnie jemu. Ów wędrowiec zabrał ze sobą jako prezent dla królewskiego Dzieciątka trzy błyszczące, szlachetne kamienie.

Podczas drogi usłyszał nagle szlochanie dziecka. W kurzu zobaczył leżącego chłopczyka, bezbronnego, nagiego i krwawiącego z pięciu ran. Tak niezwykłe było to dziecko, tak delikatne i bezbronne, że serce młodego Króla napełniło się litością.
 Podniósł je i zawrócił do wioski, którą właśnie zostawili za sobą.
 Tam nikt nie znał dziecka. Poszukał opiekunki i przekazał jej jeden ze szlachetnych kamieni, by w ten sposób zabezpieczyć życie dziecka.

 Udał się następnie w dalszą wędrówkę.
 Gwiazda wskazywała mu drogę. Przechodził przez miasto, w którym na przeciw niego wyszedł orszak pogrzebowy. Umarł ojciec rodziny.
 Matka i dzieci miały być sprzedane do niewoli. Król przekazał im drugi drogocenny kamień. Gdy tak wędrował nie widział już Gwiazdy. Dręczył się wątpliwościami, czy też nie stal się niewierny wobec swojego powołania.
 Jednak wtedy raz jeszcze zajaśniała na niebie Gwiazda. Wędrował za nią przez obcą krainę, w której szalała wojna. W pewnej wiosce żołnierze zgromadzili wszystkich mężczyzn, aby ich zabić. Wtedy Król wykupił ich trzecim drogocennym kamieniem. Ale teraz nie dostrzegł już więcej gwiazdy. Ogołocony ze wszystkiego kroczył przez krainę i pomagał ubogim ludziom.


Przybył do pewnego portu w chwili, gdy ojciec rodziny jako wioślarz na jednej z galer miał odpokutować za swoją winę.
 Król zaofiarował samego siebie i pracował prze wiele lat jako wioślarz na galerze. Wtedy w jego sercu ponownie wzeszła Gwiazda. Wkrótce przeniknęło go wewnętrzne światło i ogarnęła go spokojna pewność, że mimo wszystko jest na właściwej drodze.
 Niewolnicy i panowie odczuwali to niezwykłe światło owego człowieka. Został wypuszczony na wolność.
 We śnie zobaczył Gwiazdę  i usłyszał głos: Pośpiesz się! Pośpiesz!
 Wstał w środku nocy.
 Wówczas zajaśniała Gwiazda i zaprowadziła go do bram wielkiego miasta. Z tłumem ludzi został zapędzony na wzgórze, na którym stały trzy krzyże. Ponad środkowym krzyżem jaśniała Gwiazda.
 Wtedy spotkało go spojrzenie człowieka, który wisiał na tym krzyżu. Człowiek ten musiał odczuwać wszystkie cierpienia, wszystkie utrapienia świata, tak niezwykłe było jego spojrzenie.
 Ale też litość i bezgraniczna miłość. Jak błyskawica przemknęła myśl: tutaj jest cel, do którego pielgrzymowałem przez całe życie. Król opadł pod krzyżem na kolana. W jego otwarte ręce spadły trzy krople krwi.
 Były bardziej lśniące niż drogocenne kamienie.
 Gdy Jezus umarł, umarł także Król. Jego twarz w śmierci była zwrócona w kierunku Jezusa i błyszczała jak promieniejąca gwiazda.

                                                                       /Eduard Schaper/


 P.S
Każdy z nas ma swoją niepowtarzalną drogę, gwiazdę i tęsknotę...
Często nie widzimy światła naszej gwiazdy i wtedy wątpimy, czy znajdujemy się na właściwej drodze. A Gwiazda świeci i świecić będzie do końca naszych dni.
Nikt jej nie zgasi nawet Ty sam.
Nie pytaj „dlaczego”, bo czyż nie można zapytać „dlaczego nie ja?”. Mówisz, że Twoja droga jest trudna... Nie jest za trudna dla Ciebie. Masz wszystko, aby przejść swoją drogę... Pomyśl, gdyby Ktoś powiedział Tobie dzisiaj: zabiorę od Ciebie Twoje cierpienie, ale powiedz mi, wskaż mi komu mam dać to, co Cię boli... Kogo byś wskazał? Komu dałbyś Twoje cierpienie...?
Ja tego nie zrobię, bo to cierpienie, ta droga jest moja i dla mnie.
Na dzisiaj może nie rozumiesz, ale czy wszystko trzeba rozumieć, czy wszystko da się zrozumieć? Zrozumienie zawsze przychodzi w swoim czasie... Na naszej drodze zawsze stają ludzie, którzy są dla nas drogowskazami, pomoca. Problem w tym, ze często nie chcemy właśnie tych ludzi, chcemy innych, tych po naszej myśli. Nigdy nie jesteśmy sami...  Droga Miłości Boga i ludzi jest drogowskazem do dojścia do celu, do dotarcia do tęsknoty, która przestanie być tęsknotą...