wtorek, 17 maja 2011

Krakowianka i Krakowiak... z Kamerunu

Miniony tydzień spędziłam w podróży. Wróciłam późnym wieczorem w sobotę, opublikowałam posta o naszych psiakach, bo tam gdzie byłam elektryczności nie bywa, a jak jest, to tylko z "plaków słonecznych". Połączenie internetowe owszem jest /kameruńskie/, ale tak słabe, że trzeba mieć szczęście, aby cokolwiek otworzyć czy wysłać… Kolejny wyjazd na podsumowanie roku szkolnego w naszych 9 diecezjalnych szkołach /w sumie mamy 24 szkoły/, które znajdują się w naszych rozległych  lasach. Do misji, w których znajdują się szkoły prowadzą drogi i trakty… w porze deszczowej trzeba mieć po prostu dużo szczęścia, aby cało, bez szwanku na ciele i duszy, dotrzeć do wyznaczonego celu i nie uszkodzić samochodu. Muszę powiedzieć, że mieliśmy szczęście; Aniołowie Stróżowie czuwali nad nami... a nie było łatwo. A pora deszczowa jest… kapryśna! Więc musisz nauczyć się  obserwować niebo, wyczuwać « nastroje » przyrody afrykańskiej i mieć zawsze w głowie i sercu, że jest to potęga, która potrafi zmienić wszystkie twoje plany. Do czego można porównać tę potęgę? Do starego afrykańskiego lwa raz kapryśnego, raz iście królewskiego w zachowaniu /śmiech/. I tak każdego ranka i wieczora podczas mojego podróżowania, słałam jasne, wyraźne i klarowne modlitwy w stronę nieba..., aby szczęśliwie dojechać do celu. Ostatnia szkoła, do której prowadziły nas zalane deszczem drogi, obchodziła w sobotę uroczystości  50-lecia swojego istnienia, więc nie mogło zabraknąć ekipy odpowiedzialnej za naszą diecezjalną edukację.
 I tak połączyliśmy pracę ze świętowaniem, żeby dwa razy nie jechać przez te koszmarne (w porze deszczowej drogi), krajobrazy, zieleń przepiękną! Goście z tych najdalszych stron zjechali się już w piątek. Misjonarze zostali "zagonieni" do pracy. Mnie w udziale przypadło krojenie kapusty na polski bigos, który był gotowany, jak na załączonym zdjęciu… pychota!

 Pieczenie ciast to także domena polskich misjonarek, a cała reszta, czyli mięso każdego rodzaju, sałatki, ryby... przygotowywały kobiety pracujące w szkole, sąsiadki, parafianki…, czyli po afrykańsku. Nie zabrakło zwierzaków z dżungli upolowanych przez myśliwych. Pierwszy raz widziałam dziką świnię, czyli po polsku dzika… niczego sobie dziczek!
Prace kuchenne zaczęły się w piątek od wczesnego rana w trzech miejscach, gdzie przygotowane były polowe kuchnie, czyli: kamienie, koniecznie trzy i drzewo dobrze wysuszone przytargane z lasu... las tuż obok i to nie byle jaki!


Ryby pieczone nad ogniskiem w specjalnej siatce, polewane specjalnymi przyprawami, to także specjalność Kameruńczyków. Tutaj przygotowuje się ryby na kilkanaście sposobów i każdą, którą kosztowałam była bardzo smaczna.

Uroczystości 50-lecia istnienia szkoły rozpoczęliśmy od Eucharystii. Jak na Afrykę przystało - śpiewy i tańce, bo jak inaczej się modlić...

Co niektórzy wysłuchali kazania po francusku, a tłumaczenie na język badjoue podarowali sobie... przecież chodzą już do przedszkola i dobrze rozumieją język francuski... dwa razy tego samego słuchać nie będą!
 I dobrze zrobili, że się przespali, bo jeszcze apel, występy... a słońce już prażyło!
Szkołę w Essiengbocie założyli Ojcowie Spirytyni w 1947 roku.
W 1961 roku szkoła została zatwierdzona przez państwo. Dzisiaj w szkole podstawowej i przedszkolu uczy się 320 dzieci. Po Mszy świętej odbył się apel, wciągniecie flagi kameruńskiej na maszt i odśpiewanie hymnu, zresztą jak każdego dnia w szkole, i zaczęły się przemówienia, prezenty i część artystyczna...




                      
A to nasz Sekretarz odpowiedzialny za szkoły. Jest jednym z dwóch świeckich, którzy otrzymali tę ważną funkcję we wszystkich istniejących kameruńskich diecezjach. Nasza ekipa liczy 5 osób, trzy osoby świeckie, które pracowały w szkolnictwie i dwie siostry.
Część artystyczna... o było na co popatrzeć! Tańce, śpiewy, skecze, pokaz mody, poematy... dzieci wszystko potrafią!

Największe brawa otrzymała Krakowianka i Krakowiak... ubrani jak ci z Polski, tyle że trochę innego koloru skóry... a Krakowianka miała nawet dwa długie warkocze i zatańczono przy akompaniamencie muzyki krakowiaka!


Zapowiedź występu i do tańca prosimy! Chłopcy, jak polski zwyczaj nakazuje, cmok dziewczynki w rękę ... i poszli w tany!









Przygotowanie takiego święta wymaga czasu, pomysłu... nad wszystkim czuwała s. Regina, która kieruje tą szkolą. Dostała piękny bukiet kwiatów i wiele, wiele ciepłych i serdecznych słów podziękowań i jak kameruński zwyczaj nakazuje zaproszeni goście nie przybyli z pustą kieszenią, a właściwie nie przybyli z pustą kopertą... Wspólny posiłek był uwieńczeniem święta, bo bez dobrego jedzenia święto byłoby nieważne. Główna odpowiedzialna upiekła tort... z pięcioma warstwami kremu i kto chciał zjeść kawałek, trzeba było sięgnąć do portfela /to także tutejszy zwyczaj/...kasa szkolna powiększyła się trochę, a my mieliśmy ucztę tortową. Nie dla wszystkich starczyło... Cóż, na koniec przytoczę słowa, które powiedział proboszcz tej parafii, a on z kolei zacytował naszego ks. Biskupa - Błogosławiony Jan Paweł II powiedział w Wadowicach... "tutaj się wszystko zaczęło..." i w Essiengbocie wszystko się zaczęło... ale tak naprawdę nic się nie zaczęło, nic się nie skończyło... kontynuujemy...!!!"







1 komentarz:

  1. Dzień dobry! Kameruńscy Krakowianka i Krakowiak są bardzo uroczy:-)) W Polsce odchodzi się od narodowej tradycji na rzecz kultury masowej rodem z Ameryki:-( Dobrze, że w Kamerunie kultywuje się Polką tradycję:-)) Dziwny jest ten świat!! Pozdrawiam Przemysław
    Ps. Cały bloog arcyciekawy!!

    OdpowiedzUsuń