Mam na przysłowiowym pieńku z moimi braćmi w wierze, Kameruńczykami, używając słowa „śmierdzi” do ulubionego dania o nazwie „baton de manioc” bez zjedzenia, którego dzień jest nie ważny!
Ten rarytas jest tutaj tak powszechny, jak dla nas, nasz chlebuś pachnący, ze swieżą chrupiącą skórką, o którym na końcu świata, w afrykańskim buszu mogę tylko pomarzyć ! Co tak śmierdzi...okropnie ? Pytam, wchodząc do kuchni. Nikogo w tej kuchni nie ma wiec nikt nie zamierza udzelć mi odpowiedzi... ale dalej pytam sama siebie i to tak, aby wszyscy słyszeli to moje pytanie... Co tak śmierdzi!!! Zaglądam i tu i tam i wreszcie mam... !!!
Leży sobie jak gdyby nigdy nic „baton de manioc”... pięknie zwinięty w zielony liść, który obkręcony został jakimś włóknem prosto z buszu.... i leżakuje w najlepsze, i rozwiewa tę nieprzyjemną dla mnie woń!
A z maniokiem to jest tak: rośnie sobie na polu wydartym dżungli. Jest to roślina kilkumiesięczna, której łodygi dorastają nawet do dwóch metrów.
Ten na zdjęciu to młody, co zasadzony, okaz „górny” manioku czyli liście. Jako całkiem zielona misjonarka, nie wiedząc, że to liście manioku, a na moje artystyczne oko pasowały mi do bukietu, zerwałam i wsadziłam do wazonu... po godzinie... po prostu straciło swoją piękność i musiałam wyrzucić.
Maniok ma bardzo długie korzenie, na końcach których znajdują się zgrubiałe bulwy różnej wielkości. Największe mogą mieć nawet 40 cm. Gdy maniok jest dojrzały kobiety wykopują bulwy z ziemi i po umyciu i obraniu można go gotować i jeść.
Jednak gdy chcemy otrzymać „baton de manioc” trzeba obrane i umyte bulwy manioku włożyć do wody na kilka dni... Maniok pęcznieje, fermentuje i kiedy środek bulwy manioku, który jest biały zaczyna niezbyt ciekawie pachnieć jest gotowy do wyjęcia z wody... i zaczyna się suszenie.
A suszy się maniok wszędzie: przy domu na kawałku blachy,na kamieniach, na poboczu drogi....
Kiedy wyschnie przybiera sypką konsystencję, tak jak mąka. Do gotującej wody wsypuje się tę mąkę, podgrzewa i odstawia na bok, dosypuje się jeszcze mąki maniokowej i miesza drewnianymi kijami aż do powstania jednej masy. Formuje się z tej masy tzw bule / jak małe piłeczki do golfa/ kładzie na talerz i polewa sosem!Takie gotowe piłeczki golfowe można skoro świt kupić na naszym rynku w Doume i trzeba się spieszyć, bo może zabraknąć!
Maniok gotowany jadłam i te piłeczki golfowe smakowałam także... ale to jeszcze nie „baton de manioc”, który przygotowuje się tak: po trzech dniach wyjmuje się bulwy manioku z wody i ugniata do konsystencji sera / nie koniecznie szwajcarskiego/ i ten sfermentowany „ser” wkłada się do specjalnego zielonego liścia, którego się skrzętnie okręca włóknem i do gotującej wody...plum!
Po wyjęciu i wystudzeniu gotowy do jedzenia...czym starszy, bardziej śmierdzący, tym lepszy! Nie próbowałam i nie zamierzam... chyba, że przyjdzie głód, a wtedy glodny czlowiek wszystko zje!
I co mnie zaciekawia i dziwi: do sproszkowanego manioku chmarami przyfruwaja pszczoły!
Co w nim takiego jest... muszę dopytać! A jeśli chcecie kupic manioku pod wszelkimi postaciami prosimy na nasze „marche” w Doume!
Maniok ma bardzo długie korzenie, na końcach których znajdują się zgrubiałe bulwy różnej wielkości. Największe mogą mieć nawet 40 cm. Gdy maniok jest dojrzały kobiety wykopują bulwy z ziemi i po umyciu i obraniu można go gotować i jeść.
A suszy się maniok wszędzie: przy domu na kawałku blachy,na kamieniach, na poboczu drogi....
Maniok gotowany jadłam i te piłeczki golfowe smakowałam także... ale to jeszcze nie „baton de manioc”, który przygotowuje się tak: po trzech dniach wyjmuje się bulwy manioku z wody i ugniata do konsystencji sera / nie koniecznie szwajcarskiego/ i ten sfermentowany „ser” wkłada się do specjalnego zielonego liścia, którego się skrzętnie okręca włóknem i do gotującej wody...plum!
Po wyjęciu i wystudzeniu gotowy do jedzenia...czym starszy, bardziej śmierdzący, tym lepszy! Nie próbowałam i nie zamierzam... chyba, że przyjdzie głód, a wtedy glodny czlowiek wszystko zje!
I co mnie zaciekawia i dziwi: do sproszkowanego manioku chmarami przyfruwaja pszczoły!
No dobra, że śmierdzi, to już wiem. Ale jak w końcu smakuje? :))) Domyślam się, że chyba średnio, skoro jednak nie chcesz dalej próbować tych bardziej intensywnie pachnących :)))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Ken.G; caly nasz Wschod zajada sie maniokiem pod kazda postacia! Ostatnio mielismy swieto naszego Zalozyciela wiec zaprosilysmy jako Pallotynki naszych ksiezy Pallotynow... i uparlam sie przygotowac kolacje po polsku z bigosem na czele! Zadnego manioku i kozy... I co? Z grzecznosci smakowali wszystko, ale zeby im smakowalo... zajadali sie salatkami roznego rodzaju i naszymi ciastami.
OdpowiedzUsuńSerdecznosci
dla Ciebie i Twojego kota...chyba go juz lubie!
Judith
Niesamowite!
OdpowiedzUsuńcos nie zachecilas do sprobowania :) ale skoro pszczoly go lubia, to moze nie jest taki zly :)
OdpowiedzUsuńJa nie potrafię zjeść niczego, co w mojej ocenie śmierdzi [myślę, że to jakiś rodzaj instynktu: ostrzeżenie od organizmu typu "smród=trucizna"]. No oczywiście, że gdybym umierała z głodu, to pewnie i maniok bym pożarła...
OdpowiedzUsuńja tak mam z serami pleśniowymi,a im więcej śmierdzący..tym zdrowszy:P
OdpowiedzUsuńJudyto,musisz jednak dla dobra sprawy spróbowac i nam tu napisać,jak to smakuje...:P))
Pozdrawiam milutko;)
Ciekawy wpis i zdjęcia:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Na bigosie się nie poznali, ale przynajmniej na ciastach :)))
OdpowiedzUsuńA moja kinia jest słodka i cudowna, choć złośliwe i interesowne to bydlątko :)))
Pozdrawiam Cię serdecznie!
Hej Piękna Judith!
OdpowiedzUsuńWspaniały kuchenny przepis i fachowo opowiadzine. Oczywiście o manioku słyszałem. Ale jak się okazało bardzo niedokładnie!
Jestem pod wrażeniem.
A tanie wina też śmierdzą i ludzie piją butelkami pod sklepem na wsi.......
Wstrząsają mordą z obrzydzenia i dalej piją:)
Pozdrawiam z mazowsza.
Vojtek
A ja... mądra głowa - zawsze maniok uważałam za zboże...wstyd się przyznać, ale dzięki Tobie zostałam wyprowadzona z błędu... pewnie szłam za węchem, ha ha ha. Faktycznie - post nie zachęcałby do zjedzenia, ale musi mieć coś magic w tym smaku, skoro tak go tam zajadają. Tylko pewnie mają inne kubki smakowe... Super artykuł Judith!
OdpowiedzUsuńJa nienawidzę kuchni śródziemnomorskiej, bo wydaje mi się dzika. Co dopiero taki wspomniany przez Ciebie rarytas. Fu!
OdpowiedzUsuńTo mój ostatni u Ciebie komentarz z Bloggerowego konta. Wracam na Onet, niestety. Zmusiła mnie do tego nowa polityka prywatności Google'a. Więcej informacji znajdziesz na moim blogu, pozdrawiam :)
Aż mnie naszła ochota by spróbować. Maniok dotychczas to tylko u Cejrowskiego widziałem :)
OdpowiedzUsuńMusisz koniecznie spróbować aby nam napisać jaki ma smak..Jestem pod wrażeniem nie myślałam, że tyle pracy trzeba włożyć aby zjeść maniok.Czekamy na dalszy ciąg opowieści EWA Z
OdpowiedzUsuń