sobota, 8 stycznia 2011

Harmattan

nasze rondo w Doume
 Wczoraj uraczyłam Was odrobiną historii. Dzisiaj mówi się często o rodzinnych korzeniach, drzewach genealogicznych. Historia życia ludzi, którzy budowali ten świat, to fundament, na którym budujemy dzisiaj także i my, a żadne życie nie bylo na marne. Dumna jestem z moich Braci i Sióstr, ktorzy pojechali w nieznane, aby wypełnić swoje powołanie i misje. Pomimo trudności nieść Życie i Radość! Wszyscy dobrze wiedzą, że braci i sióstr się nie wybiera, oni są nam po prostu dani!  Jestem zauroczona ks. Vieter, a zwłaszcza jego dziennikami!  Myślę, że gdyby żył w dzisiejszych czasach miałby bloga i jego blog byłby bez dwóch zdań bardzo poczytny. Nie o blogu ks. Vietera chcę pisać, ale muszę jeszcze dodać, że został biskupem. Pragnę Wam napisać o piasku, kurzu koloru cegły, o   harmattanie. Zdziwienie i konsternacja! - to dopiero początek stycznia (do marca jeszcze trochę czasu) a do nas zawitaly najwyższe temperatury! Harmattan, to po prostu wiatr,
bardzo suchy, silny, północno-wschodni wiejący znad Sahary na wybrzeże Zatoki Gwinejskiej przynoszący znaczny spadek wilgotności powietrza. Z czym można porównać to zjawisko? Może z halnym? Ale nasz harmattan wieje w kierunku Oceanu Atlantyckiego i przynosi nam piasek, który nadaje naszemu niebu koloru różowego. Można się zachwycić, ale z drugiej strony, ile można się zachwycać?! Gdzie się nie dotkniesz, spojrzysz - wszędzie kurz (nawet nie warto sprzątać !). Od samego sobotniego poranka siostra Marietta biega z wiaderkiem wody i ścierką i sprzata, i wzdycha mówiąc:  "nie ma czym oddychać". Siostra Weronika i ja nie chcemy być gorsze, więc także wzdychamy i wycieramy, a właściwie lejemy wodę! Dobrze, że mamy wodę, a o mało co nie byłoby jej dzisiaj. "Wysiadły" nam "fazy" prądu za sprawą SONELU 
w porze suchej widocznosc jest ograniczona
 /państwowy prąd /, którego często nie ma, a jak już jest, to z takim napięciem, że tak świeci, jak lampki na choince -zapala się i za chwilę gaśnie, więc urządzenia nie wytrzymują, a o nas nie wspomnę! Przyszedł elektryk i za pół godziny pracy zażyczył sobie 45 tys. kameruńskich  franków. Tylko zapłakać. Na szczęście  sprawa została pomyślnie załatwiona!
Z harmattanem przyszla choroba. Niepospolita afrykańska malaria, ale GRYPA! Kaszel, ból gardła, katara to wszystko przyszło... z północy, z zimnej Europy zasypanej śniegiem. Będziemy więc mieli swoją własną kameruńską grypę! Tylko jak ją nazwiemy?
W porze suchej podziwiamy kwitnące krzewy. I jak to zrozumieć - susza, brak wody, a krzewy kwitną tysiącami kolorowych kwiatów! Można powiedzić,



że obok tego co ciężkie, niewygodne pojawia się zawsze coś, co daje radość, co uraduje serce człowieka.

1 komentarz:

  1. piękne te kwiaty Siostro :) kolorowe jak blog.
    mam nadzieję, że ta grypa za bardzo się u Was nie rozpanoszy :)

    pozdrawiam z Chojnic

    OdpowiedzUsuń