środa, 20 kwietnia 2011

Wspomnienie o Misjonarzu...

Wielu spotykanych przeze mnie ludzi wprawia mnie w prawdziwe zażenowanie gdy mówią, że wyjazd do Afryki jest poświeceniem, jest czymś wielkim, nie każdego na to stać...
Wyjazd na misje, bycie Misjonarzem jest darem za darmo danym!
Każdy otrzymuje swoją misję i wszystko to, co potrzebne jest do jej zrealizowania... i nie można powiedzieć, że to, co robię w Afryce jest lepsze od tego, co robią moje współsiostry w Polsce. Trudności, cierpienia?
Gdzie ich nie ma! Cierpienie i radość zawsze idą w parze. Co z tego, że mam daleko do domu, że tęsknię, że upał, że robaki, ze piasek... ale właśnie tutaj, jestem pewna, jest moje miejsce, mój czas... i wiele radości, bez której nie sposób nigdzie żyć!
 Prawdą jest także, że ktoś kto wyjeżdża na misje zostawia wiele, ale po to, aby dawać świadectwo Słowu i Miłości Boga, a niektórzy są wezwani do tego, aby oddać swoje życie Afryce. Mam tutaj na myśli męczenników, ale i zwykłych Misjonarzy, którzy umierają z powodu chorób, najczęściej malarii.

Dzisiaj chcę napisać o ks. Andrzeju Dudziku, który 5 kwietnia 2011 roku zmarł na skutek malarii.
Od 4 miesięcy w naszej diecezji misjonarzuje s. Ida, która razem z ks. Andrzejem w Centrum Formacji Misyjnej przygotowywała się do wyjazdu na misje. Przyszli Misjonarze przez rok uczą się języka, poznają specyfikę kraju, do którego mają pojechać i tak po ludzku zżywają się ze sobą, łączy ich ta sama pasja. S. Ida bardzo przeżyła śmierć ks. Andrzeja... powtarza, jak to się mogło stać!?
Dlaczego właśnie On, dlaczego, dlaczego...
 "Andrzej był człowiekiem doświadczonym - wcześniej przez 5 lat pracował w Rosji.
Często opowiadał o swoich doświadczeniach misyjnych na terenie Rosji i snuł plany, co do tego, jak będzie w Sierra Leone. Był radosny, pełen werwy, inicjatywy, bardzo lubił porządek i dbał o niego. Jak to będzie z tym porządkiem w Afryce... zastanawiali się inni..., ale wiadomo, że misjonarz chce czy nie chce musi się umieć znaleźć we wszystkich warunkach. Andrzej był duszą towarzystwa, często żartował, że będzie w Sierra Leone szukał diamentów - dziś można powiedzieć, że znalazł najpiękniejszy DIAMENT - życie wieczne... ale ciągle pytam siebie i Pana Boga... dlaczego. Był tam tylko 2 miesiące i tak po ludzku tyle mógł zrobić, a nas misjonarzy jest tak mało... Pan Bóg ma swoje plany i swój czas.


ks Andrzej stoi obok S. Idy, tej w białym karmelitańskim płaszczu

Andrzej był najstarszy z naszej 18-osobowej grupy, miał 43 lata w tym 15 lat kapłaństwa. Jego śmierć była i wciąż jest ogromnym zaskoczeniem dla nas wszystkich - myślę o rodzinie, przyjaciołach, członkach grupy z CFM-u, ale też i o misjonarzach, którzy mimo tego, że osobiście nie znali Go, zostali bardzo poruszani wiadomością o Jego tak przedwczesnej śmierci.
Ks. Andrzej przyjechał do Afryki, do Sierra Leone 11 lutego 2011 roku wraz z ks. Jackiem Turkiem /mieli stworzyć nową misję diecezji warszawsko-praskiej/. Łatwo zauważyć, że było to około dwóch miesięcy temu... dla mnie, mówi s. Ida, jako osoby stojącej na progu posługi misyjnej ta śmierć jest tajemnicą, znakiem od Boga, którego trzeba mi odczytać we właściwy sposób, przez pryzmat wybrania, przez pryzmat Miłości.
Andrzej zachorował na malarię jedyny raz w swoim życiu - po raz pierwszy i ostatni jednocześnie, pod koniec marca. Od 28 marca Kasia Wróblewska /świecka misjonarka pracująca na terenie diecezji Makkeni/ na bieżąco informowała nas o stanie zdrowia naszych kolegów, którzy znajdowali się w szpitalu. Stan zdrowia Jacka był dość stabilny, inaczej było z Andrzejem. Reakcja organizmu na podane leki nie dawała podstaw, że będzie lepiej, Andrzej stracił świadomość... na skutek tego podjęto decyzję o natychmiastowym powrocie do Polski. Stan zdrowia pogorszył się do tego stopnia, że samolot lecący z Anglii do Polski miał przymusowe lądowanie w Berlinie, aby ratować Andrzeja. Niemieccy lekarze z kliniki specjalistycznej walczyli o życie Andrzeja. Niestety było już za późno.
Odszedł ten, który stał na samym początku posługi misyjnej, odszedł bo taka była wola Pana... choć trudno się z tym pogodzić!!!
Kasia wspomina, że Andrzej mówił swego czasu o pragnieniu cierpienia przed śmiercią - Bóg wysluchał Jego pragnienia - podróż ze Sierra Leone do Berlina była dla niego prawdziwą Kalwarią - organy wewnętrzne były już poważnie uszkodzone i przestały pracować... a On był świadomy - cierpiał świadomie i... znając Go, wiem, że oddal to cierpienie Bogu!
Kasia, która do końca towarzyszyła Andrzejowi mówi, że był w Afryce naprawdę szczęśliwy, bardzo otwarty na ludzi... dzieci do Niego lgnęły a On do dzieciaków... On po prostu promieniował, tryskał radością. Wstawał przed 5. 00 i jechał do wiosek, aby odprawiać Mszę Świętą. Dbał także o siebie... uważał, montował moskitiery, filtrował wodę... bał się malarii i innych chorób". / s. Ida Bujak Karmelitanka z Dimako/


Nie znałam Ks. Andrzeja... był jednym z nas, a właściwie jest tam po drugiej stronie i jestem pewna, że Jego śmierć nie była daremna. Wstawia się u Pana za nami i myślę, że pływa kajakiem po jeziorach niebieskich pod błękitnym niebem i nigdy nie zachodzącym słońcem....

Jego śmierć jest dla nas, misjonarzy, kolejną przestrogą, że malaria to podstępna choroba.

Andrzeju, pamiętamy o Tobie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz