Moje Siostry i
Przyjaciele dbają o to, aby nie zabrakło mi odpowiedniej lektury /śmiech/ na
ten rozdział w moim życiu, który się już na dobre rozpoczął...
S. Grażyna, która
pracuje w Kongo /mają tam teraz wojnę domową/ zadzwoniła do mnie i na wszystkie
możliwe sposoby zachęcałą mnie do kupienia i oczywiście do przeczytania książki
napisanej przez Tiziano Tereziani dziennikarza, którego Kapuściński uważał za
wielkiego reportera, którego twórczość można czytać jak poezję.
Oczywiście
poszłam szukać tej zachwalanej pozycji między jednym a drugim odwiedzaniem szpitala /ściąganie
chłonki – nic miłego a raczej utrapienie/ i znalazłam.
Tytuł specjalnie dla
mnie, bo jak mi wiele osób mówi powtarzam te słowa bardzo często „Nic nie
dzieje się przypadkiem”.
Cóż, przejrzałam i stwierdzam, że nie żyjący już Terezani
zostawił po sobie swoje przemyślenia i drogę jaką przebył zmagając się z nową
sytuacją, w której postawił go nowotwór.
Muszę Wam powiedzieć, że nie raz nie
dwa pojawił się na mojej twarzy uśmiech i śmiech do łez. „Trzeba umieć patrzeć
w niebo i być chmurą, trzeba słyszeć meodię”. Przyjdzie czas, że zacznę czytać
ten dziennik od początku do końca....
„...Napisałem mu,
aby się cieszył, że nie ma raka, ale gdyby chciał przeprowadzić ciekawe
doświadczenie, niech przez jeden dzień sobie wyobrazi, że jest inaczej, i
zastanowi się nad tym, jak nie tylko
życie, ale wszystkie osoby i rzeczy wokół nas jawią się wówczas w zupełnie
innym świetle. Być może tym właściwym.
W dawnych Chinach wiele osób trzymało w
domu trumnę, żeby pamiętać o nieuchronności śmierci; niektórzy kładli się do
niej, kiedy musieli podjąć jakąś ważną decyzję, zyskując w ten sposób jakby lepszą
perspektywę wobec przemijalności wszystkiego. Dlaczego nie udawać przez chwilę,
że jest się chorym, że nasze dni są policzone – jak przecież jest w istocie –
aby zdać sobie sprawę, jak bardzo są one
cenne?
Hindusi przypominają sobie o tym, przytaczając historię
człowieka, który goniony przez tygrysa, stacza się w przepaść. Spadając,
biedaczysko chwyta jakiś krzak, ale i ten zaczyna się osuwać. Nie ma ratunki:
nad nim paszcza tygrysa, w dole otchłań. W tej samej jednak chwili, dokładnie
tam, na wyciągnięcie ręki, między kamieniami urwiska, mężczyzna dostrzega
piękną, czerwoną i świeżą poziomkę. Zrywa ją i... nigdy żadna poziomka nie
wydała mu się tak słodka jak ta ostatnia.
Gdyby to mnie miała przypaść rola
tego biedaka, poziomka owych dni, tygodni i miesięcy spokojnej samotności w
Nowym Jorku była bardzo słodka. To nie znaczy, że pogodziłem się ze skokiem w
przepaść; przeciwnie, szukałem wszelkich sposobów, aby sobie pomóc.
Tylko ja?
Czyż mogłem , siłą umysłu albo w jakikolwiek innych sposób, spowodować, by
krzew, którego sie uchwyciłem, wytrzymał pod naporem? A jeśli to ja sam ustawiłem
moje ciało w tak niewygodnej pozycji, co mogłem zrobić, żeby je stamtąd
zabrać? Lekarze, którym między jednym a
drugim badaniem zadawałem to pytanie, nie znajdowali na nie odpowiedzi.
Niektórzy z nich wiedzieli, że należałoby go poszukać, jednak nikt tego nie
robił. Podobnie jak dziennikarze, również lekarze brali pod uwagę wyłącznie
fakty, a nie owo nieuchwytne „coś”, co mogło się za nim ukrywać, i postrzegali
tak, jak się im jawiły. Ja byłem ciałem – chorym ciałem, które należało
wyleczyć. Miałem też jednak coś ważnego do powiedzenia: przecież jestem także
umysłem, może również duszą, a już na pewno zbiorem nagromadzonych historii,
doświadczeń, uczuć, myśli i emocji, które z moją chorobą miały prawdopodobnie
wiele wspólnego!
Nikt nie zdawał się chcieć – czy też móc – wziąć pod uwagę.
Nawet podczas terapii. Zwalczano raka, chorobę dobrze opisaną w podręcznikach,
ze swoimi statystykami występowania i procentami wyleczonych przypadków, która
może dotknąć każdego. Ale nie mnie! ... Czy przynajmniej wiadomo, co powoduje,
że komórka w ciele zaczyna wariować? Co każe jej porzucić funkcję życiową i
przeobrazić się w zagrożenie dla życia? Poszłem zapytać o to młodziutkiego
szefa pionu badawczego MSKCC, o którym przeczytałem, że nie dość, iż znał
odpowiedź na moje pytania, to znajdował się u progu ważnego odkrycia: klucza do
kodu, który niczym przełącznik powoduje, że zdrowa komórka staje się chorą i na
odwrót.
– Jesteśmy na dobrej drodze, ale osiągnięcie celu wydaje się
operacją bardziej skomplikowaną niż wysłanie człowieka na Księżyc – wyjaśnił mi.
To, co zdołałem pojąć, było fascynujące. Czystym zbiegiem okoliczności ów młody
człowiek specjalizował się w moim typie schorzenia.
Im dłużej go słuchałem, tym
wyraźniej jednak zdawałem sobie sprawę, że eksploracja tajemniczego świata
życia oddalała szefa pionu badawczego MSKCC nie tylko ode mnie jako integralnej
osoby, ale też ode mnie jako ciała. Drążąc i analizując najdrobniejsze
szczegóły, dotarł do wnętrza jednego z milionów kodów zawartych w DNA jednej z
miliardów komórek ciała. Ale gdzie w tym wszystkim byłem ja?
Chyba miałem jakiś
udział w tym, że ten mój przełącznik źle zadziałał?
–Nie. Nie było w tym
żadnego pańskiego udziału. Wszystko zostało już zawarte w pańskim kodzie i
wkrótce będziemy w stanie na nowo
zaprogramować tę część, która u pana
szwankuje – odparł.
Wniosek był pocieszający, choć odchodząc pomyślałem, że on
i jego koledzy łudzili się: gdyby już znaleźli klucz do tych drzwi, wnet
spostrzegliby, że za nimi znajdują się kolejne drzwi, a jeszcze dalej następne
i jeszcze jedne – każde z własnym kluczem. Bo w gruncie rzeczy tym, do czego
starali się dotrzeć moi drodzy uczeni, był klucz wszystkich kluczy, kombinacja
kombinacji „kod Boga”. Jak zatem mogli się spodziewać, że go odkryją”
Tizano Terzani po
usłyszeniu, że jest ciężko chory wyruszył w podróż... i zrozumiał co dla niego
jest najważniejsze. Myślę, że każdy z nas szczególnie ten chory, którego życie
dobiega do kresu musi sobie na to pytanie odpowiedzieć... ma czas, ograniczony, ale mam CZAS. Na dzisiaj wiem, że
trzeba żyć świadomie, wykorzystywać czas tak intensywnie, jakby dzień dzisiejszy był moim ostatnim i nie zmienia to faktu, że
istniejesz tu i teraz, i ma to swój sens.
Od czasu do czasu sama sobie też (bo innym też :)) przypominam:
OdpowiedzUsuń"Przed Tobą CAŁA reszta twojego życia".
I wraca właściwa perspektywa, choćby na moment.
Teraz Ty, dzielna Judith, wskazujesz nam tę właściwą perspektywę - i to swą własną postawą.
Za co wielkie dzięki oraz podziw.
Pamiętam.
Ściskam!
Witaj Judyto!
OdpowiedzUsuńJesteś niezwykłym , wyjątkowym człowiekiem. Wiele w swoim życiu widziałaś i wiele ciekawych rzeczy przeżyłaś.
Nie tylko Ty ale każdy z nas powinien żyć intensywnie i tak jakby dzień dzisiejszy był ostatnim w życiu...
Często w komentarzach mam zapytania, czy nie jest mi szkoda czasu, pieniędzy... na różnego rodzaju podróże. Odpowiadam: nigdy.
Moja reguła to: Carpe Diem.
Tobie też tego życzę z całego serca.
Pamiętam i ślę ucałowania.
Każdy człowiek, czy zdrowy, czy chory ma czas ograniczony. Wszyscy powinniśmy wykorzystać czas życia intensywnie i cieszyć się każdym jego dniem. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńJa uważam podobnie jak poprzedniczki - każdy z nas ma zapisane 'od-do' i żeby nie wiem co robił to go nie minie ten moment. Dzisiaj Ty zmagasz się z chorobą a w tzw. międzyczasie każdy z nas może odejść w zupełnie nieprzewidzianych okolicznościach.
OdpowiedzUsuńCiesz się Judytko każdym dniem!
Pozdrawiam Cię bardzo cieplutko:)))
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPoszukam tej książki.
OdpowiedzUsuńChociaż leczyłam się w związku z rakiem piersi- tylko na początku leczenia myślałam, że mój czas się kończy.
Po tym okresie zmieniłam zdanie: uważam, że raczej powinnam żyć intensywniej w sensie przeżywania życia, a nie zmęczenia fizycznego. I tak staram sie postępować.
Serdeczności.
bardzo gorąco polecam Ci Terzaniego
OdpowiedzUsuńzarówno jego
"Powiedział mi wróżbita: lądowe podróże po Dalekim Wschodzie"
jak też:
"Nic nie zdarza się przypadkiem"
i "Koniec jest moim początkiem"
bo
pochłonęłam to wszystko ciurkiem, naraz, bez tchu, całym sercem... bo trudno się oprzeć tym relacjom z wędrówek, w wyniku których odnajduje się właściwą perspektywę- pogodzenie się z samym sobą i ze światem.
Ściskam Cię bardzo, bardzo energetycznie.
Judytko, każdy powinien tak żyć, jakby to był jego ostatni dzień na ziemi. Przecież zupełnie nie wiemy kiedy pęknie ta cieniutka nić łącząca nas z życiem.Mam znajomą, której 9 lat temu powiedziano, że z powodu nowotworu ma przed sobą zaledwie 6 miesięcy życia. Ale jakimś cudem żyje do dziś, choć guz w kręgosłupie znów odrasta, choć jest pełno przerzutów, a Ona kolejny raz była na naświetlaniach i teraz znów ma chemię. Nadal jest bardzo pogodną osobą i niezmiernie dobrą dla ludzi.Nigdy nie słyszałam od niej tak typowego w takich sytuacjach pytania "dlaczego ja"? Ona po prostu żyje, tak jakby nic się nie działo z Nią złego. Myślę, że to jest dobry sposób na życie z chorobą. I pisanie książek - też.
OdpowiedzUsuńBuziaki, ;)
Kiedy po raz pierwszy weszłam na Twojego bloga, nie sądziłam, że za kilka miesięcy będziesz zmagać się z czymś, co atakuje Cię od środka.
OdpowiedzUsuńNie umiem sobie absolutnie wyobrazić, co czujesz i nie wiem, co mogę zrobić, czy napisać, żeby było pomocne.
Myślę jednak, że właśnie to - intensywne spędzanie całego czasu, który mamy do dyspozycji - jest właśnie SENSEM.
Niezależnie od tego, ile tego czasu mamy.
uściski Judyto!
Znam ta książkę i ten fragment o trumnie wywarł na mnie takie wrażenie że lubię do niego wracać w myślach, bo faktycznie działa takie wyobrażenie.
OdpowiedzUsuńWspółczuję i wierzę w Twoje szczęście i Twoją siłę:)
Hej Judyto!
OdpowiedzUsuńOdniosę się do końca Twojego wpsu.
Tak, żymy intensywnie, ale nie na siłe i nie na pokaz!
I pamiętajmy tak jak tytuł mojego bloga, ze ŻYCIA NIE MOZNA POWTÓRZYĆ.
Pozdrawiam z Warszawy
Vojtek:)
Wlasnie: zycia nie mozna powtorzyc, ale mozna i trzeba je przezyc w wielkiej Radosci i Dziekczynieniu nie ma innej opcji, bo wszystko inne jest tylko przciwko nam... Nie ma winnych tej cz innej sytuacji, wszystko zaczyna sie w moim sercu i w moim spojrzeniu na ludzi i sprawy, i rzeczy i tylko ode mnie zalezy zycie i swiat wokol mnie...tylko wokol mnie, wiecej nie trzeba!
OdpowiedzUsuńSerdecznosci
Judith
Judytko,każdy dzień to niespodzianka,przynosi coś nowego...inaczej sie na świat patrzy,wiedząc,że sie jest chorym,każdy dzien jest nam darowany,jest darem dla nas...
OdpowiedzUsuńWiem,że się nie poddasz,że dalej będziesz nas tu zaskakiwac pięknymi tekstami.
Pozdrawiam serdecznie:)
Pięknie napisane,
OdpowiedzUsuńale każdy człowiek przeżywa swoje życie po swojemu.
Dla mnie moja śmierć nie ma znaczenia.
To co chciałam najważniejsze osiągnąć w życiu osiągnęłam.
Dalszy czas jest mi dany w prezencie.
I czegóż więcej chcieć od Boga ? :-)
Jasna; cudnie po prostu! Dla mnie smierc ma znaczenie o tyle, ze chcialabym umierac siwadomie... Rodzisz sie i nic nie pamietasz to przyjamniej momentu smierci nie chcialabym pominac...
OdpowiedzUsuńSerdecznosci
Judith
ja trzy razy dostałam kolejną część życia w prezencie. nie wiem dlaczego. przypadek czy przeznaczenie?
OdpowiedzUsuńkiedyś na starym, onetowskim blogu miałam motto, nie pamietam czyje, bo sama tego nie wymyśliłam "interesuje mnie przyszłość, bo tam zamierzam spędzić resztę życia".
i stało się dla mnie nie ważne kiedy umrę. wiem, że żyję na kredyt. tylko nie wiem, czy go już spłaciłam czy jeszcze nie. uściski:)
Mądre słowa Judyto ale słyszalne najczęściej tyko wtedy, kiedy dotknie nas choroba.Na co dzień ciągle biegniemy, spieszymy się, myślimy o tysiącu różnych rzeczach, które tak naprawdę nie mają większego znaczenia a urastają do rangi być albo nie być.Bo jesteśmy zdrowi, bo nie nam się to przytrafi. A później wszystko zmienia się jednej chwili.Problemy nie są już tak istotne, pośpiech jest zbyteczny.
OdpowiedzUsuńCzłowiek cieszy się z każdej chwili oddechu i czerpie radość z rzeczy małych.Każdy dzień staje się Świętem Życia.Serdeczności Judyto
Umieć sie cieszyć z małych rzeczy to żyć pełnią życia.nie ma co czekac az dostanie sie gwiazdke z nieba.Lepszy rydz niż nic.Lubię kiedy sie smiejesz Judyto wtedy i moja gebusia sie uśmiecha.Pozdrawiam cie mocnooo:))
OdpowiedzUsuńTyle tu mądrych słów od Twoich bliskich, Czytelników, Przyjaciół... nie wiem co sama mogłabym jeszcze dodać. Jestem z Tobą, cały czas.
OdpowiedzUsuńWitaj
OdpowiedzUsuńNie jesteś sama, a to ważne.
Rozmowy z innymi doświadczonymi przez los ludźmi dają wiele sił oraz czasem sporej pokory.
Pozdrawiam ciepło na spokojny tydzień :)
Piękne te słowa, że "trzeba umieć patrzeć w niebo..."
Grecy odróżniali dwa rodzaje czasu: chronos - biegnący Od Do i kairos - taki szczególny moment na zrobienie czegoś lub zauważenie czegoś ważnego dla nas. Ważne byśmy w strumieniu czasu dostrzegali te ważne momenty i znaki.
OdpowiedzUsuńJudytko, tak po części jest, bo skąd wiadomo, że Ty masz tego czasu mniej ? Właściwie codziennie wychodząc z domu można do niego nie wrócić...
OdpowiedzUsuńWięc trzeba wykorzystać tą chwilę, ale Ty to już wiesz... polecanej lektury nie czytałam, ale czytałam "Ostatni wykład", bardzo zapadł mi w pamięć...i serce...
pozdrawiam ciepło ;)